Aktualny mistrz znowu zagra zatem w decydującym meczu, po pokonaniu Boca przed rokiem w skandalicznym finale w Madrycie. Tym razem mecz finałowy będzie tylko jeden, 23 listopada w Santiago de Chile. W ciągu ostatnich pięciu i pół roku, odkąd trenerem jest były zawodnik klubu Marcelo Gallardo, który już wygrał Copa Libertadores jako zawodnik w 1996 roku, River awansował jeszcze do ćwierćfinału w 2016 roku, do półfinału rok później i był mistrzem Copa Sudamericana (odpowiednik Ligi Europy) w 2014 roku, kiedy również... wyeliminował Boca. Szanse na awans River do finału były po pierwszym meczu (wygranym 2-0) wysokie. Szczególnie po tym, jak drużyna Boca, która w tym sezonie gra solidnie w obronie (straciła tylko dwa gole), musiał wyjmować piłkę z siatki już po trzech minutach. To zburzyło plan nakreślony przez trenera Gustava Alfaro. Doświadczony szkoleniowiec Boca sugestywnie powiedział po przegranym dwumeczu, że "bardzo dobrze było prowadzić tę drużynę Boca" i teraz ma nadzieję, że "wróci do swojego życia", dając do zrozumienia, iż ten rozdział się zakończył. Jeśli można go za coś krytykować, to - że od początku roku, kiedy został zatrudniony, jego taktyka była najczęściej zbyt defensywna. A przecież Boca ma niezwykle bogatą tradycję piłkarską (sześć zwycięstw w Copa Libertadores, o dwa więcej niż River, i tylko jeden mniej rekordzistów z Independiente) i - co więcej - drużyna wzmacniała się zawodnikami ofensywnymi. To prawda, że z ekipy odeszli tak kluczowi gracze jak środkowy napastnik Darío Benedetto (do Olympique'u Marsylia) i urugwajski pomocnik Nahitán Nández (Cagliari), a kolumbijski lewy obrońca Frank Fabra nie doszedł do dawnej formy po poważnej kontuzji. To spowodowało, że znaczna część podstawowego składu została zmieniona po ubiegłorocznym finale z River. Alfaro przyszedł więc do bogatego klubu, który był w stanie ściągnąć wielu dobrych graczy, ale wydawał się zadowolony z tego, co już było wcześniej. Czyli np. z Carlosa Téveza, kiedyś znakomitego zawodnika, ale dzisiaj mającego już 36 lat i będącego cieniem samego siebie z najlepszych lat czy Mauro Zárate, byłego piłkarza Lazio. Trener wolał stawiać na napastnika Franco Soldano zamiast zatrudnić Francuza André-Pierre'a Gignaca, grającego w Meksyku. Nie dawał też zbyt wielu okazji doświadczonemu mistrzowi świata z 2006 roku Daniele De Rossiemu, preferując młodszych graczy, którzy - jak się okazało - nie dali rady sprostać trudniejszym zadaniom. Tymczasem w River, pod okiem Gallardo, było wręcz przeciwnie. Ekipa, przyzwyczajona do sukcesów i pewna swego, wiedziała, czego chce. Z graczami, mającymi doświadczenie w trudnych spotkaniach, szczególnie na własnym stadionie, którzy potrafili grać również bardzo agresywnie i przejmować inicjatywę. Mieszanka zawodników dobych technicznie z młodszym pokoleniem (jak prawy obrońca Gonzalo Montiel, środkowy obrońca Lucas Martínez Quarta czy pomocnik Exequiel Palacios) przyniosła efekt, o czym świadczy również to, że graczy River obserwują czołowe kluby europejskie. Można w zasadzie powiedzieć, że tym razem River uzyskało awans już w pierwszym meczu półfinałowym. Nawet jeśli Boca grała w rewanżu całkiem nieźle, miała przewagę i była gorąco dopingowana przez publiczność (w Argentynie, ze względów bezpieczeństwa kibice gości nie mogą oglądać meczu na żywo), to strata dwóch goli okazała się zbyt duża. Jedyną bramkę zdobył Hurtado. River tymczasem zagra w finale po raz siódmy w swojej historii (pierwsze dwa przegrał, w 1966 i 1976 roku, obydwa w Chile, czyli tam, gdzie zostanie teraz rozegrany decydujący mecz) i po raz trzeci z trenerem Gallardo. A skoro mówimy o trenerze River, był już sondowany przez Barcelonę. Dla Argentyńczyka byłby to duży skok do przodu po tym co pokazał dotychczas w ekipie "Los Millionarios". Sergio Levinsky