"Widzę Barcę w lusterku wstecznym" - mógłby powiedzieć dziś Iker Casillas gdyby nie to, że ze wstydu za drugą bramkę dla Sevilli, wypada mu milczeć. Uznawany za najlepszego bramkarza świata, który tyle razy ratował drużynę, wczoraj omal nie doprowadził do jej klęski. Gdy w 92. min do siatki Sevilli piłkę wepchnął Rafael van der Vaart, kibicom z Bernabeu mogło pomieszać się w głowach. To przecież "Święty" Iker jest symbolem klubu, w środę wyrównał dokonanie Raula (102 mecze w reprezentacji), tymczasem błędy legendy naprawiać musieli gracze niechciani do niedawna. Kiedy tylko w kuriozalnych okolicznościach piłka drugi raz wpadła do siatki "Królewskich", inny poniewierany przez madrycką prasę człowiek Manuel Pellegrini, zareagował natychmiast. Na boisku pojawili się Van der Vaart i Guti, zszedł mający neutralizować Navasa Arbeloa, by Marcelo miał okazję odpędzić zmory dręczące go od pierwszego meczu na Sanchez Pizjuan. Wtedy skrzydłowy Sevilli o mały włos nie złamał mu kariery, wczoraj Brazylijczyk udowodnił, jak bardzo dzięki temu wydoroślał. On i drugi z bocznych obrońców Sergio Ramos zrobili dla tego niezwykłego zwycięstwa znacznie więcej, niż takie gwiazdy jak Lass i Kaka (w 74. min, gdy wszystko się rozstrzygało zmieniony przez Raula). Wbrew pozorom Real miał wczoraj sporo słabych punktów, a jednak pokazał charakter. Już raz szansę na wyprzedzenie Barcelony w tym roku zmarnował, kiedy zespół Pepa Guardioli zremisował z Villarreal, "Królewscy" nie wyrwali zwycięstwa Osasunie. Wczoraj stało się inaczej, w dramatycznych okolicznościach, które każą przeczuwać, że tytuł mistrzowski jest już, co najmniej w połowie drogi z Barcelony do Madrytu. Euforia w stolicy Hiszpanii nie może trwać długo. Zwycięstwo nad Sevillą niczego "Królewskim" nie gwarantuje, teraz trzeba grać z Lyonem o przetrwanie w Champions League. Od sześciu lat utytułowany klub zapada się w przeciętności coraz głębiej, w Europie stał się niczym więcej niż klasą średnią. Ta drużyna powstała po to, by fani Realu znów poczuli się jak arystokracja. Bez zwycięstwa nad Francuzami nie będzie to możliwe jeszcze i w tym roku, a rok jest przecież szczególny, ze względu na finał na Santiago Bernabeu (niedawno Florentino Perez z dumą pokazał jak będą wyglądały bilety na ten mecz). O tym samym marzy Barca. Ona ćwierćfinału jest bliżej, ale wczoraj w Primera Division doznała bolesnej straty. Po kwadransie meczu z bijącą się o utrzymanie Almerią Pep Guardiola wyleciał na trybuny, potem obrońcy tytułu stracili jeszcze samobójczego gola (Puyol) i Ibrahimovica (czerwona kartka). Leo Messi robił co mógł, ale starczyło tylko do remisu. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że wychodząc na ostatnią prostą sezonu Barca wciąż człapie, zamiast biegać. DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM! CZYTAJ RÓWNIEŻ: Magiczna noc Realu. "Królewscy" dogonili Barcę Almeria - Barcelona 2-2, dwa gole Messiego PRIMERA DIVISION - ZOBACZ WYNIKI, STRZELCÓW, SKŁADY I TABELĘ