Benitez rozważył warunki umowy przedstawione przez Toma Hicksa i George'a Gilletta, właścicieli klubu. W minionym tygodniu menedżer stwierdził, że doszedł z włodarzami do porozumienia na temat gaży i długości kontraktu, ale problemem okazał się Rick Parry, który pełni rolę dyrektora wykonawczego "The Reds". Zdaniem Beniteza to ogranicza w działaniach. - Właściciele twierdzą, że decyzje menedżera muszą podlegać jeszcze dyrektorowi, ale to ja odpowiadam za wyniki i przed naszymi kibicami. Oni są najlepszymi sędziami, jacy mogą być - tłumaczy Benitez. - Mam duże doświadczenie wyniesione z innych klubów i wiem, że jeśli nie ma dyrektora technicznego, to menedżer musi kontrolować wszystkie decyzje związane z piłką - dodaje. - Granicą zawsze był budżet, który był kontrolowany przez władze klubu - uzupełnił. - W takich warunkach trener wie jaką kwotą może dysponować i ile pieniędzy może wydać na zawodnika, którego potrzebuje w zespole - opisuje opiekun lidera Premier League. - Jedyną osobą, która może oceniać przydatność zawodnika do zespołu jest menedżer - twierdzi. - Tylko on wie czego mu brakuje, by wzmocnić skład - mówi. Mimo wyraźnego ataku na osobę Parry'ego, Benitez zapewnia, że ma dobre kontakty z przełożonymi. - Moje relacje z właścicielami klubu są lepsze niż ludzie myślą. Mam regularny kontakt z nimi. Szczególnie z Tomem Hicksem, który zawsze mnie wspiera - wyjaśnia Benitez. - Rozmowy między moimi agentem, a przedstawicielami zarządu przebiegają w przyjaznej atmosferze, a różnice polegają tylko na zakresie mojej odpowiedzialności - opisuje menedżer. - Muszę jeszcze raz powiedzieć, że nie chodzi o kwestie finansowe. Chodzi o to, bym mógł prowadzić zespół w najlepszy możliwy sposób - przekonuje. - Odkąd trafiłem do klubu, to daje z siebie sto procent i nie zamierzam tego zmieniać - ciągnie dalej. Benitez trafił na Anfield Road w lecie 2004 roku. W bieżących rozgrywkach Liverpool jest jednym z faworytów do zwycięstwa w Premier League, na który fani "The Reds" czekają już dziewiętnaście lat.