Już na mistrzostwach świata U-20 w Japonii w 1979 traktowali go w Argentynie jak bożka. Piotr Skrobowski, były reprezentant Polski, który na tamtej imprezie był i grał przeciwko Maradonie mówił dla łączynaspiłka.pl, że około 30 dziennikarzy przyjechało na imprezę wyłącznie po to, żeby relacjonować każdy jego krok. Potem był mundial w Hiszpanii, gdzie spalił się psychicznie. Jednak 4 lata później w Meksyku boski Diego eksplodował i był lokomotywą swojej reprezentacji w walce o złoto. Do historii przeszły bramki strzelone przez niego w ćwierćfinale z Anglią. Jedną ręką, druga po rajdzie przez pół boiska. Dla pokolenia kibiców, którzy wychowali się na Diego Maradonie ten mecz zawsze będzie wyjątkowy. To właśnie w spotkaniu z Anglią na mundialu w 1986 roku Maradona pokaże dwoistość swojej natury. Z jednej strony oszust, który strzela bramkę ręką i udaje, że nic się nie stało. Z drugiej wielki geniusz, który biegnie z piłką przy nodze przez pół boiska, drybluje rywali, w końcu trafia do siatki. Zemsta za Falklandy Ten mecz odbywał się w gęstej atmosferze. Cztery lata wcześniej rozpoczął się militarny konflikt Argentyny z Anglią o Falklandy-Malwiny. Wygrali ci drudzy. Atmosfera na boisku była gęsta od niezabliźnionych ran. Zawodnicy obu drużyn obrzucali się wyzwiskami, a sam Diego mówił, że czuł się wtedy tak, jakby był na wojnie. Po spotkaniu mówiło się jednak już tylko o 4. minutach, które wstrząsnęły Anglią. Po pierwszym trafieniu Anglicy mieli ochotę Maradonę rozszarpać. Mierzący 165 centymetry zawodnik wyskoczył do dośrodkowania, ale czując, że nie da rady w starciu z wyższym o 18 centymetrów Peterem Shiltonem, przyłożył do ręki głowę i z jej pomocą wpakował piłkę do siatki. Na boisku konsternacja, protestujący Anglicy nie mogli uwierzyć w to, że sędzia główny i liniowy niczego nie zauważyli i uznali gola. Piłkarski oszust Maradona mówił o "ręce Boga". 19 lat później przeprosił kibiców i przyznał, że to była symboliczna zemsta za Falklandy. Zresztą wtedy, na Estadio Azteca, Diego szybko przykrył genialne oszustwo jedną z najpiękniejszych akcji i bramek w historii światowej piłki. Nawet Gary Lineker, choć zły na Maradonę za gola ręką, przyznał, że miał ochotę bić brawo, kiedy jego rywal przebiegł pół boiska, ogrywając wszystkich po drodze i po raz drugi zmuszając Shiltona do kapitulacji. Nikt nigdy nie zdobył piękniejszej bramki. Cudowne dziecko, taki piłkarski Mozart Maradona z jednej strony był ubóstwiany za to, jak gra. Zbigniew Boniek, nasz legendarny piłkarzy, komentując dwa lata temu zdarzenia z mundialu w Rosji, kiedy półprzytomny, jakby odurzony jakimiś środkami Diego nie był w stanie o własnych siłach opuścić loży stadionu w Petersburgu, powiedział krótko: teraz się z niego śmieją, ale dla mnie był wielki. Dla fanów również taki był. Ci najzagorzalsi stworzyli nawet Kościół Maradony, gdzie próbki krwi ukradzione z badań traktowano jako święte relikwie. Piłkarz zaczął budzić skrajne uczucia, od miłości do nienawiści, od pamiętnej "ręki Boga". Wcześniej był właściwie tylko kochany. Bo jak nie uwielbiać kogoś, kto wywodził się z najbiedniejszej dzielnicy Buenos Aires i tylko dzięki własnemu talentowi wyrwał z nędzy nie tylko siebie, ale i całą rodzinę. Wszystko, dlatego że był cudownym dzieckiem. (podobnie mówiono o małym Mozarcie). Czego się nie dotknął zamieniał w złoto. W biografii "Ręka Boga" Francisco Cornejo z Argentinos Juniors wspomina pierwsze spotkanie z Diego. Nie mógł uwierzyć, że 8-latek potrafi robić z piłką takie rzeczy, gdy ten od niechcenia podbijał piłkę głową, a potem lewą stopą tak długo, jak chciał. - On pochodzi z innej planety - stwierdził Cornejo, gdy już dotarło do niego (musiał zobaczyć dokument, bo nie wierzył), że ma do czynienia z kilkulatkiem. W wieku 12 lat Diego bawił publiczność sztuczkami w przerwie meczów. 4 lata później zadebiutował i już w 5. minucie strzelił bramkę. Wtedy już cała rodzina była na jego utrzymaniu, a on sam grał, żeby kupić rodzicom dom i żeby już nigdy nie musieli wracać na przedmieścia Buenos Aires. Barcelona szczęścia nie daje Jego kariera nabiera rozpędu. Z Argentinos Juniors trafia za 4,5 miliona dolarów do Boca Juniors. Stamtąd, już za 7,5 miliona dolarów, do Barcelony. Kiedy był nastolatkiem, mówił, że on nie chce być drugim Pele, że chce być Maradoną. To stwierdzenie jasno pokazywało, że ma aspiracje bycia jedną z wielkich gwiazd futbolu. W Barcelonie, choć to miejsce wydaje się wręcz idealnie stworzone dla takich jak on, gwiazdą jednak nie zostaje. Źle się czuje w drużynie, prowokuje bójkę na treningu, popada w konflikt z prezesem, a na koniec łamie nogę. To wszystko jednak nic nie znaczy. Najgorszym co spotyka go w Barcelonie, jest wizyta w nocnym klubie, gdzie ma miejsce jego pierwszy kontakt z kokainą. Później, już w Napoli, kokaina zrujnuje jego życie. Zanim się to stanie jest w tym mieście witany niczym król. Po sezonie, w którym Napoli detronizuje Juventus mieszkańcy zaczynają wieszać zdjęcia Maradony obok obrazów Jezusa. Staje się jednym z nich. On zresztą czuje się tam jak w domu. Neapolitańczyków nazywano wówczas Afrykańczykami Włoch. W innych regionach kraju wyzywano ich od wieśniaków i brudasach. Po transferze Maradony włoskie gazety pisały, że najbiedniejsze miasto kupuje najdroższego piłkarza. Witało go 85 tysięcy ludzi. Pieniądze na jego transfer wyłożyła mafia Zakup Maradony kosztował Napoli 10 milionów dolarów. Skąd taki biedny klub miał taką kasę? Krążą legendy, że środki wyłożyła camorra, neapolitańska mafia. Jakby nie spojrzeć dla Maradony było to piłkarskie zrządzenie losu. Zdobywa kolejne szczyty w klubowym futbolu, wygrywa mundial. Z drugiej strony ciemna strona Neapolu wciąga go coraz mocniej. Afiszuje się z bossem mafii Carminem Giuliano. Pojawia się na zdjęciach, gdy ten otwiera kolejne biznesy, jest gościem na rodzinnych uroczystościach. Od daje im twarz, oni dają mu kokainę. W coraz większych ilościach.