Na tydzień przed "Wielkimi Derbami" nikt nie może sobie pozwolić na minimalną oznakę słabości. Dlatego nie dziwi zaangażowanie, z jakim Barcelona i Real przystąpiły do swoich meczów i sprawiały wrażenie, jakby nie mogły nasycić się w zdobywaniu bramek. Mimo przeciwników, którzy wiedzą jak obrzydzać życie nawet o wiele silniejszym od siebie. Levante lubi pozwalać rywalom swobodnie wymieniać podania na środku boiska, licząc na to, że ich ataki pozycyjne będą się rozbijać o ustawioną na linii pola karnego defensywę. Ale obrona bez wsparcia obolałego Nano nie była wystarczająco szczelna, a gwiazdy "Dumy Katalonii" - zbyt zwinne. Największe spustoszenia w szeregach "Las Grantas" siali Cesc Fabregas i Andres Iniesta. Również Isaac Cuenca i Alexis Sanchez po sobotnim meczu nie mają się czego wstydzić, w przeciwieństwie do Leo Messiego, który powinien zakończyć spotkanie ze znacznie wyższym dorobkiem bramkowym. Sporting Gijon w obecnym sezonie wprawdzie formą nie błyszczy, jednak podopieczni Manolo Preciado przed własną publicznością zawsze potrafią wykrzesać z siebie dodatkową energię, a szczególnie gdy przychodzi im mierzyć się z Realem Madryt. Nawet znakomita współpraca stoperów Alberto Botii i Gregory'ego nie wystarczyła do powstrzymania "Królewskich", bo Angel di Maria nie okazuje litości, gdy ktoś zgubi piłkę pod własną bramką albo o milimetr złamie linię spalonego. Na Estadio El Molinon brylował również Marcelo, który nie miał zbyt wiele pracy w defensywie i oddawać się dryblingom na połowie rywali. W dobrych humorach przed "finałem" Ligi Mistrzów Piłkarze i trenerzy lubią nadużywać słowa "finał" przy podkreślaniu wagi czekających ich meczów. Również piłkarze Valencii. Ale dla nich - i dla ich trenera - starcie z Chelsea naprawdę będzie miało rangę finału. Przedłużając kontrakt na kolejny sezon, Unai Emery usłyszał od prezydenta Valencii, że samo trzecie miejsce w Primera Division tym razem już go nie uchroni - musi wykazać się w europejskich pucharach, jeśli marzy o pozostaniu na Estadio Mestalla na dłużej. Awans z fazy grupowej to minimum, nawet jeśli musi on zostać wydarty Chelsea podczas wizyty na Stamford Bridge. Nic dziwnego, że Emery w spotkaniu z Espanyolem dał odpocząć najważniejszym ofensywnym zawodnikom - Roberto Soldado, Jonasowi, Sofiane Feghouliemu - i nie chciał narażać zdrowia przemęczonego Victora Ruiza. Posłanie zmienników, choć ryzykowne - Espanyol, mimo sprzedaży najlepszych zawodników, w piłkę grać potrafi - ostatecznie się opłaciło. Tino Costa jak zwykle harował na całym boisku za dwóch i perfekcyjnie wykonywał stałe fragmenty, zaś Soldado potrzebował pięciu minut od wejścia z ławki na murawę, by rozstrzygnąć losy meczu na korzyść swojej drużyny. Malaga i Betis przegrywają wygrane mecze Jeśli po wcześniejszych meczach obraz gry Malagi sugerował konieczność wymiany stoperów, to porażka z Sociedad brutalnie odziera z resztek złudzeń - Martin Demichelis i Joris Mathijsen gwarantować mogą co najwyżej utrzymanie w lidze, nie europejskie trofea. Właśnie przez dziurę w środku obrony w meczu na Estadio Anoeta wyciekły Maladze trzy punkty. Dla Realu Sociedad był to już drugi z rzędu komplet punktów wywalczony w