Podopieczni Avrama Granta będą teraz trzymać kciuki za Blackburn. Zespół z Ewood Park w sobotę będzie podejmował Manchester United. Każdy wynik, oprócz zwycięstwa "Czerwonych Diabłów", ucieszy piłkarzy Chelsea. "The Blues" musieli konfrontację z Evertonem wygrać, żeby jeszcze marzyć o mistrzowskim tytule. W pierwszej połowie optyczną przewagą posiadali goście, ale długo nie potrafili znaleźć luki w obronie Evertonu. "The Toffees" szukali swojej szansy w stałych fragmentach gry. W 16. minucie groźny strzał z rzutu wolnego oddał Manuel Fernandes. Petr Cech z trudem odbił piłkę na rzut rożny. W 41. minucie Chelsea przeprowadziła akcję, która jak się później okazało, przyniosła im cenne zwycięstwo. Michael Essien znalazł się w sytuacji sam na sam z Timem Howardem i ze stoickim spokojem przerzucił piłkę nad bramkarzem gospodarzy. Jeszcze w pierwszej połowie Everton miał okazję do wyrównania. Jednak Cech poradził sobie z uderzeniem z dystansu Fernandesa. Po zmianie stron nieco śmielej zaatakowali "The Toffees", ale w 59. minucie omal nie stracili drugiego gola i to na własne życzenie. Phil Jagielka był blisko przelobowania Howarda, na jego szczęście, Amerykanin wyszedł obronną ręką z opresji. W 68. minucie znów groźnie był pod bramką Chelsea i to znów po stałym fragmencie gry. Z 25 metrów z "wolnego" kapitalnie uderzył Fernandes. Do pełni szczęścia zabrakło centymetrów. W odpowiedzi, Essien starał się zaskoczyć Howarda, ale nie trafił w bramkę. "The Blues" zachowali pełną koncentrację do ostatniego gwizdka sędziego i mogli się cieszyć z kompletu punktów. Tego zabrakło w poniedziałkowym meczu z Wigan, kiedy Chelsea straciła gola w doliczonym czasie gry. Everton - Chelsea Londyn 0:1 (0:1) Bramka: Essien (41).