Gremio to najlepsza drużyna Ameryki Południowej w ubiegłym sezonie. W tegorocznej edycji Pucharu Wyzwolicieli, czyli najbardziej znanego na świecie odpowiednika europejskiej Ligi Mistrzów wydawało się, że Brazylijczycy mogą pokusić się o powtórzenie tego sukcesu sprzed roku, co nie udało się nikomu od 17 lat i podwójnej korony dla Boca Juniors. A przynajmniej o miejsce w wielkim finale. W pierwszym meczu półfinałowym Gremio wygrało bowiem na stadionie Monumental w Buenos Aires 1-0, a w rewanżu u siebie długo prowadziło z River 1-0, mając jeszcze ogromną szansę na podwyższenie wyniku. Gdyby w 69. minucie Everton, będąc w znakomitej sytuacji sam na sam, nie przegrał pojedynku z bramkarzem Armanim, byłoby niechybnie po (dwu)meczu. To, co działo się w przerwie spotkania, a potem w końcowych dziesięciu minutach regulaminowego czasu przejdzie jednak do historii futbolu w Ameryce Południowej, znanego przecież z emocji, które niejednokrotnie wymykają się spod kontroli. Najpierw wyrównał Borre. Była 81. minuta i Argentyńczycy złapali wreszcie kontakt. W tym momencie jeszcze tylko jedna bramka wystarczała im do awansu. I wtedy doszło do najbardziej kontrowersyjnej sytuacji. Po kolejnym strzale River szybko lecąca piłka dotknęła jeszcze wyciągniętej ręki Matheusa Bressana i sędzia zdecydował się na podyktowanie rzutu karnego. Swoją decyzję skonsultował jeszcze z systemem VAR, zobaczył akcję na monitorze i ponownie wskazał na jedenastkę. Wybuchło ogromne zamieszanie. Bressan dostał kolejną żółtą kartkę, został wyrzucony z boiska, a Martinez strzelił bodaj najważniejszego gola w karierze, dającego awans ekipie River Plate do finału. Urugwajski sędzia musiał schodzić z boiska w pokaźnej asyście policji. Koniec historii? Bynajmniej. Nieoczekiwanym bohaterem, już po meczu, stał się bowiem Marcelo Gallardo, trener "Milionerów", były reprezentant Argentyny i zawodnik m.in. PSG oraz Monaco, konsultowany zresztą ostatnio, gdy drużyna z małego księstwa szukała następcy Leonardo Jardima, a Thierry Henry nie dał jeszcze definitywnej zgody. Trener Gallardo: Tak, byłem w szatni Otóż Gallardo, którego praca w River jest bardzo ceniona, był w drugim meczu półfinałowym z Gremio zawieszony. Taką decyzję podjęły władze Conmebol, południowoamerykańskiej konfederacji piłkarskiej, powołując się na własny regulamin, po tym, jak argentyńska ekipa... wyszła z opóźnieniem na drugą połowę pierwszego meczu z Gremio. Ponieważ zdarzyło się to już po raz kolejny, sankcja została zaaplikowana dosłownie. Gallardo musiał więc oglądać spotkanie z trybun i nie mógł kontaktować się ani ze swoim sztabem, ani schodzić do szatni. Tymczasem do żadnego z tych zakazów się nie dostosował. Ze swoim asystentem rozmawiał przez walkie-talkie, a w przerwie pojawił się w szatni, przekazując drużynie ostatnie wskazówki. Po spotkaniu sam się do tego przyznał, tłumacząc bez krępacji: "Potrzebowali tego zarówno moi zawodnicy, jak i ja. Nie dostosowałem się do zakazu i biorę to na siebie, ale to wstyd, że nie mogłem normalnie wykonywać swojej pracy" - irytował się Gallardo i dodawał: "Nie interesuje mnie, czy przez tę sytuację stracimy finał. Uważam, że to niesprawiedliwe!" Działacze Gremio wyczuli, że to szansa na zdobycie punktów poza boiskiem i złożyli protest do Conmebol, powołując się na artykuł 56. regulaminu i przekonując, że obecność Gallardo w szatni w przerwie meczu miała wpływ na końcowy wynik. Co teraz zrobią władze konfederacji? Trudno to przewidzieć, choć weryfikacja wyniku wydaje się całkiem prawdopodobna. W drugim półfinale jest inny pojedynek argentyńsko-brazylijski, bo Boca Juniors gra na wyjeździe z Palmeiras, mając dwubramkową zaliczkę (2-0) i dużo większe szanse na awans. Co ciekawe, jeszcze nigdy w niemal 60-letniej historii Copa Libertadores nie zdarzyło się, żeby dwa najsłynniejsze kluby z Buenos Aires - których pojedynki są określane mianem Superclasico i uznawane za najbardziej gorące derby na świecie - spotkały się ze sobą w finale. Tym razem zdecydują o tym wydarzenia nie tylko na boisku? Remigiusz Półtorak Zobacz wyniki Copa Libertadores