Po losowaniu trzeciej rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów w Polsce panował optymizm. Wisła nie trafiła na zespół z czołowych lig europejskich, spotkać się miała ze zwycięzcą rywalizacji Anderlecht - Rapid Bukareszt. Teoretycznie lepiej wylosować nie mogła. Optymizm podtrzymała heroiczna walka Anderlechtu z Rapidem, który po bezbramkowym remisie w Bukareszcie, u siebie przegrywał już 0:2. Co prawda Belgowie potrafili przechylić szalę na swoją korzyść i wygrać 3:2, jednak skoro Rumuni potrafili zdobyć w Brukseli dwie bramki... Z drugiej strony Wisła grać miała bez trzech z czterech zawodników, którzy w zeszłym sezonie decydowali o obliczu drużyny. Odeszli Kosowski, Uche i Kuźba, pozostał tylko Maciej Żurawski. Doszły do tego kontuzje Głowackiego i Cantoro, trener Kasperczak miał więc o czym myśleć. Wisła łatwo poradziła sobie z Omonią. W Krakowie prowadziła już 5:0 by w końcówce dać sobie strzelić dwa gole - składano to jednak na karb dekoncentracji. W rewanżu na Cyprze, po czerwonej kartce Stolarczyka wiślacy przeżywali gorące chwile. Ostatecznie jednak Maciej Żurawski zachował się jak na lidera przystało i praktycznie sam zapewnił Wiśle awans. Mistrz kraju nie miał również żadnych problemów na inaugurację ligi. Piłkarze absolutnego beniaminka z Polkowic przegrali jednak mecz jeszcze przed jego rozpoczęciem głównie w sferze psychiki. Nadal więc nie bardzo było wiadomo, na co stać Wisłę. Niepokój budziło natomiast spojrzenie na ławkę rezerwowych, gdzie siedzieli głównie piłkarze o doświadczeniu czwartoligowym i nazwiskach znanych kibicom drugiej drużyny Wisły... Przed spotkaniem w Brukseli podkreślano, że obie drużyny preferują futbol ofensywny, słabiej czują się w obronie. W tej sytuacji bardzo istotne było wygranie walki w środku pola, bo tylko to umożliwiało przejęcie inicjatywy i granie "do przodu". Niestety, Wisła tę walkę przegrała z kretesem. Ale czy mogło być inaczej? Z optymizmem donoszono, że przed meczem w Brukseli zdążył wyleczyć się Pater, a więc zawodnik, który w zeszłym sezonie siedział na ławce rezerwowych. Jaka jest różnica między wychowankiem Wisły, a Kalu Uche? Mniej więcej taka jak pomiędzy Kosowskim a Brasilią. Skrzydła w Wiśle praktycznie nie istniały. Pater dał się ograć jak dziecko przy pierwszej bramce i został zmieniony po pierwszej połowie, Brasilia niby walczył, biegał, był szybki, ale efektów tego na murawie nie było widać. Uche i Kosowski byli zawodnikami, którzy potrafili sami rozstrzygnąć mecz. Wziąć ciężar gry na siebie, indywidualną akcją ograć kilku zawodników, stworzyć przewagę liczebną, dokładnie podać lub zakończyć akcję celnym strzałem. Tego wszystkiego obecni boczni pomocnicy Wisły nie potrafią. Bardzo słabo w pierwszej połowie prezentował się również środek pomocy. Strąk grał wolno i niedokładnie, Szymkowiak próbował rozgrywać, brakowało mu jednak precyzji, często zbyt długo holował piłkę. Brakowało ruchu, w momencie przejęcia piłki nie było wyjścia z szybkim atakiem, jakby krakowscy zawodnicy obawiali się natychmiastowej straty i kontry. Anderlecht wprost przeciwnie. Przewyższał wiślaków agresywnością, szybkością, wyszkoleniem technicznym. Dominował w środku boiska. Trochę lepiej był w drugiej połowie, gdy Henryk Kasperczak przeszedł na ustawienie 4-5-1, Patera zastąpił Dubicki, a Ouadja - Frankowskiego. Dopiero jednak pięciu pomocników Wisły było w stanie w pewnym stopniu zneutralizować poczynania czwórki graczy gospodarzy. Obrona Wisły zagrała... zgodnie z oczekiwaniami. Krakowianie usiłowali grać na spalone, jednak już po 10 minutach było widać, że to samobójstwo. Drugi i trzeci gol