Maciej Słomiński, Interia: Czasem mam wrażenie, że Wielkiej Brytanii wciąż wydaje się, że jest wielkim imperium. Właśnie tak chciała postąpić z koronawirusem, zignorować go, udawać, że nie istnieje. Dowodem m.in. pełen stadion Anfield podczas meczu Liverpoolu z Atletico Madryt. Ben Starosta, były młodzieżowy reprezentant Polski: - Sytuacja jest bardzo poważna i zmienia się jak w kalejdoskopie, nie sądziłem że coś takiego wydarzy się w moim życiu. Początkowo premier Boris Johnson prosił ludzi, by nie zbierali się w duże grupy. Nikt nie słuchał. Od wtorku sytuacja zmieniła się diametralnie, władze zakazały wychodzić obywatelom z domu, jeśli nie chodzi o zakupy, pracę, zakup lekarstw. Policja może zatrzymać i ukarać osoby wychodzące z domu bez powodu. Największą ironią tego wszystkiego jest, że dosłownie kilka godzin temu ogłoszono, że premier też zakaził się koronawirusem. Tak jak w Polsce, w Anglii świetną pracę wykonuje publiczny system ochrony zdrowotnej - NHS. Widziałem w mediach społecznościowych, że wczoraj wziąłeś udział w zorganizowanej akcji podziękowania dla służby zdrowia. - O godzinie 20 w czwartek wszyscy wyszli na zewnątrz i bili brawo pracownikom NHS by wyrazić swą wdzięczność za ich poświęcenie. Ci ludzie, często słabo opłacani, są na pierwszej linii walki z wirusem, często ryzykują życie by pomagać innym. Jesteś Brytyjczykiem, ale masz polskie nazwisko i grałeś dla naszej kadry w mistrzostwach świata do lat 20, w 2007 roku w Kanadzie. Jak do tego doszło? - Mój dziadek był Polakiem. Gdy polska federacja dotarła do mnie i zaproponowała grę z Białym Orłem na piersi, nie zastanawiałem się ani sekundy! Spośród polskich uczestników tamtego turnieju największe kariery zrobili Grzegorz Krychowiak i Wojciech Szczęsny. Czy już wtedy było widać ich potencjał? - Byli o kilka lat młodsi od reszty składu, tak że można było obstawiać w ciemno, że jeśli radzą sobie ze starszymi, poradzą sobie w przyszłości. Na otwarcie młodzieżowego mundialu wygraliście 1-0 z Brazylią po golu Krychowiaka. To szczytowe osiągnięcie twojej kariery piłkarskiej? - Całe mistrzostwa dwudziestolatków to wspaniałe przeżycie i nieco surrealistyczne. Wciąż musiałem się szczypać, czy naprawdę biorę w tym udział. Na pamiątkę na moim Facebooku wciąż widnieje zdjęcie jak walczę o piłkę z Alexandre'em Pato, który tuż po turnieju przeszedł do AC Milan za 24 miliony euro. Mówili, że nieźle wyłączyłem go z gry. Faktycznie, można powiedzieć, że schowałem go wówczas do kieszeni. Może teraz czas go wreszcie wypuścić na wolność (śmiech)? Wyszliście z grupy, by w 1/8 finału polec 1-3 z Argentyną. Można było zrobić więcej? - Prowadziliśmy w Toronto 1-0 po bramce Dawida Janczyka i jak to dzieci, zbyt mocno podnieciliśmy się tym wynikiem. Może trzeba było stanąć na własnej połowie i wybijać po autach? Chociaż akurat taka postawa nie leży w moim charakterze, jak mam przegrać, wolę to uczynić po walce. Wynik 1-3 jest nieco mylący, było 1-2 do 89. minuty meczu, walczyliśmy o wyrównanie i dostaliśmy trzeciego gola po kontrze. Zdobył go Kun Aguero, późniejszy król strzelców turnieju. Wcześniej trafił Angel Di Maria. Za kilka dni Argentyna zdobyła tytuł mistrzowski. Mimo że minęło trochę czasu, nasza postawa wciąż przepełnia mnie wielką dumą. Kilku spośród zawodników tamtej kadry grało w Anglii, masz kontakt z którymś z nich? - Dobrze dogadywałem się z Jarkiem Fojutem, wtedy piłkarzem Bolton Wanderers. Z czasem kontakt osłabł, jestem już w wieku chrystusowym - 33 lata, to było tak dawno temu... Rok później, przez kilka miesięcy grałeś w polskiej Ekstraklasie, w barwach Lechii Gdańsk. - Fajny czas w pięknym mieście. Kibice traktowali mnie jak swego. Jedynym problemem było to, że klub, jako beniaminek, miał pewne trudności organizacyjne, dlatego nie zostałem dłużej. Wygrana w derbach w Gdyni to mój najlepszy mecz z okresu pobytu w Polsce. Nasi fani nie mogli wejść na stadion Arki, ale po zwycięstwie 1-0 czekali na nas na naszym stadionie. Było dobrze po północy, ale oni przyjęli nas jakbyśmy zdobyli tytuł mistrzowski. Nigdy nie zapomnę tych chwil. Grałeś w piłkę w tak nietypowych miejscach jak Australia i Filipiny. Co cię tam zagnało? - Wyjazd do Australii, do Dandenong Thunder był błędem, stratą czasu, pasmem niespełnionych obietnic. Może moja kariera byłaby lepsza, gdybym nie słuchał złych doradców? Złego słowa za to nie powiem o Filipinach, gdzie występowałem w barwach Global Makati. Dobra drużyna, dużo podróżowaliśmy na mecze w ramach azjatyckiego odpowiednika Ligi Europy oraz Pucharu Singapuru. Tak, to nie pomyłka, od roku 2005 w tych rozgrywkach biorą udział drużyny z całej Azji południowej i wschodniej. Wróciłeś do Polski, by wywalczyć awans do I ligi z Miedzią Legnica. Dobrze ci szło nie tylko na boisku. - Będąc tam cały czas śpiewałem, w szatni, w autokarze, gdy gdzieś jechaliśmy. Koledzy namawiali mnie bym wziął udział w programie "Must be the music". Taki się w to wkręciłem, że już po powrocie do Anglii zdarzało mi się czasem śpiewać i mówić po polsku. Może kiedyś spełnię kolejne z marzeń i pojadę reprezentować Polskę na konkursie Eurowizji? (śmiech). Jesteś wychowankiem Sheffield United, klubu który jako beniaminek rewelacyjnie radzi sobie w rozgrywkach Premier League. "Blades" zajmują obecnie siódme miejsce, wyżej niż "Spurs" i Arsenal, które dysponują znacznie większymi budżetami. - Mój drugi dziadek, ten który nie był Polakiem, grał dla United. A nasz obecny sukces? To w dużej mierze zasługa managera Chrisa Wildera, w żyłach którego, tak jak w moich, płynie biało-czerwona krew. "Blades" w każdym meczu rzucają się na rywala, grają bez kompleksów i to przynosi efekt. Muszę też wyznać, że mimo że byłem w Gdańsku tylko kilka miesięcy, mam ogromną słabość do Lechii. Internet zmniejszył odległości, dlatego staram się być na bieżąco ze sprawami gdańskiego klubu. Gdy tylko pandemia koronawirusa dobiegnie końca mam nadzieję przybyć nad Morze Bałtyckie i zobaczyć mecz "Biało-Zielonych".