Jesienią 1988 r. na polską Ekstraklasę narzekano prawie jak dziś, choć wyniki pucharowe były cokolwiek lepsze, mimo że losowanie nie rozpieszczało. W drugiej rundzie polski duet wylosował rywali z El Clasico - Górnik Zabrze - Real Madryt w Pucharze Europy, Lech Poznań - FC Barcelonę w Pucharze Zdobywców Pucharów. I nie było wstydu. Pod koniec października na wypełnionym 55 tysiącami widzów Stadionie Śląskim w II rundzie Pucharu Mistrzów, Górnik uległ Realowi zaledwie 0-1 po rzucie karnym (i salcie) Hugo Sancheza. W rewanżu drużyna trenera Marcina Bochynka prowadziła 2-1 i przez 23 minuty była w ćwierćfinale, by ostatecznie ulec 2-3. Lech Poznań, jedynie rzutami karnymi uległ wielkiej Barcelonie Johana Cruyffa, mając ją już na widelcu. Słynny Holender mówił po meczu, że żal mu Lecha, który był 11 metrów, tzn. jeden rzut karny, od szczęścia. Rekordowy transfer Oba wyżej wymienione kluby polowały latem na 23-letniego Andrzeja Rudego, który był najgorętszym towarem na rynku. Pomocnik postanowił odejść z macierzystego Śląska Wrocław, inne kluby płaciły lepiej od "Wojskowych". Gdy pomocnik przebywał na letnim tournée z kadrą za Atlantykiem o jego względy biła się cała ligowa czołówka. Chciały go: Legia Warszawa (po linii wojskowej), Lech (od którego Śląsk zażyczył sobie ponoć 140 milionów złotych), Górnik (ostatecznie pozyskał Piotra Rzepkę ze zdegradowanego z Ekstraklasy, Bałtyku Gdynia) i GKS Katowice. Najbardziej przekonujący okazał się ten ostatni, w którym twardą ręką rządził Marian "Magnat" Dziurowicz. 30 lipca 1988 r. Rudy związał się z "Gieksą" dwuletnim kontraktem, a transfer opiewał na 50 mln zł - ZUS podaje, że w 1988 r. przeciętna pensja wynosiła 50 tys. zł. Kwota odstępnego była równie szokująca co 21 mln zł, które zapłacił Widzew za Dariusza Dziekanowskiego w 1983 r. (wtedy przeciętnie zarabiano 14 tys. zł). W ZSRR szalała już pierestrojka i głasnost (przebudowa i jawność), wiatr odnowy objął cały socjalistyczny obóz pokoju, nowa jakość zagościła również w futbolu. Nowością było ogłoszenie szczegółów umowy transferowej przez górniczy klub za pośrednictwem PAP. 1. Umowa zawarta między GKS Katowice i Śląskiem Wrocław opiewa na 50 mln zł. 2. Suma to zostanie pokryta ze środków wypracowanych w latach 1984-87 przez klub w ramach działalności gospodarczej oraz z dokonanych w 1987 r. transferów Józefa Łuczaka i Krzysztofa Rzeszutka do GKS Jastrzębie. 3. Wszelkie inne insynuowane źródła kosztów transferu są nieprawdziwe, a w szczególności, że jakikolwiek transfer GKS realizowany jest kosztem kopalń lub ceny węgla. Jak mawiał śp. Paweł Zarzeczny: "Prawdziwe informacje są tylko te zdementowane!". Ponadto nie od dziś wiadomo, że "węgiel to polskie sumienie, a piłka...to też polskie sumienie". To z kolei z "Piłkarskiego Pokera". Plotki mówiły o tym, że Rudy otrzymał od "Gieksy" i willę w Zakopanem, on sam zaprzeczał mówił że zamieszkali z żoną i pięciomiesięcznym synem w klubowym hotelu. To o tyle ciekawe, że lata później mówił o Annie Dąbrowskiej (Miss Dolnego Śląska i finalistce Miss Polonia) jako o "partnerce", nie "żonie", natomiast fakty są takie, że już w Niemczech pani Anna występowała jako Anna (czasem Anja) Rudy. W "Piłce Nożnej" ukazał się artykuł pt. "Piłkarski idol": "Kogo więc mogą w najbliższym czasie obrać sobie kibice za obiekt westchnień i uwielbienia? (...) Może Andrzej Rudy, którego przejście do GKS Katowice obserwowano z ciekawością i nadzieją. Ten sympatyczny piłkarz potrafi już dużo - i co najważniejsze przy zdobywaniu popularności - cieszy się sympatią w wielu miastach". W telefonicznym dialogu z czytelnikami "Sportu", przez kilkadziesiąt minut Rudy zapewniał że w Katowicach