Poprzedni sezon był jednym z najmniej udanych dla Liverpool FC w ostatnich latach. Drużyna prowadzona przez hiszpańskiego trenera Rafę Beniteza, nie zdobyła żadnego trofeum. Dla kibiców, którzy przed sezonem mieli apetyt nawet na mistrzostwo Anglii, 7. miejsce w końcowej tabeli było klęską i jasne stało się, że klub przed rozpoczynającymi się lada dzień rozgrywkami czeka rewolucja. Wkrótce po zakończeniu poprzedniego sezonu w mieście Beatlesów rozwiązano kontrakt z Benitezem, pozbyto się również kilku piłkarzy, których hiszpański menadżer ściągnął na Anfield Road. Wśród nich są Albert Riera, czy Yossi Benayoun. Z tej trójki udanym transferem Beniteza był zresztą tylko ten ostatni, który zamienił Liverpool na londyńską Chelsea. Odstępne w wysokości 7 mln euro bardzo przyda się "The Reds", których długi - według ostatnich danych - sięgają prawie 240 mln dolarów. Ofertę kupna klubu, będącego obecnie własnością amerykańskich biznesmenów Toma Hicksa i George'a Gilleta złożył kilka dni temu chiński biznesmen Kenny Huang. Wczoraj Huang postawił władzom Liverpoolu dziesięciodniowe ultimatum w sprawie decyzji o odsprzedaniu mu całości udziałów w klubie. Chińczyk ogłosił ponadto, że jeśli szefowie klubu z Anfield Road nie podejmą w tym czasie ostatecznej decyzji, wycofa on swoją ofertę. Cała sprawa nie podoba się kibicom Liverpoolu. Fani, odkąd stery klubu przejęli Hicks i Gillet, wiele razy wyrażali już swoją dezaprobatę wobec działań amerykańskich właścicieli. Teraz nie są zachwyceni perspektywą przejęcia legendarnego klubu przez chińskiego milionera, ale ten - przeczuwając możliwy problem - już obiecał, że jeśli uda mu się zostać głównym udziałowcem Liverpoolu, jeszcze w tym okienku transferowym wzmocni drużynę. Tymczasem w klubie, po zatrudnieniu na stanowisku trenera byłego menadżera Fulham - Roya Hodgsona - w ostatnich dniach martwią się przede wszystkim o to, aby utrzymać trzon drużyny. Od kilku miesięcy najczęściej "sprzedawanym" w mediach zawodnikiem Liverpoolu jest Hiszpan Fernando Torres. Lipcowy magazyn "World Soccer" podawał, że napastnik skusi się zapewne na bajoński kontrakt, jaki proponuje mu właściciel Chelsea Roman Abramowicz. Potem głośno było także o ofercie królujących na transferowym rynku szejków z Manchester City. Torres wczoraj powiedział oficjalnej stronie klubu, że zostaje w Liverpoolu, a Hodgsona uważa za wielkiego fachowca i dobrego następcę Beniteza. "Jestem tak samo zaangażowany w treningi, jak byłem pierwszego dnia na Anfield. Liverpool to najlepsza drużyna w Anglii i nie dziwię się, że kibice byli po poprzednim sezonie zawiedzeni. Teraz pokażemy jednak, że możemy być znacznie lepsi. Zostaję tutaj i chcę zdobyć mistrzostwo Anglii" - stwierdził Hiszpan. Wciąż natomiast niepewne jest pozostanie w drużynie argentyńskiego pomocnika Javiera Mascherano. "Masche" chętnie widziałby w swoim nowym zespole, Interze Mediolan, Benitez. Były trener Liverpoolu od dawna jest wielkim zwolennikiem talentu walecznego piłkarza, a ten nie jest wcale tak zdecydowany na pozostanie w klubie, jak Torres. Na ewentualnego następcę Argentyńczyka szykowany jest już Duńczyk Christian Poulsen z Juventusu Turyn, ale nie wydaje się on piłkarzem choćby zbliżonym klasą do Mascherano. Inną opcję rozważa portal calciomercato.it, a byłaby to wymiana z Interem - tu w zamian za Mascherano na Anfield Road powędrowałby Ghanijczyk Sulley Ali Muntari i 15 mln euro. Nowy menadżer Liverpoolu ma zatem prawdziwy ból głowy, bo oprócz tego, jak przekonać do pozostania swoje gwiazdy, musi już także myśleć o wzmocnieniach. Na razie udało się pozyskać pomocników Joe'ego Cole'a i Milana Jovanovicia oraz obrońcę Danny'ego Wilsona. Ponadto, po zawirowaniach związanych z kontraktem, ostatecznie podpisano nową umowę z innym defensorem - Fabio Aurelio. Sytuacja kadrowa nie wydaje się zatem najgorsza, ale nie ma wątpliwości, że "The Reds" przydałyby się jeszcze dwa-trzy znaczące wzmocnienia. Kapitał mógłby zapewnić niecierpliwy inwestor Huang, który transakcję kupna drużyny wycenił na 300 mln dolarów, a swym ultimatum już postawił klub pod ścianą. Tylko czy kibice byliby zadowoleni z Liverpoolu "made in China"? Bartosz Barnaś Dyskutuj na blogu Bartka Barnasia