Andrij Piatow piłkarską karierę zakończył w 2023 roku. 39-latek to legenda Szachtara Donieck, w którym występował nieprzerwanie od 2007 roku. W reprezentacji Ukrainy golkiper zaliczył natomiast 102 występy. Był podstawowym bramkarzem między innymi podczas Euro 2012. Jakie są pańskie wspomnienia z Euro 2012? Organizowaliśmy je wspólnie - Polska i Ukraina - aby wysłać światu jasny sygnał: Europa Wschodnia chce się rozwijać. - W tamtym czasie przeżywaliśmy piłkarski boom. Futbol w Ukrainie był w rozkwicie, a współorganizowanie Euro 2012 dodało nam pewności siebie. Przyjechali do nas najlepsi piłkarze Europy, więc mam z tego okresu świetne wspomnienia. Czy wtedy, w 2012 roku, przez głowę przechodziło w ogóle panu, że za dwa lata Rosja napadnie na Ukrainę? - Oczywiście, że nie, nikt nawet nie przypuszczał, że Rosja zaatakuje Ukrainę. Rozumiejąc trochę politykę, powiem, że nie wszystko zaczęło się jednocześnie. Począwszy od 2014 roku, a nawet wcześniej, Rosja stopniowo zaczęła kontrolować niektóre struktury. Myślę, że te wydarzenia były zaplanowane z wyprzedzeniem. Aż w końcu nadszedł 24 lutego 2022 roku. - Dzień przed inwazją byłem na oficjalnej premierze jednego z filmów. Nic nie wskazywało na to, że cokolwiek niepokojącego się wydarzy. Razem z żoną wróciliśmy do domu i o piątej rano obudziły nas eksplozje. Po przeczytaniu wiadomości dowiedzieliśmy się, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Co pan zrobił w pierwszych godzinach wojny? - Naszym pierwszym krokiem było spokojne spakowanie rzeczy i udanie się w bezpieczne miejsce. Wybraliśmy podziemny parking w Krywcowie. Ukrywaliśmy się tam bodaj dwa dni. A później? - Starałem się pomóc każdemu, kto o to prosił, a jednocześnie zachować spokój i próbować kontrolować sytuację. Otrzymaliśmy wsparcie i staraliśmy się pozostać razem ze znajomymi. Nie w sensie dosłownym, bo byliśmy w różnych miejscach, ale podnosiliśmy się na duchu poprzez różne komunikatory. Kolejnym zadaniem było przeniesienie przyjaciół i rodziny w bezpieczne miejsce, ponieważ wszyscy rozumieli, że Kijów jest atakowany, a do miasta wkraczały grupy dywersyjne i rozpoznawcze, więc sytuacja była niezwykle niebezpieczna. W tych pierwszych dniach wojny Szachtar dał się poznać jako sportowy ambasador sprawy ukraińskiej. - W skali globalnej Szachtar od dawna jest jednym z głównych ambasadorów społecznych, pomagającym osobom niepełnosprawnym, dzieciom i żołnierzom. Myślę, że wszyscy to zauważają. Pokazujemy, że pomoc jest przejrzysta. W filozofii klubu pojawia się nawet teza, że Szachtar reprezentuje ukraińską piłkę nożną w Europie. Reprezentuje też całkiem dosłownie. Szachtar występuje przecież w europejskich pucharach. W czasie wojny wyjazdy na zagraniczne mecze są dość specyficzne. - W okresie wojny wszystko musi odbywać się zgodnie z prawem, a my, jako przedstawiciele Ukrainy na arenie międzynarodowej, musieliśmy uzyskać wymagane zezwolenie na przekroczenie granicy. Podróżowanie wymaga wiele wysiłku, a gra w europejskich pucharach w czasie wojny wywołuje wiele emocji. Zdajemy sobie sprawę, że reprezentujemy kraj tak, jak nasi żołnierze - oni