W niedzielę Marcin Cabaj zachował czyste konto w wielkich derbach Krakowa, które odbyły się na Reymonta. - Taka seria na pewno podbudowuje, czwarty mecz z rzędu bez puszczonego gola. - Duża zasługa w tym naszych obrońców, którzy dobrze się ustawiają, blokują większość strzałów, przez co mam mniej pracy. - Sprawdzał pan w statystykach, czy był taki drugi bramkarz w polskiej lidze, który wszedł do ekstraklasy i bronił z czystym kontem? - Nie, chociaż brat podpowiadał mi, że bramkarz GKS-u Katowice nie puścił gola przez bodajże 1050 minut, co jest jakimś rekordem. - Jak ocenia pan wynik osiągnięty na Reymonta? - W drugiej połowie Wisła całkowicie przejęła inicjatywę, ale gdyby w pierwszej odsłonie "główka" Kazia Węgrzyna trafiła do siatki, to mecz mógłby zakończyć się naszym zwycięstwem. Choć z drugiej strony gospodarze też mieli świetne okazje - słupek Żurawskiego i spojenie Szymkowiaka, więc takie gdybanie nie ma sensu. - Atmosfera na trybunach pomagała czy przeszkadzała, bo kibice zamiast raczej dopingować swoje drużyny, to obrzucali się inwektywami. - Zawsze tak było, że fani tych dwóch zespołów nie darzyli się sympatią. Wyzwiska w naszym kierunku nam nie przeszkadzają, motywują raczej do jeszcze lepszej gry. - W drugiej połowie bardzo często denerwował się pan na kolegów, bo mając piłkę w rękach nie miał do kogo jej podać i musiał pan wykopywać futbolówkę na "oślep". - Odkąd zszedł z boiska Marek Baster, to gra przestała nam się układać. Ciężko przychodziło nam wyprowadzanie piłki spod własnej bramki, bo przy naszych obrońcach natychmiast byli wiślacy, dlatego wolałem wybijać piłkę do przodu na Pawła Drumlaka, a potem Łukasza Szczoczarza i liczyć, że uda się im ją przytrzymać i rozegrać. - Kilka razy niezbyt pewnie zachowywał się pan przy dośrodkowaniach. Z czego to wynikało? - Przy centrach wiślaków piłka kilka razy odbijała się rykoszetem i leciała w innym kierunku niż myślałem, co nie pozwalało mi na skuteczną interwencję. Paweł Pieprzyca, Kraków