- Hat-tricka udało mi się za to zdobyć w trzeciej lidze w "Pasach" i w czwartej, gdy grałem jeszcze w Kablu Kraków - powiedział "Baniowy". Łaska kibiców na pstrym koniu jeździ. Po meczu w Katowicach był pan wyzywany, po sobotnim pojedynku fani skandowali pana nazwisko. - Taki jest los piłkarza. Kibice mają to do siebie, że jeżeli drużyna gra dobrze to chwalą, jeżeli gra źle, to ganią. Takie jest ich prawo. Przychodzą na mecze, płacą za bilety i czegoś w zamian wymagają. Nie pomagała nam też otoczka, jaka wytworzyła się przed tym spotkaniem w związku z artykułem w jednej z gazet, o tym, że balujemy po nocach na dyskotekach. To powodowało, że kibice mieli do nas pretensje, że zamiast myśleć o grze, to się bawimy. Chcieliśmy pojedynkiem z Wisłą zaprzeczyć tym plotkom i pokazać, że porażka przed tygodniem w Katowicach to był wypadek przy pracy, a nie wina jakiejś imprezy. Jak się bardzo chce, czasami można przedobrzyć. Nie obawialiście się tego? - Nie. Było nam łatwiej, ponieważ graliśmy na własnym boisku i kibice nam pomagali. Na Kałuży panuje przecież specyficzna atmosfera. Poza tym przed meczem byliśmy mocno "nabuzowani" i po wszystkich było widać, że rozpiera ich energia, na szczęście przerodziło się to w bardzo ciekawe akcje i bramki. Pan zdobył ich aż trzy. Ten pierwszy hat-trick w ekstraklasie cieszy? - Na pewno, przecież do tej pory w lidze zdobyłem w sumie cztery gole, a teraz w jednym meczu prawie wyrównałem to osiągnięcie. Jest to dla mnie duża satysfakcja, ale nam, zawodnikom, przede wszystkim zależało na tym, aby rozegrać dobre spotkanie i udowodnić wszystkim, że potrafimy grać w piłkę. Rozmawiał Paweł Pieprzyca, Kraków Zobacz WYNIKI oraz OPISY spotkań 11. kolejki