były konsekwencjami idealnych prostopadłych podań, po których Belgowie wychodzili na pozycje niemal sam na sam z Piekutowskim. Czy można się jednak temu dziwić, jeśli defensywa Wisły w każdym meczu grała w innym zestawieniu? Również zgodnie z oczekiwaniami zagrali bramkarz i formacja ofensywna. Piekutowski długo nie mógł się przebić do pierwszego składu, ciągnęła się za nim opinia, że choć świetnie prezentuje się na treningach, to jest zbyt słaby psychicznie by grać w meczach o wysoką stawkę. Kontuzja Hughuesa stworzyła mu szansę, którą w pełni wykorzystał. Nie brak głosów, że Piekutowski był najlepszym piłkarzem Wisły w pierwszym meczu z Anderlechtem. W pierwszej połowie nie istniał atak Wisły. Nie mógł jednak istnieć, skoro nie dostawał podań. W drugiej częsci gry Żurawski zrobił to co do niego należało - zdobył dającego nadzieję gola. Mógł zdobyć jeszcze jednego, gdy jego strzał o centymetry minął słupek, mógł też podać do Dubickiego w końcowych minutach. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że wynik 3:2 byłby mocno niesprawiedliwy, a ten, który padł na boisku jest najlepszym, jaki Wisła po takiej grze mogła "wyciągnąć" na Astrid Park. Sam Aruna, który ogrywał krakowskich defensorów jak chciał, mógł zdobyć jeszcze przynajmniej dwa gole, a już wprost nieprzyzwoicie spudłował do pustej bramki bramki w doliczonym czasie gry. Czy więc Wisła ma szanse na awans? Trzeba powiedzieć, że ma. Wiślacy nawet w takim zestawieniu personalnym są w stanie wygrać przy Reymonta 2:0. Nie takie firmy, jak Anderlecht wyjeżdżały z Krakowa pokonane i nie chodzi tutaj o fenomenalny zeszły sezon. Przegrały przy Reymonta Real Saragossa (1:4), Inter Mediolan (0:1), remisem musiały zadowolić się AC Parma i FC Porto. Ze zwycięstwem wyjechały tylko Barcelona (4:3) i w zeszłym sezonie Lazio (2:1). W rewanżu Anderlecht zapewne nastawi się na defensywę i grę z kontry, podobnie jak w ostatnich minutach pierwszego meczu. Paradoksalnie, może to być dla Wisły korzystne. Gdyby bowiem przyszło znów stoczyć walkę o środek boiska, krakowianie zapewne ponownie by ją przegrali. Ostatnie 20 minut meczu na Astrid Park pokazały jednak, że przyciśnięta defensywa Anderlechtu, zresztą jak każda obrona na świecie, popełnia błędy. Ofensywna taktyka Wisły jest pożądana jeszcze z jednego powodu. Piłkę koniecznie trzeba utrzymywać jak najdalej od linii defensywnej, której gra niewiele zmieni się przez dwa tygodnie. Stolarczyk na pewno nie będzie żadnym zbawieniem, a Głowacki raczej nie zdąży wrócić na boisko. Jest natomiast szansa na powrót na boisko Cantoro, który na pewno zwiększy kreatywność drugiej linii. Trzeba też powiedzieć, że popełniono błędy jeszcze przed meczem z Anderlechtem, głónie jeśli chodzi o politykę transferową. Nieoficjalnie mówi się, że za awans do Ligi Mistrzów Wisła miała otrzymać od Ery 400 tys euro. Tymczasem na roczne wypożyczenie Kosowskiego na konto krakowian wpływa 500 tys euro. Czy w takiej sytuacji nie można było zaryzykować i za kwotę bliską 400 tys euro pozyskać piłkarza o umiejętnościach zbliżonych do Kosowskiego, który byłby wyraźnym wzmocniem, a nie tylko uzupełnieniem składu? Prezes Basałaj mówił, że spółka musi wyjść na zero - jednak przecież nie co rok w pozycji "przychody" widnieje 500 tys euro za wypożyczenie "Kosy". W zeszłym sezonie Wisła zbilansowała budżet bez tego. Czy więc nie dało się takiej kwoty przeznaczyć na transfery? A nie można zapomnieć, że za grę w Lidze Mistrzów duże pieniądze płaci również UEFA... Nie ulega wątpliwości, że Henryk Kasperczak nie będzie miał spokojnych najbliższych dni. Wszystko pozostaje w nogach piłkarzy.