Najwybitniejsi dziś gracze Barcelony, łącznie z Messim, Xavim, czy Iniestą, byli w grudniu 2006 roku tylko skromną świtą otaczającą Ronaldinho. Brazylijski mag zdawał się przeżywać swoje największe chwile, nikt nie śmiał nawet przypuszczać, że tak bliski jest początek końca. W półfinale mistrzostw świata klubów Barca zwyciężyła 4:0, w decydującym meczu w Yokohamie miała tak samo łatwo pobić Internacional. Katalończycy byli tego tak pewni, że w hotelu przy lotnisku w Tokio wynajęli salę balową. Po sensacyjnej porażce 0:1 wesele stało się stypą. O świcie załamany Frank Rijkaard wzniósł kieliszek i samokrytycznie obwieścił wszem i wobec: "to moja wina". Zajście wspominają piłkarze Barcy, którzy chcą zachować anonimowość. Według nich po frustrującej porażce coś ostatecznie pękło w zespole. To właśnie wtedy relacje między piłkarzami stały się chłodne, obojętne, a czasami wręcz wrogie, jak między Ronaldinho i Eto'o. Zwycięzca Ligi Mistrzów znalazł się na równi pochyłej, kończąc zjazd półtora roku później sprzedażą Ronaldinho i dymisją Rijkaarda. Dziś Katalończycy czują się mądrzejsi o tamto bolesne doświadczenie. Bardzo chcą wygrać klubowe mistrzostwo świata, bo to jedyne trofeum, którego brakuje w witrynach Camp Nou. Pep Guardiola robi, co może, by wywołać maksymalną koncentrację już w środę, na półfinałowy mecz z meksykańską Atlante. Wiadomo, że nie zagra Leo Messi cierpiący wciąż po urazie w ostatniej kolejce fazy grupowej Champions League. Trenerowi Barcy nie pomagają mieszkańcy Abu Dhabi, którzy przyjęli jego piłkarzy po królewsku. Tak jakby ich wizyta w Zjednoczonych Emiratach Arabskich była wyłącznie propagandowa. Guardiola stanowczo jednak odmówił udziału swoich graczy we wszystkich imprezach promocyjnych zaplanowanych przez szefów klubu. Mają odpoczywać po morderczym locie i się koncentrować. Guardioli bardzo chce pomóc Txiki Begiristain. "Nie można uważać się za wielki klub, bez tego trofeum" - mówi nawet. Dyrektor sportowy Barcy obie porażki przeżył na żywo. W 1992 roku był piłkarzem Dream Teamu i do dziś niektórzy wypominają mu stuprocentową szansę, którą zmarnował. Trzy lata temu towarzyszył drużynie Rijkaarda i również twierdzi, że zgubił ją nadmiar pewności siebie. Tym razem ma być inaczej. Ale czy będzie? Wiadomo, że po raz trzeci Barca nie trafi w finale na klub z Brazylii. Jeśli pokona Meksykanów, zmierzy się pewnie z Argentyńczykami z Estudiantes, gdzie gwiazdą jest Juan Sebastian Veron. W Barcelonie na tyle poważnie potraktowano walkę o trofeum, które wiele innych europejskich klubów wciąż uważa za drugorzędne, że kataloński dziennik "Sport" zadał nawet czytelnikom absurdalne pytanie, co by woleli: "kolejny triumf w Champions League, czy sukces w Abu Dhabi?" Kompleks wobec mundialu klubów wymaga natychmiastowego leczenia. Na pocieszenie Katalończyków można przypomnieć pewien fakt: zanim 17 lat temu Barca zaliczyła na Wembley wygraną w Pucharze Europy, dwa wcześniejsze finały przegrała (1961 z Benfiką i 1986 ze Steauą). W historycznym starciu z Sampdorią piłkarz Pep Guardiola powtarzał sobie: "do trzech razy sztuka". Dziś powtarza to sobie jako trener. DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!