FC Barcelona, odkąd tylko rozgrywki zostały wznowione po mundialu, rozkręca się bardzo powoli. Część kibiców to sformułowanie uznałaby za zbyt eufemistyczne - fakty są bowiem takie, że Katalończycy tylko zremisowali 1:1 z będącym w strefie spadkowej Espanyolem, po czym męczyli się z trzecioligowcem w Pucharze Króla. W 1/16 finału podopieczni Xaviego Hernandeza trafili na CF Intercity. Po 90 minutach utrzymywał się szalony wynik 3:3, a zwycięzcę wyłoniła dopiero dogrywka. Barcelona wygrała 4:3, ale o świętowaniu mowy być nie mogło. Spotkanie z Atletico zapowiadano jako ważny papierek wskaźnikowy. Ekipa z Wanda Metropolitano utrzymuje się w czołówce tabeli, a dodatkowo w ostatnich latach była wymagającym egzaminatorem dla Katalończyków. Mecz miał odpowiedzieć - przynajmniej częściowo - na pytanie, czy zespół z Camp Nou ma odpowiednią jakość, siłę i mentalność, aby walczyć o najwyższe cele w Hiszpanii. FC Barcelona zagrała w hicie bez Roberta Lewandowskiego Starcie miało dodatkowo smaczek. W sobotę niespodziewaną porażkę zanotował bowiem Real Madryt, który do tej pory szedł z Barceloną łeb w łeb w lidze. Po przegranej "Los Blancos" z Villarrealem Katalończycy stanęli przed doskonałą szansę na odskoczenie głównemu rywalowi na trzy punkty. Musieli tylko - albo aż - pokonać na wyjeździe Atletico Madryt. Początek meczu był nerwowy z obu stron. Goście - osłabieni brakiem Roberta Lewandowskiego, który musi odcierpieć zawieszenie - starali się atakować, ale brakowało im dokładności. Składną akcję udało się skonstruować w 22. minucie. Ofensywnie ruszył Pedri, który podał w pole karne do Gaviego. Ten wypatrzył z kolei wbiegającego z lewej strony Ousmane’a Dembele, który płaskim strzałem w kierunku dalszego słupka wykończył atak. Jan Oblak nie zdołał obronić i było 1:0. Atletico zaczęło odgryzać się na kilka minut przed końcem pierwszej połowy. Najpierw głową uderzył Jose Maria Gimenez, a później ze skraju pola karnego próbował Antoine Griezmann. FC Barcelona jest samodzielnym liderem La Liga Druga połowa zaczęła się w sposób mocno zbliżony do pierwszej. Na boisku znów było nerwowo, a interesujących akcji oglądaliśmy niewiele. Atletico nie atakowało z taką pasją, jak jeszcze przed przerwą, z kolei Barcelona starała się spokojnie utrzymywać korzystny wynik. W 73. minucie przyjezdni umieścili piłkę w siatce po raz drugi. Konkretnie zrobił to Ferran Torres, ale Hiszpan szybko zorientował się, że był na pozycji spalonej. To był jednak kolejny sygnał ostrzegawczy dla gospodarzy, którzy wraz z upływem czasu pozwalali się spychać głębiej do obrony. Barcelona cierpliwie pracowała na podwyższenie prowadzenia. Ostatecznie więcej bramek jednak nie padło. Były za to dwie czerwone kartki - walkę w parterze urządzili sobie Torres i Savić, a arbiter postanowił obu ukarać w ten sam sposób. Katalończycy dowieźli skromne zwycięstwo 1:0 do końca i co najważniejsze - dopisali do swojego konta komplet punktów. To pozwoliło im na samodzielne liderowanie w lidze. Mają trzy oczka przewagi nad Realem Madryt. Jakub Żelepień, Interia