Kilka dni temu na Stadionie Narodowym odbył się finał Pucharu Polski. Po raz drugi z rzędu po trofeum sięgnął Raków Częstochowa, ale po spotkaniu w mediach jednym z głównych tematów była decyzja o zakazie wnoszenia na mecz dużych flag. Rozpętała się w tej sprawie burza, doszło nawet do przepychanek między niewpuszczonymi na obiekt kibicami Lecha a służbami porządkowymi. To niestety takie nasze problemy, których nie jestem w stanie zrozumieć, ani zaakceptować. I chyba nigdy nie pojmę tego, że dla niektórych "kibiców" ważniejsze jest zaprezentowanie podczas meczu przygotowanych opraw, aniżeli wspieranie własnej drużyny. O co dokładnie w tej aferze chodzi? Wiemy, że w ostatnich latach wielokrotnie przy okazji tego spotkania zdarzały się sytuacje, że z powodu odpalanych rac mecz był przerywany, interweniowała straż pożarna. Zdarzało się to, mimo obietnic (między innymi ze strony "fanów" "Kolejorza"), że żadnych rac nie będzie. Przypomnę tu tylko słowa Zbigniewa Bońka, który po finale PP w 2016 roku, w którym między innymi raca wylądowała na boisku uderzając w nogę Arkadiusza Malarza (ówczesnego bramkarza Legii) powiedział: "Jestem zawiedziony. Nie tak się umawialiśmy". Słowa, słowami, ale wciąż na polskich stadionach brakuje odważnych, którzy rzeczywiście podejmują jakieś konkretne działania. Aż do teraz, kiedy wreszcie udało się znaleźć sposób na rozwiązanie problemu. Ktoś zapyta: co mają flagi do rac? Ale takie pytanie może paść tylko z ust kogoś, kto albo kompletnie nie ma rozeznania w sytuacji, albo udaje, że nie wie o co chodzi. Gdyby chodziło o same sektorówki, problem by nie istniał. Efekt zakazu był taki, że jedna z trybun Stadionu Narodowego, ta przeznaczona dla fanów Lecha, była pusta. Nie było też żadnej pirotechniki, nie było kłębów dymu, ani konieczności przerywania spotkania. Czy liczę, że nieobecni pójdą po rozum do głowy i odpuszczą sobie odprawy? Nie. Jestem przekonany, że już myślą nad innymi sposobami wnoszenie zakazanych przedmiotów. Liczę jednak, że to pociągnie za sobą podobne próby wyegzekwowania zakazów podczas innych rozgrywek, czy to Ekstraklasy, czy europejskich pucharów (a raczej ich eliminacji). Liczę, że nowy prezes PZPN Cezary Kulesza nie będzie próbował przypodobać się chuliganom i ogłaszać, że przeniesie finał w inne miejsce, tylko przyklaśnie słusznym metodom walki z patologią. Optymistycznym akcentem poniedziałkowego finału było to, że na trybunach znaleźli się fani Rakowa i chociaż początkowo próbowali protestować i nie dopingować swojej drużyny, to ostatecznie dali się ponieść piłkarskim pozytywnym emocjom i razem z piłkarzami Marka Papszuna głośno celebrowali kolejny sukces. Czyli ostatecznie wygrał futbol. Zarówno na boisku, jak i trybunach. Teraz znowu zamykamy oczy i wyobrażamy sobie, że od tej pory tak jest wszędzie: "fajerwerki" oglądamy tylko w wykonaniu piłkarzy na boisku, a nie pseudo-kibiców na trybunach. Na trybunach zaś wzruszamy się takimi spontanicznymi reakcjami, jak ta czwartkowa w Rzymie.