"Oszukać przeznaczenie" to seria filmów opowiada o ludziach, którzy w ostatniej chwili z jakichś przyczyn nie znaleźli się w miejscu, w którym czekała ich śmierć - na przykład na pokładzie samolotu, który niebawem się rozbił. Takich przypadków jest bardzo wiele w świecie sportu. Sportowcy często żyją na walizkach, podróżujący zapewne częściej niż standardowo robią to ludzie. Co więcej, nader często zmieniają plany w ostatniej chwili. To uratowało życie wielu z nich. Marc Rosset nie wsiadł do "wahadłowca ONZ" Kiedy szwajcarski tenisista Marc Rosset po pokonaniu m.in. Mariusza Fyrstenberga doszedł w 2004 roku do ćwierćfinału turnieju w Poznaniu i tam uległ nieoczekiwanie Chorwatowi Roko Karanusiciowi, była to spora niespodzianka. Rosset był wszak mistrzem olimpijskim z Barcelony w 1992 roku. Pytany przez polskich dziennikarzy, czego mu zabrakło do zwycięstwa i czy nie było to aby czasem szczęście, odrzekł: - Nigdy już w życiu nie powiem, że zabrakło mi szczęścia. Nigdy więcej od 1998 roku, kiedy miał go wyjątkowo dużo. Martina Hingis - reprezentująca Szwajcarię czołowa wówczas zawodniczka świata na wieść o katastrofie samolotu Swissair lecącego z Nowego Jorku do Genewy zawołała: - Boże, to przecież rejs, którym zazwyczaj latamy! Nie tylko sportowcy zresztą, bowiem ten lot był powszechnie znany i nazywany "wahadłowcem ONZ". Bardzo wielu polityków i członków ONZ kursowało nim między Nowym Jorkiem a Szwajcarią. Miał więc rozbudowaną pierwszą klasę. W 1998 roku turniej US Open trwał do 13 września, a Martina Hingis szła w nim jak burza. Dotarła aż do finału, w którym przegrała z Lindsay Davenport. Wcześniej miała w trzeciej rundzie bardzo ciężki bój z Amelie Mauresmo. Gdyby wtedy przegrała, prawdopodobnie wsiadłaby do samolotu rejs 111 do Genewy. Marc Rosset natomiast odpadł. Już w pierwszej rundzie pokonał go Słowak Dominik Hrbaty. Rozczarowanemu Szwajcarowi pozostało wrócić do kraju. Miał bilet na rejs 111. Wieść niosła, że był już w taksówce i uratowało go to, że utknęła ona w nowojorskim korku, ale Marc Rosset nigdy tego nie potwierdził. W jego wersji po prostu postanowił zostać w Nowym Jorku nieco dłużej. Do samolotu nie wsiadł. MD-11 linii Swissair spadł do Atlantyku u kanadyjskich brzegów Nowej Szkocji - godzinę i 18 minut po starcie. Zginęło 229 osób. Jako przyczynę katastrofy ustalono przeciążenie instalacji elektrycznej, która nie była przystosowana do obsługi tak wielu dodatkowych urządzeń i nowoczesnego systemu rozrywki podłączanych dla podróżujących pierwsza klasą. Na dodatek na wyposażeniu samolotu znajdowało się wiele materiałów łatwopalnych, więc pożar objął maszynę błyskawicznie. Kapitan Urs Zimmermann próbował go gasić w kabinie pilotów tuz przed uderzeniem w wodę. Stanley Menzo nie posłuchał Ajaxu Amsterdam Euro 1988 pokazało, że holenderski futbol tej epoki bardzo różni się od złotych lat siedemdziesiątych. Teraz wiele holenderskich gwiazd wywodziło się z dawnych kolonii Holandii i miało korzenie zamorskie. Gullit, Rijkaard, Menzo, Blinker czy Silooy należeli do tych zawodników. To oni w sporej mierze stanowili o sukcesie Oranje na Mistrzostwach Europy w 1988 roku, a już szczególną kolebką piłkarskich talentów był Surinam - dawna Gujana Holenderska w Ameryce Południowej. Sonny Hasnoe był pracownikiem społecznym, działającym wśród mieszkańców najbiedniejszych części Amsterdamu. Najczęściej byli to Surinamczycy z pochodzenia, którym nie powiodło się tak jak piłkarzom. Hasnoe wymyślił, że obecność surinamskich graczy w reprezentacji Holandii można by wykorzystać na potrzeby walki z ubóstwem. To on był ojcem-założycielem "Kolorowej Jedenastki", czyli pokazowej drużyny złożonej z zawodników pochodzących z Surinamu. Drużyna zagrała nawet w Amsterdamie mecz z mistrzem Surinamu, SV Robinhood. Wtedy padła propozycja, by taki pokazowy mecz rozegrać w Surinamie, tak aby jego mieszkańcy mieli okazję podziwiać piłkarzy mistrzów Europy, których znali tylko z telewizji. Idea była piękna, ale napotkała wiele przeszkód. Trener Nick Stienstra zaprosił do gry w Surinamie kilkudziesięciu graczy, ale większość przysłała odpowiedzi odmowne. Ruud Gullit, Frank Rijkaard, największe gwiazdy holenderskiego futbolu nie miały szans, by się wyrwać. Nie godziły się na to ich kluby. W wypadku bramkarza Ajaxu Amsterdam Stanleya Menzo też takiej zgody nie było, tylko że piłkarz to zignorował. Za bardzo mu zależało. Na lot Surinam Airways 764 się nie załapał. Poleciał do Paramaraibo w Surinamie wcześniej, aby tam poczekać na resztę, podobnie zresztą jak inny reprezentant Holandii Henny Meijer. Wydawało się, że trenera Stienstrę najbardziej rozczarowali bracia Jerry i Jimmy Simons. Nie stawili się na zbiórkę na lotnisku, gdyż zrezygnowali z lotu z powodu złych przeczuć swojej matki. Kolorowa Jedenastka musiała poradzić sobie bez nich. 7 czerwca 1989 roku samolot DC-8 linii Surinam Airways rozbił się podczas lądowania we mgle w Paramaribo. Posługujący się wadliwym ILS pilocie nie zauważyli, że zeszli we mgle zbyt nisko. Zignorowali sygnał alarmowy i uderzyli w drzewo rosnące na wysokości 25 metrów. Drzewo oderwało skrzydło i samolot runął. Stanley Menzo nie doczekał się na kolegów na lotnisku. 12 osób przeżyło jednak katastrofę, wśród nich piłkarze Radjin de Haan, Sigi Lens i Edu Nandlal. Lens i Nandlal nie zdołali już wrócić na boisko, ale de Haan grał jeszcze po rehabilitacji, chociaż już nie na takim poziomie jak kiedyś. Kalusha Bwalya pozostał najbardziej znany Charly Musonda - jeden z bohaterów reprezentacji Zambii podczas igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku - psioczył na swego pecha. Zawodnik Anderlechtu nabawił się kontuzji kolana akurat wtedy, gdy Zambia walczyła o pierwszy w dziejach awans na mistrzostwa świata. Była na dobrej drodze, udanie przeszła pierwszą rundę w grupie z Burkina Faso, Namibią, Tanzanią i Madagaskarem. W drugiej miała grać z Marokiem i nie notowanym wtedy zbyt wysoko Senegalem. To właśnie do Dakaru na mecz z Senegalem udawała się zambijska reprezentacja w kwietniu 1993 roku. Udawała się jako faworyt i rewelacja igrzysk w Seulu, gdzie pokonała m.in. 4:0 Włochów. Zatrzymał ich dopiero w ćwierćfinale hat-trick Jürgena Klinsmanna w meczu z Niemcami. Zambia też miała tam swój hat-trick - Kalusha Bwalya strzelił trzy gole Włochom i stał się zambijskim bohaterem narodowym. Tym większym ciosem był fakt, że nie mógł polecieć na mecz z Senegalem. Wtedy nie obowiązywały jeszcze terminy FIFA i Kalusha Bwalya rozgrywał swój mecz ligowy w Holandii, w barwach PSV Eindhoven. Gdyby obowiązywały obecne przepisy, Kalusha Bwalya pewnie by zginął. Charly Musonda psioczył nawet bardziej. Jego z kadry na Senegal wykluczyła kontuzja kolana. Mógł co prawda polecieć obejrzeć mecz kolegów z trybun, ale wtedy nie było raczej takich zwyczajów. No co za pech - myślał, aż zobaczył w telewizji, że stary wojskowy samolot de Havilland DHC-5 Buffalo spadł do Zatoki Gwinejskiej u brzegów Gabonu. Śmigłowy samolot, który miał już 18 lat i od listopada 1992 roku przez pięć miesięcy stał w hangarze naprawczym, leciał z Lusaki z wieloma postojami, najpierw w Brazzaville w Kongu, następnie w Libreville w Gabonie. Kolejny miał być w Abidżanie na Wybrzeżu Kości Słoniowej i dopiero stamtąd samolot miał dolecieć do Dakaru. Długa, bardzo długa i wykańczająca podróż. Nadmiernie zmęczeni piloci nie zareagowali prawidłowo na awarię silnika, wyłączyli nie ten, który przestał pracować, ale sąsiedni. Samolot runął do oceanu. Na pokładzie tego samolotu był Derby Mankinka, który rok wcześniej grał w barwach Lecha Poznań jako pierwszy czarnoskóry piłkarz w dziejach Kolejorza.