W lipcu 2007 roku reprezentacja Polski rywalizowała w Kanadzie w mistrzostwach świata drużyn do lat 20. Jednym z jej grupowych przeciwników była ekipa USA. Amerykanie wygrali z "Biało-czerwonymi", m.in. z Grzegorzem Krychowiakiem w składzie, aż 6-1. Dwa gole zdobył 20-letni wówczas Daniel "Danny" Szetela, urodzony w Passaic w stanie New Jersey syn polskich emigrantów. "To był dla mnie szczególny mecz, nie tylko ze względu na moje pochodzenie. Chciałem także coś udowodnić Pawłowi Janasowi, który - jako selekcjoner reprezentacji Polski - wcześniej mnie skreślił, a jego stwierdzenie, że +takich Szetelów jest w Polsce dwustu+ bardzo mnie zmotywowało. Dlatego też eksplodowałem po strzeleniu pierwszego gola. Choć wcześniej nie planowałem niczego celebrować, ze względu na szacunek do ojczyzny moich rodziców" - wspomniał Szetela, wtedy pomocnik kadry USA, która w tym samym turnieju wygrała także z Brazylią i Urugwajem, a odpadła dopiero w ćwierćfinale po porażce z Austrią. Szetela strzelił w Kanadzie trzy gole i dobry występ zaowocował transferem do Europy. Zgłosił się po niego Racing Santander, choć równie dobrze mógł trafić do Romy czy Newcastle United. Było blisko, ale sprawę pokpił jego ówczesny agent. "Wiedziałem, że aby dalej się rozwijać muszę spróbować swoich sił poza Stanami Zjednoczonymi, bo tu osiągnąłem niemal wszystko. Skończyłem słynną szkółkę w Bradenton dla największych talentów w USA, grałem w reprezentacjach młodzieżowych i w wieku 17 lat zadebiutowałem w Major League Soccer. Zdecydowałem się na Racing, bo chciałem grać w Hiszpanii. Tam piłka to religia, wszyscy mają na jej punkcie bzika, a mi odpowiadał tamtejszy styl gry" - opowiadał trzykrotny reprezentant "dorosłej" kadry USA. W Hiszpanii grał i zaprzyjaźnił się z Euzebiuszem Smolarkiem. Niedługo potem wylądował na wypożyczeniu w Brescii, gdzie był już Bartosz Salamon. W obu klubach Polacy razem się trzymali i wspierali wzajemnie. "Szczególnie z Ebim dobrze się rozumiałem. Chodziliśmy na kolacje i spędzaliśmy ze sobą święta, na które przyjeżdżała zarówno moja mama, jak i jego ojciec Włodzimierz. Dobrze było mieć bratnią duszę i kogoś, z kim można było porozmawiać po polsku" - przyznał Szetela, którego w Columbus prowadził inny Polak Robert Warzycha, a w kadrze olimpijskiej na igrzyskach w Pekinie Piotr Nowak. W Brescii rozegrał pełny sezon, ale po jego zakończeniu wrócił do Racingu, który nie zdecydował się na przedłużenie z nim kontraktu. Po zaledwie dwóch latach spędzonych na Starym Kontynencie wrócił do USA, gdzie zgłosił się po niego czterokrotny mistrz MLS - DC United. Jednak na obozie przedsezonowym doznał kontuzji łękotki i konieczna była operacja. "Niestety, na jednej się nie skończyło. Pierwsza nie wyszła zupełnie, dlatego musiałem czekać na przeszczep. Ten z kolei się przyjął, ale dopiero za drugim podejściem. W sumie - wliczając żmudną rehabilitację - moja przerwa trwała 3,5 roku. To był dla mnie bardzo ciężki okres. Kiedy widziałem w telewizji moich kolegów biegających za piłką, z trudem powstrzymywałem łzy. Ale nie mogłem się poddać, bo futbol to całe moje życie. Wspierała mnie też najbliższa rodzina: mama, bracia i siostra" - podkreślił Szetela, który stracił ojca kiedy był w szkółce w Bradenton. Gdy okazało się, że znowu może grać na pełnych obrotach, związał się z FC Icon z New Jersey występującym w piątej lidze. W meczu Pucharu USA wypatrzyli go skauci powracającego na piłkarską mapę Cosmosu Nowy Jork. W 2013 roku zaproponowali mu kontrakt i od tego czasu jest jednym z podstawowych graczy drużyny, w której jeszcze do niedawna występowali Marcos Senna i Raul Gonzalez, a wcześniej m.in. Pele, Beckenbauer, Władysław Żmuda czy Stanisław Terlecki. "Będę zawsze wdzięczny Cosmosowi, że wyciągnął do mnie rękę. Nie przeszkadza mi, że to druga liga. Prócz Senny i Raula, grałem tu m.in. z Niko Krancjarem, a teraz w składzie jest były zawodnik Juventusu Amauri. W NASL w ciągu czterech lat trzy razy sięgnęliśmy po mistrzostwo. Każdego roku coraz dalej docieramy w Pucharze USA, gdzie mamy na rozkładzie kilka zespołów z MLS. Nie odcinam tu kuponów, tylko walczę i daję z siebie wszystko" - powiedział Szetela, który słynie z twardej i nieustępliwej walki, m.in. w finale NASL w 2016 grał ze złamanym palcem u stopy. Dotychczas rozegrał w Cosmosie 87 meczów, w których strzelił sześć bramek. Dzięki swojemu boiskowemu temperamentowi jest jednym z ulubieńców kibiców, dlatego rok temu klub uhonorował go... lalką trzęsigłówką, którą można było otrzymać przy wejściu na jedno ze spotkań. "To było bardzo miłe wyróżnienie, które tylko udowodniło, że dobrze trafiłem, bo to znany klub, do tego z historią i tradycjami. Jeśli utrzymam dobrą formę, może zgłosi się po mnie ktoś z Europy. Czy w rachubę wchodzi Polska? Powiem tak - chętnie zagrałbym raz jeszcze pod batutą Piotra Nowaka, prowadzącego obecnie Lechię Gdańsk. To było marzenie mojego ojca, więc jeśli pojawi się poważna oferta z ekstraklasy, to z pewnością ją rozważę" - podsumował piłkarz, który w połowie czerwca skończy 30 lat. Z Nowego Jorku - Tomasz Moczerniuk