niesamowitych okolicznościach. Najpierw Carlos Vela w 89. minucie rozpaczliwym strzałem z przewrotki doprowadził do wyrównania, a chwilę później Ifran zatańczył wokół Demichelisa, który najwyraźniej udawał obserwatora UEFA, bo poza wlepieniem oczu w rywala nie zrobił nic, by zapobiec utracie bramki. Zobacz skrót meczu Sociedad - Malaga z bramkami Veli i Ifrana: Kibicom zgromadzonym na Reyno de Navarra musiało się wydawać, że Betis w końcu wgniecie Osasunę w trybuny. Napędzane przez Jonathana Pereirę ataki zielono-białych wyglądały na inwazję Obcych, a rolę ostatniego obrońcy gatunku ludzkiego wziął na siebie Andres Fernandez, bramkarz Osasuny. Piłkarzom Betisu wychodziły akcje, które musieliby zazdrościć zawodnicy Realu i Barcelony, ale piłka za nic w świecie nie chciała po raz drugi wpaść do siatki. Gdy wydawało się, że Osasuna następnego szturmu już nie wytrzyma, strzałem z rzutu wolnego trzy punkty zapewnił jej Javad Nekounam. Bramka Irańczyka dobiła Betis, który nie wygrał już dziesięć kolejnych spotkań. Żółta łódź podwodna nie może się wynurzyć Koszmar Villarrealu trwa w najlepsze. "Los Amarillos" nie zostali uratowani przez wracających do zdrowia Caniego i Nilmara, nawet oni nie mogli przebić się przez zaporę, którą na środku boiska stworzył Gonzalo Colsa, a pod polem karnym - Mark Torrejon. Juan Carlom Garrido ciągle nie stracił pracy, mimo że jego Villarreal jest pośmiewiskiem w europejskich pucharach i chłopcem do bicia w Hiszpanii. Ale spać spokojnie Garrido nie powinien. Przykład Racingu Satnander może uzmysłowić właścicielowi klubu z El Madrigal, że nawet dziwne decyzje czasem lepsze od biernego oczekiwania. Racing rozstał się przed tygodniem z Hectorem Raulem Cuperem, a ławkę trenerską objęło... trzech tymczasowych szkoleniowców: Juanjo Gonzalez, Pablo Pinillos i Fede Castańos. To pierwszy taki przypadek w Primera Division, gdy w jednym klubie rządzi "triumwirat". O wyrzucaniu trenera na razie zapomina Atletico. "Rojiblancos" znów pokazali dobry futbol i pokonali Rayo Vallecano 3-1. Pierwszą bramkę w swoim starym-nowym klubie zdobył Gabi, a już ósmą w lidze dołożył Radamel Falcao. Drużyna 15. kolejki Primera Division według INTERIA.PL: Jedenastka kolejki: Andres Fernandez (Osasuna) - Carlos Martinez (Sociedad), Mark Torrejon (Racing), Federico Fazio (Sevilla), Marcelo (Real Madryt) - Tino Costa (Valencia), Cesc Fabregas (Barcelona), Ivan Rakitić (Sevilla) - Angel di Maria (Real Madryt), Radamel Falcao (Atletico), Andres Iniesta (Barcelona). Ławka rezerwowych: Gorka Iraizoz (Athletic), Didac Vila (Espanyol), Gonzalo Colsa (Racing), Gabi (Atletico), Javad Nekouna (Osasuna), Carlos Vela (Sociedad), Roberto Soldado (Valencia). Nagroda im. związku zawodowego saperów - Pabli Piatti. Jego talent w Valencii miał eksplodować, a na razie okazuje się transferowym niewypałem. Rywale nauczyli się rozbrajać jego główne atuty - szybkość, drybling i przebojowość - i gdy tylko ma piłkę przy nodze, natychmiast go taranują, nie dając mu się rozpędzić. Trener musi lepiej przemyśleć, w jakim rejonie boiska z Piattiego może być pożytek, bo na lewym skrzydle, gdzie Emery najchętniej go wysyła, filigranowy Argentyńczyk ewidentnie się nie odnajduje.