32-letni piłkarz nadal zmaga się z zaawansowaną chorobą alkoholową. Nie rezygnuje jednak z gry w piłkę. Od dwóch lat średnio raz na rundę zmienia klub - na ogół peryferyjny - ale nigdzie nie może zagrzać miejsca na dłużej. Jego ostatnie miejsce pracy to MKS Ciechanów, występujący w klasie okręgowej. Janczyk nie ukrywa, że alkohol w jego życiu był... i jest. - Fizycznie czuję się dobrze - twierdzi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". - Muszę jeszcze zrzucić ze trzy kilo, ale to wszystko. Gorzej z głową. Psychicznie jestem niziutko. Jak bardzo niziutko? Tego dokładnie nie wiadomo. Pośrednią odpowiedź na to pytanie daje jednak sensacyjne wyznanie zawodnika. Zapewnia, że otrzymał propozycję gry z Kataru i na dowód oferuje wgląd w treść otrzymanych SMS-ów. Mógłby się pojawić na Półwyspie Arabskim od zaraz i podpisać kontrakt bez testów. Brzmi bajecznie. Ale jak można było się domyślić, nie skorzystał z oferty. Dlaczego? - W maju córka będzie miała komunię - tłumaczy. - Jakbym wyjechał do tego Kataru i ominął taki ważny dla niej dzień, to chyba bym sobie nie darował, że znowu spieprzyłem. Wiadomo, dzieci w szkole rozmawiają. Inne coś usłyszą od rodziców, a potem powtarzają moim córkom, że mają ojca alkoholika. Nieraz widziałem, jak wracają smutne z lekcji. Chcę im udowodnić, że ich tata jest jeszcze coś wart. Janczyk był niegdyś wart bardzo dużo. W 2007 roku, krótko po udanych dla niego MŚ U-20, przechodził z Legii Warszawa do CSKA Moskawa za 4,2 mln euro. Był to wówczas transferowy rekord polskiej Ekstraklasy. Dzisiaj to cień piłkarza walczącego z własnymi demonami. - Ten Ciechanów to też dlatego, by być blisko dzieci - zapewnia. - Żona z córkami mieszka w Warszawie. Jak tylko mogę, to wsiadam w auto i zaraz u nich jestem. Zobaczyć córki to dla mnie speed na cały tydzień. Starsza córka ma jedną zabawkę: piłkę. Jak nikt nie chce, to sama na przerwach kopie, zdziera kolanka. Jest bardzo ułożona. Wie, kiedy jest czas na telefon, kiedy na naukę, a kiedy na piłkę. Czy ma idola? Tak, tatę. UKi