Ich pojedynek zaczął się jeszcze przed czwartkowym meczem, kiedy kapitan Romy powiedział, że nie ma nic wspólnego z rywalem i nigdy nie zjadłby z nim obiadu. Odpowiedź di Canio była miażdżąca. - Gdybyśmy rozmawiali na temat Bliskiego Wschodu, to on prawdopodobnie myślałby, że jest to jakiś obszar na boisku. Sam nie jestem intelektualistą, ale on jest całkowicie poniżej poziomu - powiedział. Ponadto nazwał Tottiego arogantem, gdyż szantażuje klub, że odejdzie, jeśli Roma nie zakupi kulku wartościowych piłkarzy, aby znów walczyć o najwyższe cele. Totti nie pozostał dłużny i stwierdził, iż di Canio jest nielojalny w stosunku do Lazio, gdzie zaczynał w 1985 roku karierę, ponieważ zmienia kluby jak rękawiczki (36-letni piłkarz grał już w dziewięciu zespołach). Ostatnie słowo należało jednak do zawodnika "biancocelesti". Jego drużyna pokonała Romę po raz pierwszy od prawie pięciu lat, a di Canio w 29. minucie zdobył prowadzenie dla Lazio. - Czuję się cudownie. Nie sądziłem, że to będzie takie wspaniałe - powiedział po meczu 36-letni napastnik. - Przed spotkaniem byłem mocno podekscytowany, ale równocześnie trochę się bałem. Wszyscy wokół jednak mnie uspokajali, że w tej koszulce nie mam się czego obawiać - dodał. A Totti? Na pewno nie będzie zbyt miło wspominał tego pojedynku. Grał słabo, a ponadto w drugiej połowie musiał na chwilę opuścić boisku, po tym, jak ogłuszyła go petarda rzucona na murawę przez kibiców Lazio. Na szczęście kapitanowi Romy nic się nie stało. Kibice, jak zwykle podczas derbów Rzymu, się nie popisali. Nie tylko przerwali na chwilę mecz, ale po jego zakończeniu starli się ze sobą w okolicach stadionu. Musiała interweniować policja, która użyła pałek i gazu łzawiącego. <A href="http://nazywo.interia.pl/pilka_n/wlo/a?id=8632&nr=17">Zobacz wyniki 17. kolejki Serie A</a> oraz <A href="http://nazywo.interia.pl/pilka_n/wlo/a/tabela">tabelę</a>