Obie polskie drużyny jak na razie spisują się bardzo dobrze w europejskich rozgrywkach. A konkretnie - w Lidze Konferencji. Po dwóch kolejkach mają dwa zwycięstwa: po jednym z drużynami, które teoretycznie są od nich silniejsze (Betis i Kopenhaga), a teraz przyszły wygrane z europejskimi słabeuszami - Legia wygrała mecz z serbskim FK TSC Backa Topola oraz Jagiellonia z mołdawskim FC Petrocub. Cieszą wszystkie cztery zwycięstwa, bo niestety przyzwyczailiśmy się do tego, że gdy przychodzi nam grać w roli faworytów, to dość często w naszych zespołach pojawia się problem z odpowiednim podejściem, z wejściem na wysoki poziom motywacji. Tym razem udało się tego typu problemów uniknąć i piłkarski wieczór zakończył się pewnymi wygranymi (3:0 dla Legii i 2:0 dla Jagiellonii). Należą się pochwały za mądrą organizację i dyscyplinę taktyczną. Trzeba sobie życzyć, by była w tym ciągłość, tak aby na koniec fazy ligowej tych rozgrywek oba kluby z Ekstraklasy znalazły się w czołowej ósemce. Wtedy będzie można powiedzieć, że osiągnęliśmy pewien, chociaż wciąż minimalny, ale jednak konkretny cel. Kibice obu drużyn mają też prawo oczekiwać, by z podobnym podejściem, a tym samym - z dobrymi wynikami, kończyły się spotkania tych drużyn w krajowych rozgrywkach. Te czwartkowe mecze nie kosztowały zawodników zbyt wiele wysiłku. W przypadku Legii jedynym drobnym utrudnieniem była podróż do Serbii. Do niedzielnego meczu z GKS Katowice zawodnicy Goncalo Feio na pewno zregenerują siły. W ten weekend czeka nas też fascynujące wydarzenie w lidze hiszpańskiej, czyli mecz Barcelony z Realem Madryt. Obie drużyny mocno naprężyły mięśnie podczas występów w Lidze Mistrzów. Widzimy, że przebudowa ekipy ze stolicy Katalonii idzie we właściwym kierunku, powstaje zespół na dziś, ale też na następne lata. Pod okiem Hansiego Flicka pojawił się element, którego ostatnio brakowało, czyli perfekcyjna wręcz organizacja gry. Barcelona zamienia się w doskonale funkcjonującą maszynę, ale nie tracąc swojego DNA, czyli efektownej gry opartej na ponadprzeciętnym talencie młodych zawodników. Z naszego punktu widzenia smaczku dodaje oczywiście obecność polskich piłkarzy w ekipie Blaugrany - Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego. O ile jesteśmy pewni występu napastnika reprezentacji Polski, który odzyskał wysoką skuteczność (aż marzy się, żeby taką efektywność i determinację pokazywał w meczach reprezentacji Polski), to w przypadku bramkarza wydaje się przesądzone, że obejrzy to spotkanie z perspektywy ławki rezerwowych. Aczkolwiek może to być dla niego przełomowy moment. Od jego przenosin do stolicy Katalonii trener Barcy nie miał powodu, by dokonywać zmiany w bramce. Inaki Pena spisuje bez zarzutów. Zmiana w bramce tak bez powodu byłaby więc bardzo źle odebrana z dwóch powodów. Pena jest przecież wychowankiem klubu, więc wiadomo, że sympatia kibiców jest po jego stronie, wszyscy trzymają kciuki, by to on został bramkarzem numer 1 na lata. Druga sprawa, to wysłanie go na ławkę w takim momencie byłoby ciosem dla młodego bramkarza, który chce udowodnić swoją wartość w tych największych wyzwaniach. A przecież każdemu trenerowi powinno chodzić o to, by budować pewność siebie swoich zawodników. Postawienie na Szczęsnego tak obiektywne byłoby więc nieracjonalne. Niewątpliwie jednak dla młodego golkipera będzie to jednym z najtrudniejszych spotkań w karierze. Może być to mecz definiujący losy rywalizacji na dłuższy czas. Moment, w którym Pena albo pokaże się z dobrej strony i zablokuje Szczęsnego na dłuższy czas, albo... No właśnie... Jeśli po tym występie będą do niego jakieś zarzuty, wtedy otworzy się szansa dla polskiego bramkarza.