Przywoływanie z zakamarków pamięci zespołu mistrza Polski, który przegrywał w sierpniu gładko ze Spartą Praga, wydaje się aktem czystego masochizmu. Lech zmienił się od tamtej pory jak jego stadion - z placu budowy w gotową konstrukcję. Drużyna Jacka Zielińskiego snująca się po boisku w eliminacjach Champions League przeobraziła się w grupę ludzi o europejskich aspiracjach i umiejętnościach. Ile było w ostatniej dekadzie meczów, w których ligowy zespół z Polski potrafiłby wytrzymać presję spełniając z zimną krwią pokładane w nim nadzieje? Można policzyć na palcach? Semir Stilić mówi, że doping 41 tysięcy ludzi, był jak nieustanny, silny podmuch w plecy. Ten impuls od kibiców trzeba było jednak wytrzymać - żeby rozsądku i planu na mecz nie przysłoniła ślepa żądza zwycięstwa. Lech zagrał ambitnie, z charakterem, ale przede wszystkim dobrze i mądrze. Para Henriquez - Arboleda stała się fundamentem bardzo solidnej gry w tyłach zwłaszcza, że na podobnym poziomie zagrali Bosacki i Wojtkowiak. Po koszmarnych błędach w Turynie, które omal nie roztrwoniły wysiłku kolegów, Arboleda znów był wczoraj jak taran: Burica niepokoić nie pozwolił, sam zdobył gola na 1-0. Mając kogoś takiego cały zespół czuje komfort. Ogromną pracę w środku wykonali Kriwiec i Injac, długo irytował Stilić, który nie lubi walczyć i biegać. Taki jest jednak przywilej kierującego grą - Bośniak miał asysty przy obu golach. Peszko zbyt często gubił piłkę, bywało, że podawał niecelnie na pięć metrów, ale swoimi odważnymi szarżami zupełnie destabilizował obronę Salzburga. Jego gol był dla rywali jak nokaut - zrozumieli, że ich wysiłek jest daremny. Niewiarygodną zmianę dał 22-letni Jacek Kiełb jeden z najlepszych graczy wczorajszego meczu, choć był na boisku tylko 35 minut. Nie wyszedł jednak do gry, żeby nie przeszkadzać rozpędzonym kolegom, ale dać im dodatkowy impuls. Wygrywał indywidualne pojedynki, pchał akcje prawą stroną, walczył jakby w obecności tych 40 tys. ludzi grał ostatni mecz w życiu. Zdobywca hat tricka na Stadio Olimpico w Turynie Artjoms Rudnevs nie miał parcia na to, by znowu błyszczeć. Swoją pracę dla zespołu wykonał jak mrówka. Nie tylko przystawianie nogi do piłki, ale także harówka, wyścigi z obrońcami, walka - to jego żywioł. Zwycięstwo Lecha wzięło się nie z przebłysków pojedynczych piłkarzy, ale ze zbiorowego wysiłku. O ile remis na Stadio Olimpico w Turynie miał w sobie coś z cudownego zrządzenia losu - zwłaszcza biorąc pod uwagę fenomenalny strzał Rudnevsa w doliczonym czasie, o tyle wczorajsze zwycięstwo wyglądało na całkowicie przemyślane i kontrolowane. Mistrz Polski w jakimś stopniu odkupuje swoje winy za apatyczną grę w eliminacjach Champions League. Znów może być traktowany w polskiej piłce jak wizytówka. Klub z Poznania jest liderem grupy Ligi Europejskiej, w której gra wielka, światowa firma - Juventus, oraz zespół o nieograniczonych finansowych możliwościach (Manchester City). Nawet wczorajszy rywal z Salzburga jest kilkakrotnie bogatszy - dobrze, że zamiast w polskim stylu lamentować nad sobą, Lech z kopyta ruszył do przełamywania barier. Do celu wciąż bardzo daleko, ale wyjście z tej grupy jest z pewnością zdecydowanie trudniejsze, niż niespełniony awans do Ligi Mistrzów. Przykład Lecha jest najbardziej potrzebny samemu Lechowi, ale także Legii, Wiśle, Ruchowi, Polonii i całej reszcie polskich drużyn, które wobec rywali z Europy czują się upośledzone i biedne. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim! Sprawdź terminarz i tabelę grupy A - Lech liderem! Wyniki 2. kolejki Ligi Europejskiej - strzelcy bramek, składy, tabele