Już od momentu losowania fazy grupowej tegorocznej edycji Ligi Mistrzów wiadomo było, że w grupie D wszystko rozgrywać się będzie pod dyktando wielkiej FC Barcelony. Pozostałe zespoły - Panathinaikos Ateny, Rubin Kazań i FC Kopenhaga miały stoczyć bój o drugie miejsce między sobą. Co zaskakujące, na razie górą w tej walce są Duńczycy! A miało być przecież zupełnie inaczej. Borykający się z problemami finansowymi (długi opiewają na 200 mln euro, to efekt chybionej inwestycji w nieruchomości) klub z Kopenhagi przy Rubinie i Panathinaikosie - nie mówiąc nawet o Barcelonie - wyglądał jak ubogi krewny. Rosjanie byli jednym z najbardziej rozrzutnych zespołów w letnim oknie transferowym, zaś panujący mistrzowie Grecji do swojej drużyny dorzucili w wakacyjnej przerwie Sidneya Govou, Jean-Alaina Boumsonga, czy Luisa Garcię. Lwy nie boją się nikogo! Tymczasem skazywani na pożarcie piłkarze FC Kopenhaga po pierwszych dwóch pojedynkach mają na koncie komplet punktów i w tabeli zdystansowali nawet wielką Barcelonę! "Blaugrana" nie zdołała bowiem w 2. kolejce pokonać w Kazaniu Rubina (padł remis 1-1), co dwa tygodnie wcześniej udało się na stadionie Parken dzielnym piłkarzom z Kopenhagi. Popularne "Lwy" okazały się dla bogaczy z Tatarstanu wyjątkowo bezwzględne i piłkarze Rubina po porażce 0-1 wracali do Kazania z kwaśnymi minami. Drogi kamień wcale jednak nie stanął w gardle kopenhaskim drapieżcom i dwa tygodnie później połakomili się oni także na kolejną zdobycz. Tym razem było, czy raczej: miało być, zdecydowanie trudniej. Na Stadionie Spirosa Louisa w Atenach miejscowy Panathinaikos nie zwykł tracić punktów. W pierwszej fazie meczu gospodarze atakowali, ale gola nie zdobyli. Wystarczył moment nieuwagi i w 28. minucie Kopenhaga objęła prowadzenie po strzale Dame N'Doye. 1-0, szok w Atenach, PAO próbuje się odgryźć. Nic z tego! 9 minut po golu N'Doye goście wywalczyli rzut wolny 25 metrów od bramki Alexandrosa Tzorvasa. Do piłki podszedł Martin Vingaard, strzelił i było już 2-0. Po tym ciosie Panathinaikos już się nie podniósł. Sen mistrzów Danii o podboju Europy trwa! Porządek przede wszystkim FC Kopenhaga to drużyna świetnie zorganizowana. Nie tylko obrona, ale i ofensywa zespołu działają jak sprawny organizm. Każdy z zawodników ma do wykonania ściśle sprecyzowaną rolę i dobrze o tym wie. - Kluczem do zwycięstw w Lidze Mistrzów jest zachowanie całkowitej kontroli w każdej sytuacji - opowiada o systemie gry "Lwów" trener Stale Solbakken. - W większości meczów musimy się bronić, ale nasi środkowi obrońcy prezentują się świetnie. To dlatego nie boimy się Djibrila Cisse, a nawet Leo Messiego - podsumowuje. Rzeczywiście, dwójka Solvi Ottessen i Mikael Antonsson nie pozwala na wiele napastnikom rywali. Chociaż obaj są obdarzeni słusznym wzrostem, to ich szybkość i umiejętność walki na poziomie murawy musi wzbudzać podziw. Z przodu mnóstwo zamieszania robią natomiast N'Doye, Jesper Gronkjaer, oraz Brazylijczyk Cesar Santin. Finezyjnym, choć nie przesadnie, dyrygentem środka pola jest inny piłkarz z Kraju Kawy - Claudemir. Stara się on prowadzić orkiestrę tak, aby ostatni akord zawsze wprawiał publiczność w zachwyt. To, co dzieje się wcześniej nie ma dla niego tak wielkiego znaczenia. Tu liczy się przede wszystkim efekt. A to mógł być Lech... Droga FC Kopenhagi do elitarnej Ligi Mistrzów nie była wcale krótka. Duńskie zespoły rywalizują w kwalifikacjach od trzeciej rundy, czyli aby awansować do fazy grupowej muszą pokonać tylko o jedną przeszkodę mniej niż mistrzowie Polski (w tym roku był to Lech Poznań). Kopenhaga dobrze poradziła sobie najpierw z BATE Borysów (w dwumeczu 0-0, 3-2), a potem z Rosenborgiem Trondheim (1-2, 1-0). Wejście do grupowej fazy rozgrywek samo w sobie było dla zespołu Solbakkena sukcesem, ale norweski szkoleniowiec zapowiedział, że dopiero w konfrontacji z najlepszymi jego zespół pokaże prawdziwe oblicze. A oblicze to musi budzić respekt. "Lwy" pokazały pazur i choć w dotychczasowych meczach duński zespół nie grał z przesadnym polotem, to - gdy tylko przeciwnik na chwilę tracił koncentrację - Kopenhaga potrafiła to wykorzystać. Tak było choćby w spotkaniu z Panathinaikosem, kiedy ulubieniec kibiców, N'Doye pognał na bramkę i sprytnie pokonał szarżującego w jego stronę Tzorvasa. Po tym meczu z Kopenhagą Ateny zalały się łzami: Barcelona? Nie ma strachu! Najtrudniejszy test czeka sensacyjnych liderów grupy D już 20 października. "Lwy" pojadą do Katalonii walczyć z FC Barceloną. Kibicom nie trzeba tłumaczyć, że "Barca" zawiesi poprzeczkę nieporównywalnie wyżej niż Rubin i Panathinaikos. Dla Xaviego, Andresa Iniesty i spółki nawet głodne "Lwy" z Kopenhagi mogą się okazać niewystarczająco groźnym drapieżnikiem. W stolicy Danii nastroje są jednak bojowe. - Zadanie wciąż jest to samo. Przede wszystkim będziemy się bronić - opowiadał ostatnio snajper Kopenhagi, N'Doye. - Jeśli jednak oni na krótką chwilę stracą koncentrację, to wykorzystamy to. A kiedy już prowadzimy, to rzadko dajemy wydrzeć sobie zwycięstwo - ostrzega Senegalczyk. Lepiej, żeby w Barcelonie wzięli jego ostrzeżenia na poważnie.