Na całym kontynencie, ale szczególnie w Argentynie, były ogromne oczekiwania na kolejny mecz między River i Boca Juniors. Szczególnie po tym, jak obydwie drużyny spotkały się w finale 2018, który musiał zostać przeniesiony do Madrytu w Madrycie po skandalu z kamieniami rzuconymi na autokar graczy Boca. Tym razem w pierwszym spotkaniu na stadionie El Monumental i przy znacznie lepszych środkach bezpieczeństwa (w wielkiej operacji w Buenos Aires użyto 1500 policjantów), nie było problemu na trybunach ani w okolicach obiektu. Nie obyło się jednak bez kontrowersji na boisku. Zaledwie po trzech minutach gry, brazylijski sędzia Raphael Claus - bez dużego międzynarodowego doświadczenia, co budziło wątpliwości w tak ważnym meczu - przyznał gospodarzom jedenastkę po akcji, po której nikt nie protestował. Początkowo gra toczyła się dalej, jednak po interwencji VAR arbiter postanowił zmienić decyzję. Kolumbijczyk Santos Borré, który w madryckim finale sprzed roku nie mógł wystąpić, pewnie strzelił gola na 1-0. Ten gol zdecydował o dalszym przebiegu meczu. River Plate jest nastawione na grę bardziej zespołową (w ostatnich siedmiu meczach zanotowało pięć zwycięstw dwoma golami, pozostałe dwa to remisy), wkłada w nią więcej zaangażowania, z kolei Boca opiera swoją siłę w tym sezonie pod wodzą trenera Gustava Alfaro na znakomitej defensywie i bramkarzu, wiec szybko stracony gol wprowadził w poczynania tej drużyny wiele nerwowości. Ekipa River kontrolowała grę, a różnica mogłaby być znacznie większa, gdyby nie kolejny dobry występ bramkarza Estebana Andrady (grającego również w kadrze Argentyny), chociaż nie był on w stanie zapobiec drugiej bramce po przerwie. Pokonał go Ignacio Fernández, który według Juana Romána Riquelme, "emerytowanego" już idola Boca, jest obecnie "najlepszym graczem w argentyńskiej piłce"). Goście postawili w pierwszym meczu na zaskakującą taktykę. Można powiedzieć - konserwatywną, wiedząc, że gole na wyjeździe są w takich sytuacjach szczególnie istotne. Tymczasem ataku nie było praktycznie widać. We wtorkowym rewanżu na legendarnym stadionie La Bombonera Boca musi więc odrobić dwubramkową stratę przeciwko drużynie River, która jest niepokonana na wyjeździe w tych rozgrywkach od dwóch lat, a nadto ma wyraźną przewagę. Wystarczy, że goście trafią przynajmniej raz, a Boca będzie zmuszona do strzelenia czerech goli. W drugim półfinale Gremio, jeden z czołowych zespołów trzech ostatnich edycji Copa Libertadores, nie spisał się zbyt dobrze na własnym stadionie w Porto Alegre. Goście z Flamengo pokazali, że po dobrych transferach przed sezonem nieprzypadkowo prowadzą też w lidze brazylijskiej. Ekipie z Flamengo anulowano trzy gole z pomocą systemu VAR, nie wszystkie po ewidentnych sytuacjach, ale w końcu siła ataku - głównie dzięki Gabrielowi Barbosie i autorowi gola Bruno Henrique - przesądziła o wyjściu na prowadzenie. Zespół z Rio de Janeiro był bowiem o wiele lepszy. Gremio przeszło jednak do ataku, aby wyrównać i udało się to na dwie minuty przed końcem, kiedy najlepszy zawodnik drużyny, Everton, przeprowadził akcję, po której rezerwowy Pepé wepchnął piłkę do siatki. Remis w pierwszym spotkaniu to bardzo dobry wynik dla Gremio - zespołu, który bardzo dobrze odnajduje się w takim turnieju jak Copa Libertadores. Flamengo ma jednak znacznie lepszy zespół, gra futbol bardziej estetyczny, z gwiazdami w każdej formacji. Rewanż jest zaplanowany w środę 23 października w Rio de Janeiro, choć Flamengo - mimo że ma przewagę własnego boiska i wystarczy mu bezbramkowy remis - nie może być jeszcze niczego pewne. W ćwierćfinale Gremio (mistrz z 2017 roku i półfinalista rok później) przegrało u siebie z Palmeiras, w rewanżu również przegrywało 0-1 i w dwie minuty potrafiło odwrócić losy rywalizacji. Dodajmy jednak od razu - tym razem wydaje się to trudniejsze. Flamengo to duży lepszy zespół od Palmeiras. Ekipa z Rio wywalczyła tytuł ostatni raz w 1981 roku - z Zico i Juniorem w składzie. Teraz jest znakomita okazja, aby ponownie zagrać w finale, w Santiago de Chile. To tam, po raz pierwszy w historii odbędzie się jeden decydujący mecz Copa Libertadores. Sergio Levinsky