"Nie marnuj czasu swojego i swojej mamy. Znajdź sobie pracę, lub idź na studia" - powiedział mu trener juniorów Unionu z jego rodzinnego Santa Fe. Luque wspominał to w wywiadzie dla "El Grafico" cztery dekady po zdobyciu tytułu mistrza świata. Wirtuozem nigdy nie został, ale sercem do walki bił innych na głowę. To on zdobył pierwszą bramkę dla Argentyny na mundialu w 1978 roku. W 14. minucie meczu z Węgrami wobec 71 tysięcy fanów na Estadio Monumental w Buenos Aires. Pięć minut wcześniej miliony Argentyńczyków zmroziła bramka Karoly’ego Csapo. Węgrzy mieli być czarnym koniem tamtych mistrzostw, w których Argentyna chciała wyleczyć swój najgłębszy kompleks. Albicelestes czuli się gigantami światowej piłki w nie mniejszym stopniu niż Anglicy. W Copa America Brazylia nie sięgała im do pięt, ale na mundialach "Canarinhos" mieli aż trzy tytuły, Urugwaj dwa i tylko Argentyna ciągle wracała z nich na tarczy. Junta wojskowa Jorge Rafaela Videli wydała wielką kasę, by dać narodowi święto i wysłać w świat sygnał normalności z kraju rządzonego terrorem. Luque, syn szewca z Santa Fe nie miał o tym pojęcia. Jego miłością była piłka. Długi czas borykał się z brakiem wzajemności. Tułał się po ligach regionalnych, klubach prowincjonalnych i półamatorskich na północy kraju, aż w wieku 23 lat zadebiutował w Primera Division w Rosario Central. Trzy lata później kupiło go River Plate, ale gdy szedł na pierwszy trening ochroniarz nie chciał wpuścić go na Estadio Monumental. Jego sumiaste, czarne wąsy miały się stać wkrótce symbolem epoki. Kilka dni po transferze do River zdobył gola w derbach z Boca na La Bombonera. Na mundial 1978 roku pojechał jako wicekapitan. Kapitanem został stoper Daniel Passarella. Mecz z Węgrami Argentyna wygrała po golu Daniela Bertoniego w 83. minucie. Cztery dni później identyczny wynik padł w starciu z Francją. Na bramkę Passarelli odpowiedział Michel Platini. Luque załatwił sprawę spektakularnym strzałem z woleja. Kilka minut później został sfaulowany w wyskoku do piłki, spadając uległ poważnej kontuzji łokcia. Nastawiono kość, założono opatrunek, temblak i wrócił do gry, by drużyna nie walczyła w dziesiątkę. Menotti dokonał wcześniej dwóch zmian. Najstraszniejsza wiadomość przyszła po zwycięstwie, gdy Argentyna zapewniła sobie awans do następnej rundy. Rano jego młodszy brat Oscar Fernando Luque jechał do Buenos Aires na mecz z Francją. Była mgła, doszło do wypadku. Brat zginął na miejscu. Leopoldo opuścił zgrupowanie. Na koniec fazy grupowej Argentyna przegrała bez niego z Włochami. Nie zagrał też przeciw Polakom, kiedy rozbłysła gwiazda jego kolegi Mario Kempesa. Obaj byli środkowymi napastnikami, ale lubili grać ze sobą. Kempes został królem strzelców i najlepszym graczem mistrzostw. Po starciu z Polakami ojciec nakazał Leopoldo wrócić na zgrupowanie. "Tobie nic w życiu nie przychodziło łatwo. Ale wiem, że jeszcze raz potrafisz przezwyciężyć wszystkie przeszkody" - powiedział mu Menotti. Po remisie z Brazylią, Argentyna pokonała Peru 6:0. Czwartą i szóstą bramkę w tamtym historycznym meczu zdobył Luque. Czwarta była kluczowa, bo dawała gospodarzom awans do finału. Po najbardziej kontrowersyjnym pojedynku w historii mundiali. Peruwiańczykom już nie zależało na zwycięstwie, przegrali wcześniej z Polską i Brazylią. Argentyna musiała wygrać różnicą czterech bramek. Tuż przed pojedynkiem do szatni Peru wszedł dyktator Videla. Nikt nie chciał wierzyć w uczciwość tego meczu, podobno interweniował największy kartel narkotykowy w Ameryce Płd, by gracze Peru nie stawiali oporu. Dowodów nie znaleziono. W finale Argentyna grała z Holandią. W dogrywce Luque miał udział przy trzecim golu. W zderzeniu jeden z braci van der Kerkhoff złamał mu nos. Koledzy świętowali bramkę odklejając się od Leopoldo z jego krwią za koszulkach. Argentyna miała swój upragniony tytuł. Cztery lata później Menotti nie zabrał Luque na mundial do Hiszpanii. Pod koniec grudnia 2020 roku Leopoldo poczuł objawy koronawirusa. Po czterech dniach diagnoza lekarska potwierdziła zakażenie. Został przewieziony do kliniki w Mendozie. Nie było komplikacji aż do 4 stycznia, gdy doznał obustronnego zapalenia płuc. Podłączono go pod respirator. 15 lutego nastąpiło wstrzymanie pracy serca i płuc. Lekarze mieli jeszcze cień nadziei, ale 71-letni organizm nie wytrzymał. Dariusz Wołowski