są dla nas bohaterami. Naszym sportowym celem jest pokazanie, że Ukraina żyje i nadal walczy. Jak wojna wpłynęła na pana osobiście? - Mam czworo dzieci i boli mnie fakt, że wiedzą, co oznaczają wojna i ataki rakietowe. Nigdy w życiu nie chciałem, żeby musiały coś takiego przeżywać. Choćby kilka dni temu Rosja przeprowadziła kolejny atak, gdy dzieci miały iść do szkoły. Nachodzi pana jakaś refleksja po dwóch latach tego piekła? - Moją główną myślą jest to, że nie zrozumie się wojny, dopóki nie znajdzie się w jej środku. Oczywiście wsparcie ze strony sojuszników jest, ale stopniowo maleje lub zanika, bo niektórym wydaje się, że wszystko jest już w porządku. Tymczasem bez jedności i wsparcia nie będziemy mogli kontynuować walki. Mamy prezydenta i generała, którzy muszą zrozumieć, jak postępować i jak wyjść z tej sytuacji, ale trudno mi o tym rozmawiać. Jak ocenia pan Polskę i wsparcie z naszej strony? - Polska była jednym z pierwszych krajów, który wyciągnął do nas rękę. Wiele osób przeprowadziło się do was i tam otrzymało pomoc. Moja rodzina mieszkała na przykład w Warszawie przez 11 miesięcy. Były oczywiście dobre i niezbyt dobre momenty, ludzie nie zawsze rozumieli nasze położenie. Tak naprawdę sami nie wiemy, jak my byśmy zareagowali, gdyby to do nas przyszli Polacy. Mówimy o sobie, że jesteśmy gościnni, ale sytuacje mogą być różne, tak jak różni są ludzie. W każdym razie ja jestem wdzięczny Polsce za pomoc. Czy uważa pan, że ta pomoc jest wystarczająca? - Przede wszystkim chcę powiedzieć, że Polacy nie mieli obowiązku nam pomagać, a jednak to zrobili. Wielki szacunek dla was. Niestety później pojawiły się trudne pytania, nieporozumienia i sporne kwestie. Rozumiem, że Polacy mają swój kraj, gospodarkę i obywateli, muszą dbać o własne interesy. Nie jestem jednak ekspertem w zakresie polityki, więc trudno mi to komentować. Pańska rodzina mieszkała w Warszawie, a Szachtar korzystał w zeszłym sezonie ze stadionu Legii. Ma pan jakieś ciekawe wspomnienia z Polski? - Kiedy zamieszkaliśmy w Polsce, poczułem się jak w domu. Dziękujemy Legii za wspaniałą bazę sportową i piękny stadion. Dzięki temu nie musieliśmy ciągle się przemieszczać. Spędziłem trochę czasu z bliskimi, którzy przychodzili z kibicami na mecze i przypomniało mi to emocje z mojego stadionu. Miło jest wspominać te chwile. Spotykał się pan z rodakami w Warszawie? - Niemal na każdym meczu spotykaliśmy się z uchodźcami, przyjaciółmi, ludźmi z regionów wschodnich, którzy stracili domy. Projekt społeczny Szachtara pomaga w miarę możliwości każdemu, kto potrzebuje wsparcia. Czego powinniśmy życzyć Ukrainie na kolejne tygodnie i miesiące? - Chciałbym, żebyśmy byli zjednoczeni. Kraj ma wytyczoną drogę do Europy, a my pokazaliśmy, że jesteśmy godni wejścia do Unii Europejskiej i potrafimy chronić nie tylko nasz kraj, ale całą Wspólnotę. Niektórzy uważają, że wojna zaczęła się z powodu naszego skierowania się do Europy. Wszyscy powinni zrozumieć, że pozostajemy silni pomimo strasznych wydarzeń w kraju. Mamy nadzieję na dalsze wsparcie w drodze do zwycięstwa. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia