"Ja jestem Katalończykiem. Tu się urodziłem, tu mieszkam, dla tych ludzi gram. Zostałem tak wychowany, że nie mogę nie pamiętać historii mojego kraju, ani nie czuć tego, co inni ludzie stąd. Dla mnie jest to więc zaszczyt być w reprezentacji Katalonii, tyle że może ona grać wyłącznie mecze towarzyskie. Jak pan pewnie wie, gram również w reprezentacji Hiszpanii. I w niej też czuję się dobrze". Powyższy cytat pochodzi z wywiadu, który przeprowadziłem z Pepem Guardiolą w 1999 roku. Nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że w niedalekiej przyszłości poglądy polityczne tego człowieka będą miały jakiekolwiek znaczenie dla Hiszpanii. Pepowi wystarczyły cztery lata, by zostać najwybitniejszym trenerem w historii Barcelony i jednym z najbardziej medialnych ludzi w kraju mistrzów świata. Już jako piłkarz był symbolem klubu i regionu, w którym duża część mieszkańców uważa siebie za osobną nację. Cztery dni temu podczas święta narodowego Katalonii dwa miliony manifestantów domagały się niepodległości. Z Nowego Jorku nadeszło wideo nagrane przez Guardiolę. Urlopowany trener też opowiedział się za niezależnością od Hiszpanii. Uraziło to jego byłego kolegę z kadry i Barcelony Alfonso Pereza, który zadał pytanie: "czy obecne sukcesy "La Roja" cieszą, czy raczej smucą Guardiolę"? Zasugerował też, że Pep nie zasługuje na tak eksponowane miejsce w historii hiszpańskiej piłki, a już na pewno na to, by rzesze Hiszpanów widziały w nim przyszłego selekcjonera "La Roja". O dziwo zupełnie nieporuszony pozostał Vicente del Bosque. Obecny trener Hiszpanów nie dostrzegł w słowach Pepa absolutnie nic niestosownego. "Każdy naród powinien swobodnie decydować o swojej przyszłości. Katalończycy też" - skomentował w swoim stylu. Jako piłkarz Pep nigdy przesadnie nie szokował katalońskością. Co innego niejaki Oleguer Presas, absolwent ekonomii Autonomicznego Uniwersytetu Barcelony, który swój separatyzm nosił na sztandarach. Kiedy w grudniu 2005 roku, przed niemieckim mundialem Luis Aragones powołał go do reprezentacji Hiszpanii, w hotelu czekała setka reporterów oczekujących niezwykłych wydarzeń. Nic nadzwyczajnego się jednak nie stało, Oleguer przybył w towarzystwie kolegów z Barcy: Valdesa, Puyola i Iniesty. Aragones stwierdził tylko, że poglądy polityczne jego piłkarzy w ogóle go nie interesują. Inna rzecz, że wkrótce Oleguer okazał się za słaby nie tylko na drużynę narodową, ale i na Barcę. Pep Guardiola rozegrał natomiast w "La Roja" 47 meczów, zdobywając 5 bramek. Wszystko z wyrachowania? A może tak jak Aragones uważał, że poglądy polityczne mają się do futbolu nijak? Jako trener Barcy nigdy nie namawiał Puyola, Pique, Busquetsa, czy Xaviego, by zastanowili się nad bojkotem kadry Hiszpanii. Zapewne więc nie widzi sprzeczności między swoją grą dla Hiszpanów, a niezawisłością regionu, w którym się urodził. To samo dotyczy zresztą piłkarzy baskijskich, jest ich w "La Roja" przecież pół armii. Jeden z dziennikarzy "Marki" wyznał, że jest zapamiętałym wielbicielem Guardioli. Że uwielbiał go jako piłkarza, ubóstwiał jako trenera, nie tylko za genialną grę jego zespołu, ale za rozsądek, z którym nie rozstawał się nawet podczas snu. Deklaracja Pepa na temat niezawisłości Katalonii bardzo go jednak rozczarowała. Nie, dlatego, że się spodziewał po Guardioli innych poglądów, ale dlatego, że według niego futbolowy idol nie może zniżać się do poziomu "politycznej mafii". Powinien raczej bronić swojej czystości. Szczególnie dziś, gdy Hiszpania znalazła się w głębokim kryzysie, co daje separatystom dodatkowy oręż. A więc dziennikarz uznał, że Pep zachował się po prostu koniunkturalnie. Racja to, czy nie? Żeby rozwiązać tę zagadkę, trzeba by sięgnąć do zakamarków duszy Katalończyka. "La Diada" to święto 11 września upamiętnia porażkę z 1714 roku, gdy Barcelona skapitulowała przed wojskiem Filipa V tracąc autonomię i przywileje. Z tamtego okresu pochodzi pieśń "Los Segadores" (Żniwiarze), która 19 lat temu została hymnem katalońskim. Guardiola zna to wszystko z domu w Santpedor, z "La Masii", do której wstąpił w wieku 13 lat. Słuchał sto razy płomiennych opowieści o czasach dyktatury Franco szczególnie bezwzględnej wobec Katalończyków i Basków. Pep miał niemal pięć lat, gdy dyktator umarł. W jego robotniczej rodzinie wspomnienia złych czasów były żywe. Byłoby wielką niespodzianką, gdyby nie wyrósł na separatystę. Kilka lat temu, przy okazji kolejnej manifestacji podczas "La Diada" (ta sprzed czterech dni nie była oczywiście pierwsza), w dzienniku "El Pais" pewien kataloński filozof napisał esej na temat separatyzmu. Postawił tezę, że hasła wolnościowe, to pierwsza rzecz, której uczą się emigranci, po przyjeździe do Barcelony. A potem wykrzykują je głośno podczas fiest i uroczystości, by w ten sposób udowodnić jak bardzo są katalońscy. Separatyzm przestaje więc być kwestią poglądów, stając się łącznikiem przybysza z otoczeniem. Na tym chętnie żerują politycy i politykierzy. Przypadek opisywany przez katalońskiego filozofa nie dotyczy urodzonego w Katalonii Guardioli. Pokazuje jednak jak bardzo zagmatwana jest cała historia. Ludzie używają na co dzień dość wulgarnych uproszczeń, z czego bierze się potem cała masa nieporozumień. Na przykład polscy fani Barcelony zachowują się często tak, jakby dyktaturę Franco przeżyli na własnej skórze. A mają po 15 lat. Tak bardzo jednak pragną być katalońscy, że przyjmują część nie swojej historii. Wracając jednak do Pepa i jego intencji. Słowacy grali kiedyś w reprezentacji Czechosłowacji, która dziś już nie istnieje i zapewne nie mają o to żalu do siebie. Gdyby powstał kraj Katalonia: Xavi, Puyol, czy Pique graliby dla niego. Wiąże się to z trudnym wyborem, ale nie jest on wymysłem piłkarzy, lecz polityków. Dlatego zapewne ów dziennikarz "Marki" odradzał Pepowi bratania się z mafią. Kłopot polega na tym, że sam Guardiola widzi to z zupełnie innej perspektywy. Jeśli nie jest typem skrajnie wyrachowanym, po prostu wierzy w to, co mówi. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim!