Interia: Bez solidnych akademii w Polsce nigdy nie będzie dobrego poziomu, a nie ma go już od kilkunastu dobrych lat. Bogusław Kaczmarek, były współpracownik Leo Beenhakkera w sztabie reprezentacji Polski: Niech pani w każdej tej akademii, czy ona jest związana z klubem czy nie, sprawdzi, kto korzysta z jej wytworów. Ilu tych absolwentów trafia do piłki wyczynowej na poziomie pierwszej ligi, Ekstraklasy, czy później reprezentacji. I tu pojawia się problem. - Dam pani przykład z Trójmiasta. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało, jak reklama, ale 13 lat temu mój syn pracujący w Lechii wprowadził zawodnika, który się nazywał Marcin Pietrowski. Od tego czasu parę roczników piłkarskiej młodzieży zostało wyrzuconych na śmietnik. Nikt nie potrafił wprowadzać ich do gry. Mnie przez 13 miesięcy udało się sprowadzić do piłki dorosłej takich piłkarzy, jak Przemysław Frankowski, który gra w Jagiellonii i Paweł Dawidowicz, który jest w tej chwili w Bochum. Ośmiu następnych młodych chłopaków, których wprowadzałem do piłki dorosłej, wylądowało na piłkarskim śmietniku. Wydaję mi się, że tu dużą rolę odgrywa zmiana mentalności, a to jest często najtrudniejsze. Mowa o myśleniu właścicieli, trenerów o szkoleniu młodzieży. - Te programy, jak Narodowy Model Gry itp. w samym zarysie są bardzo zasadne. Najważniejsi są jednak ludzie, którzy będą wprowadzali je w życie. Nie znam przypadku, żeby ktoś z projekcji audiowizualnej, laptopa, nauczył kogoś grać w piłkę. Jest to jakiś substytut, który można gdzieś tam wykorzystać, ale najważniejszy jest człowiek. Wszystkie plany, strategie, filozofie są bardzo przydatne, ale pod warunkiem, że ludzie, którzy będą je wprowadzać, będą mieli właściwe umiejętności, żeby to robić. Inaczej to nic nie znaczy. To, że reprezentacja jest na 15. miejscu - chwała Nawałce i ludziom związanym z piłką reprezentacyjną. Chciałbym też jednak przypomnieć, że w historii polskiej piłki nożnej objawił nam się następny wielki człowiek, jakim jest Robert Lewandowski. Możemy czekać parę dekad, jeżeli nie zmieni się poziom szkolenia w piłce młodzieżowej, a co za tym idzie ilość młodych piłkarzy wyszkolonych w Polsce, żeby mieć takiego drugiego zawodnika. Lewandowski to jest jednak samorodek, wybryk natury. Zgodzi się pani ze mną? W Polsce np. Legia spisała go na początku na straty. - Nieśmiało pani powiem, że ja pierwszy zarekomendowałem go końcem kwietnia do reprezentacji przed mistrzostwami Europy w 2008 roku. Była jednak obawa w sztabie i on miał chyba wtedy rację, że pracujemy dwa lata i będziemy brać z drugiej ligi zawodnika na mistrzostwa Europy. Pojechał za to Zahorski i nie chce nawet wymieniać innych nazwisk zawodników, którzy nawet nie powinni się rozbierać w szatni reprezentacyjnej na poziomie mistrzostw Europy. Często jest tak, że jeśli już ktoś dobry pojawia się w takiej akademii, to w sekundzie ucieka za granicę. - Tak, tylko, że bardzo szybko jedzie i jeszcze szybciej wraca. Tak, ale nie chodzi mi tutaj tylko o tych piłkarzy, którzy maja 18-19 lat, ale nawet młodszych. - Młodszy piłkarz np. 11-letni nie ma prawa, według przepisów UEFA, zmieniać klubu. To jest kidnapping (z ang. porwanie - przyp. red.). Za to Real, Barcelona i inne kluby zostały ukarane. Co innego z 17-latkiem, bo to jest zupełnie inny przedział. Klub dostaje wtedy ten ekwiwalent za wyszkolenie. Z młodszymi dziećmi to wygląda tak, że ojciec z matką wyjeżdżają, dostają tam pracę i muszą udokumentować, że zarobią tyle i tyle. Tak to się zazwyczaj odbywa. - Myślę, że to zdarza się coraz rzadziej, bo jest tropione przez UEFA i są za to kary. To na pewno też jest problem. Jeżeli jednak wychowa pani 50 zawodników, to około 10 trafi na szczyt piramidy. Jeżeli jest ich tylko pięciu, rachunek prawdopodobieństwa jest bardzo prosty. Jak jeden się uchowa to dobrze, reszta ginie w piłkarskiej otchłani. W tej chwili, jeśli chodzi o piłkę młodzieżową, jest hasło: łączy nas piłka, dzieli nas kasa. Dobrze, żeby to, co nas łączyło, to były środki, które umiejętnie będą przekazywane na rozwój struktur polskiej piłki młodzieżowej. Na dokształcenia, stypendia dla najzdolniejszych trenerów, wyjazdy na staże zagraniczne. Można to w sposób właściwy zrobić. Wiele się zmieniło za rządów Bońka, ale jest też wiele do zrobienia. Łączy nas piłka, ale w przypadku piłki młodzieżowej, dzieli nas kasa. Środki przeznaczane na szkolenie młodzieży nie są wprost proporcjonalne do potrzeb. Duża rola w tym ministra. Jak on się nazywa? Witold Bańka. - On się bardzo rzeczowo wypowiada. To rola Ministerstwa Sportu, ale też Ministerstwa Edukacji Narodowej, żeby piłka trafiała pod strzechy i poprzez szkoły ludzie byli już w miarę do niej przygotowani. Mowa tu o takiej wszechstronnej sprawności fizycznej. Do tego potrzebny jest specjalny program. Kiedyś szkoła i podwórko kształtowały podstawy tych utalentowanych chłopaków. Jak on szedł do klubu, to już był w miarę sprawny. Dzisiaj z tym są olbrzymie problemy. Jakby pani zobaczyła, w jaki sposób dokonuje się naboru do tych różnego rodzaju szkółek. Rodzice przywożą dzieci i każdy ma oczekiwania wobec swojego. Wiem, że tak jest. Często te oczekiwania są wygórowane. - Ja zawsze wychodziłem z założenia, że pokaż mi swoich uczniów, a powiem ci, kim jesteś. Jak pracowałem w klubie dla mnie najważniejsze było to, co po sobie zostawię. W każdym klubie, w którym pracowałem była grupa młodych zawodników, którzy zaczynali u mnie, byli wprowadzani do drużyny i później robili postępy na poziomie krajowym, reprezentacyjnym itd. Rozmawiała: Adrianna Kmak