Nie ma co mu się dziwić, ponieważ jego drużyna wraca do domu z bagażem czterech goli i tym samym ich szansa na pozostanie w pierwszej lidze jest już praktycznie iluzoryczna. - Chyba nie spodziewaliście się takiego wyniku w Krakowie? - Z pewnością nie. Byliśmy dosyć dobrze nastawiani do tego spotkania, ale boisko zweryfikowało wszystkie nasze oczekiwania. Zagraliśmy jak frajerzy, w każdym elemencie ustępowaliśmy Cracovii i po prostu "zgasili" nas w tym meczu. - Powiedział pan, że zagraliście jak frajerzy. Dlaczego? Przecież zdawaliście sobie sprawę z wagi spotkania. - Wiedzieliśmy jak ważny jest ten mecz i może, niektórych ta świadomość sparaliżowała. - Czy wpływ na tak wysoką porażkę miała nieobecność w składzie trzech zawodników wypożyczonych przed rundą wiosenną z Wisły Kraków. - Mogło to mieć wpływ, ale niekoniecznie musiało. Można by to ocenić dopiero wtedy, gdyby oni wystąpili w tym pojedynku. Nie ma jednak, co gdybać. Graliśmy w takim a nie innych składzie i powinniśmy sobie dawać radę w takiej sytuacji, jak w sobotę. - Ma pan pretensje do siebie, o którąś z puszczonych bramek? - Do każdego puszczonego gola można się przyczepić, ale wydaje mi się, że nie zawaliłem przy żadnej bramce. Robiłem co było w mojej mocy, ale tych czterech strzałów nie byłem w stanie zatrzymać. Czy sądzi pan, że uda wam się odwrócić losy tego dwumeczu w Polkowicach? - Raczej jest już na to za późno. Musielibyśmy wygrać 5:0, aby utrzymać się bezpośrednio, a 4:0, aby liczyć na dogrywkę i ewentualnie karne. Analizując jednak naszą grę w Krakowie jest to mało prawdopodobne, dlatego będziemy raczej chcieli z honorem pożegnać się z ekstraklasą. Rozmawiał: Paweł Pieprzyca, Kraków