odnalazł swe miejsce na ziemi, z telefonem w dłoni wyglądał jakby muchy nie skrzywdził, niebawem niestety stał się wrogiem publicznym nr 1. Polskie kluby radziły sobie lepiej od reprezentacji, która okrutnie męczyła się na Śląskim z Albanią w eliminacjach mistrzostw świata. Wygraliśmy zaledwie 1-0 po bramce "Gucia" Warzychy, zaledwie tydzień przed tym ci sami piłkarze jak równy z równym walczyli z rywalami od "El Clasico". Z chorzowskiego giganta wysłannicy HSV zabrali Jana Furtoka bezpośrednio do Hamburga. Złośliwi pisali że prosto spod prysznica wsiadł do Mercedesa, byle zdążyć przed zamknięciem "Sparkasy". Warto dodać, że klubowi koledzy z Gieksy, Furtok i Rudy na tym zgrupowaniu mieszkali w jednym pokoju. Być może wtedy narodził się plan ucieczki? Ciao Italia! Na początku listopada, wtedy to był koniec piłkarskiej jesieni, zaplanowano kadrowiczom niejako w nagrodę, wyjazd do Włoch. Wtedy rzadkością nie były spotkania reprezentacji z drużynami klubowymi (River Plate - Polska 5-4 w 1986 r.), ale tu było jeszcze inaczej - na to spotkanie była awizowana reprezentacja ligi polskiej, a nie reprezentacja Polski, a mecz z reprezentacją ligi włoskiej miał stanowić część obchodów 90-lecia futbolu na Półwyspie Apenińskim. 12 listopada 1988 r. ten hit ściągnął na San Siro ledwie 10 tysięcy widzów, choć inne źródła mówiły o połowie tej liczby. Nie pomogły ceny biletów - wejściówki kosztowały po 100 tysięcy lirów - około 70 dolarów. W popularyzacji spotkania nie pomógł strajk prasy w przeddzień meczu, gdy jeszcze gazety wychodziły - Włosi pisali o "dziwnym meczu". Zawody transmitowały telewizja RAI i II program TVP. Towarzyski charakter gry sprawił, że piłkarze zostawiali sobie o niebo więcej swobody niż zwykle, chociaż ponoć przedstawiciele calcio (w silnym składzie m.in. z Diego Maradoną, Lotharem Matthäusem, Carecą i Claudio Caniggią, chociaż trener Arrigo Sacchi nie powołał trzech holenderskich tulipanów ze swojego AC Milan, jako zmęczonych sezonem) mieli obiecane sowite premie za wygraną. Na bramki Roberta Warzychy i Dariusza Wdowczyka (jak sam mówił, pierwsza w karierze strzelona prawą nogą) odpowiadali Mauro Tassotti i sam Maradona. Skazywana na pożarcie reprezentacja ligi polskiej zremisowała 2-2. Polska ekipa dzielnie stawiła czoło reprezentacji wówczas najlepszej ligi świata, mimo że zagrała w kadłubowym 14-osobowum składzie. Dariusz Dziekanowski spóźnił się na zbiórkę w warszawskim hotelu, gdy dotarł męską rozmowę odbył z nim selekcjoner, który miał zapytać retorycznie: - Ile razy można wyciągać rękę do niepoważnego człowieka? Decyzję o braku "Dziekana" na pokładzie miał podjąć osobiście, prezes PZPN (i milicjant) Zbigniew Jabłoński. Do Włoch polecieli piekielnie zmęczeni po dogrywce z Barceloną lechici Damian Łukasik i Jarosław Araszkiewicz, trójka górników z Zabrza, którzy dotarli prosto z Madrytu oraz Ryszard Tarasiewicz i Witold Bendkowski, którzy nie byli w pełni sił. Andrzeja Rudego nie było, bo uciekł. Ucieczka w dresie Mecz był w sobotę, a po piątkowym śniadaniu w hotelu "Leonardo da Vinci" piłkarz zniknął, mając w kieszeni służbowy paszport COS. Gdy jadł ostatni posiłek w towarzystwie Janusza Jojko, opiekunowie ekipy z “firmy" nie zauważyli nic zdrożnego. To mu potem zarzucano, ze uciekł przed meczem, a nie po. Tak jakby to była jakaś różnica? Jak to czy jadł jajecznicę na maśle czy nie. Chociaż z drugiej strony przeszła mu koło nosa możliwość zagrania przeciw Diego Maradonie. Rudy w jednym z nielicznych wywiadów mówił po latach w "Przeglądzie Sportowym": - (...) Janusz Jajko (Jojko - przyp. red.) pozbierał moje rzeczy. Żadnej torby nie zabrałem, wszystko zostało, nawet szczotka do zębów. Założyłem dres, schowałem paszport i się uczesałem, żeby ładnie wyglądać jako uciekinier. (...) Nie założyłem prywatnych ciuchów, bo ktoś mógłby zapytać, gdzie idę. Wyszedłem w dresie. Hotel był za Mediolanem, musiałem podbiec kilka kilometrów, żeby złapać taksówkę i dotrzeć w umówione miejsce. Strach na pewno był, nie jesteś przestępcą, ale tak się czujesz. Przed wyjazdem do Mediolanu Rudy odbył długą rozmowę z prezesem górniczego klubu, nic nie wskazywało, że może nie wrócić. Nic! Krakowskie "Tempo" wyśmiewało inżyniera Mariana Dziurowicza, że zgubił najdroższego piłkarza, tak jakby to on podstawił Rudemu drabinę do ucieczki. "Rudy, zainkasowawszy okrągłą sumkę do kieszeni, stał się autorem finansowego szalbierstwa. Naraził na ciężkie straty nabywcę operującego, wbrew rozgłoszonym przez PAP informacjom, także społecznymi środkami. Mam nadzieję, że komisja rewizyjna GKS Katowice przystąpi do akcji, obudzi się także kierownictwo Gwarectwa Katowickiego (z których kieszeni te 50 mln zł wyjęto), związkowcy z kopalni i wszystkie możliwe samorządy" - grzmiał red. Jerzy Wicherek. Pomagający selekcjonerowi Wojciechowi Łazarkowi Zdzisław Podedworny miał doświadczenie w takich sytuacjach, wiedział jaka jest procedura. Prowadząc reprezentację olimpijską, w maju podczas wyjazdowego w Danii "zgubił się" Marek Leśniak. Ponoć miał zastąpić w Legii Warszawa Dariusza Dziekanowskiego, który z kolei miał zostać sprzedany na zachód. "Valdano" przestraszył się i uciekł. Zadziwiające, że zamiast go zawiesić polskie władze piłkarskie, które potrzebowały dewiz, transfer do Bayeru Leverkusen zalegalizowały za dwa miliony marek. Na naśladowców nie trzeba było długo czekać. Zaraz za jego przykładem poszli "olimpijczyk" Grzegorz Więzik i piłkarze Wisły Kraków: Robert Krzywda i Robert Markowski. Ale to piłkarze o wiele mniejszego kalibru niż Andrzej Rudy, który był wschodzącą gwiazdą. Po ucieczce Rudego, "Die Welt" cytował Zbigniewa Kalińskiego, sekretarza generalnego PZPN: - Musimy wreszcie skończyć z międzynarodową mafią piłkarską. Inaczej trzeba będzie zamknąć sklep. Chcą nam ukraść wszystkie talenty. Tym razem zadziałamy ostro. Zwrócimy się z pełną dokumentacją do UEFA i FIFA i zażądamy wyciągnięcia wszelkich konsekwencji. Polonezem do RFN, mały Fiat w Katowicach W telewizyjnym "Echu Stadionów" (był taki program w poniedziałkowy wieczór) red. Jerzy Mrzygłód dociskał jak mógł pewnego wąsacza, którego nie tylko dzięki tym walorom został rzecznikiem reprezentacji, co podkreślał, a nie PZPN. Można był przewidzieć co będzie się działo, po tym jak de facto zalegalizowana została rejterada Marka Leśniaka. Rudy został zawieszony w prawach zawodnika na wniosek macierzystego klubu, GKS Katowice, karę wymierzyć musiał PZPN, gdyż to on organizował włoską wycieczkę. Czasy się zmieniały jeszcze kilka lat wcześniej nazwisko uciekiniera zwyczajnie zniknęłoby ze "Skarbu Kibica", wtedy przez media przetoczyła się dość otwarta dyskusja o otwarciu ówczesnego systemu transferowego. Na straży przepisów m.in. Marek Pietruszka, zastępca dyrektora w COS (Centralny Ośrodek Sportu): - Leśniak miał zgodę na grę w klubie zagranicznym, o takowej w sprawie Rudego nic mi nie wiadomo. Sytuacje były jednak zgoła odmienne - Rudym kierowały powody osobiste, a nie chęć większego zarobku i gry na zachodzie jak Leśniakiem - tak przynajmniej twierdził Wojciech Łazarek, do którego w nocy z soboty na niedzielę zadzwonił Rudy. O czym rozmawiali? Tego trener nie zdradził, mówiąc tylko że piłkarze przeżywa dramat i jest załamany. Nie wracając do Polski musiał zdawać sobie sprawę z czekającej go karencji i przymusowej przerwie w karierze. Kadencja selekcjonerska "Baryły" nie należała do najbardziej udanych, trafił też na specyficzny okres schyłku komuny, miał też liczne problemy z piłkarzami: ucieczki Rudego i Leśniaka, pijackie wybryki Dariuszów Marciniaka i Dziekanowskiego oraz Marka Koniarka. Niezrównany red. Jerzy Chromik pisał w "Sportowcu" (ten utwór można również odnaleźć w czwartej części "Remanentu"): "Naród rozczulił selekcjoner wyznając, że czuje się jak Dustin Hoffman w “Sprawie Kramerów". Niezbadanym wyrokiem niebios, zabrano “ojcu" ukochanego syna. To że przez ostatnie 10 dni pobytu w Katowicach jeździł małym Fiatem, bo Polonez to wóz solidny, ale przecież mógł się zepsuć. Na ile za jego decyzją stała była Miss Dolnego Ślaska? Ania Rudy wyjechała chwilę wcześniej właśnie autem marki Polonez do RFN. Rozłąka, nawet krótka, może dokuczyć najtwardszemu mężczyźnie. A przecież milowym krokami szła liberalizacja polityki paszportowej.(...) Zniknięcie Rudego miało też dobre strony. Wystarczyło jedno samowolne oddalenie się od ekipy, aby polski futbol wyszedł z kryjówki i przestał być zaściankiem Europy. Polskie władze sportowe musiały się przyznać wobec świata do panującego u nas, w świetle prawa międzynarodowego, zawodowstwa. Lepiej późno niż wcale." - Jeszcze dziś w to nie wierzę. Przecież to był w porządku, sympatyczny chłopak, idol chyba nie tylko tutejszej młodzieży. Zespół ocenił jego postępek negatywnie. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy teraz grać w jeszcze większym zaangażowaniem. To nie ulega wątpliwości. Andrzej zrobił straszną rzecz. Tym straszniejszą, że nikt się tego po nim nie spodziewał - mówił trener "Gieksy" Władysław Żmuda, który tej jesieni stracił nie tylko Rudego, ale też snajpera wyborowego Jana Furtoka (zdobył tylko jednego gola, przez większość czasu myślami był przy transferze do HSV) i przed sezonem Marka Koniarka. - Niestety - powiedział Zbigniew Kaliński na lotnisku Okęcie po powrocie - radość z dobrej postawy zmąciła ucieczka Andrzeja Rudego. Prawdopodobnie chciał dołączyć do małżonki, która wcześniej wyjechała do RFN. Kaliński dodawał, że we Włoszech Polacy spotkali się ze Zbigniewem Bońkiem i omawiano zaproponowany przez katowicki "Sport" mecz pożegnalny "Zibiego", do którego nigdy nie doszło. PZPN uzyskał od ligi włoskiej zapewnienie o chęci rewanżu za rok. Polscy kibice nie ujrzeli jednak Diego Maradony, w czerwcu 1989 r. w naszym kraju zmieniło się wszystko i piłka nożna zeszła na dalszy plan. Andrzej Rudy odnalazł się w 1. FC Koln, choć pisano również o zakusach HSV. "Bild" ujawnił, że klub znad morza ma 13 mln marek długu, będzie musiał sprzedać kilku piłkarzy, dlatego z chęcią przyjmie taki darmowy transfer. "Koziołki" zapłaciły 2 miliony marek, znacznie poniżej wartości. Ostatecznie Rudy chyba nie spełnił swego potencjału piłkarskiego - niespodziewanie zdobył mistrzostwo Belgii z Lierse, grał w wielkim Ajaksie Amsterdam, ale za młodu obserwował go m.in. Manchester United. Do kadry wrócił już za czasów Andrzeja Strejlaua w 1993 r. na mecz z San Marino po prawie pięciu latach. W kadrze zagrał jeszcze cztery razy, a łącznie 16. Podczas towarzyskiego meczu z Austrią w Katowicach, niemiłosiernie wygwizdali go kibice, którzy pamiętali jak potraktował ich klub. Ostatni raz wystąpił w lutym 1998 r. w wyjazdowym meczu z Izraelem. Po godzinie gry zmienił go Piotr Świerczewski, debiutował wówczas Jerzy Dudek. Czy miłość do kobiety złamała Rudemu karierę piłkarską? Chyba tak, stać go było na znacznie więcej. Na stopie prywatnej też nie miał szczęścia rozwiódł się z Anną (w lutym 1998 r. pozowała dla "Playboya"), potem znów się ożenił i znów rozwiódł. Maciej Słomiński, INTERIA