INTERIA.PL: Wspomina Pan czasem gola w 90. min meczu z Kaiserslautern? Gdyby nie on, Dream Team Johanna Cruyffa nie dałby Barcelonie pierwszego Pucharu Europy w 1992 roku. Może Pan mieć poczucie wielkiego wpływu na losy klubu. Jose Mari Bakero (były piłkarz Barcelony, trener Polonii Warszawa): - Nawet gdybym chciał zapomnieć, kibice mi nie pozwolą. Ile razy jestem na Camp Nou, tyle razy, ktoś wraca do tego meczu - przegranego, który był jednak kluczowym zwycięstwem (Barcelona po wygranej u siebie 2:0 w rewanżu przegrywała już 0:3. Gol Bakero w 90. minucie dał Barcelonie awans). Myślę, że gdybym ja tej bramki dającej nam awans nie strzelił, zrobiłby to ktoś z kolegów. Ale ludzie widzą to inaczej: Bakero uratował drużynę, bez niego Dream Team nie byłby Dream Teamem. Piłka taka jest, są gole i mecze, które zmieniają bieg historii. Gdybyśmy w 1991 roku odpadli z Niemcami, może nigdy Pucharu Europy byśmy nie zdobyli. A wtedy pozycja naszej drużyny w historii piłki, byłaby bez porównania niższa. To samo może jednak powiedzieć Ronald Koeman. Zdobył dla klubu masę goli, a wszyscy wspominają tego z Sampdorią w finale na Wembley. Przez 9 lat w klubie z Katalonii pokonałem bramkarzy rywali prawie sto razy, ale moim emblematem jest ten jeden gol, zdobyty głową w meczu przegranym 1:3. Kto ma lepszą drużynę, Johan Cruyff, czy jego uczeń Pep Guardiola? - Guardiola ma zespół bardziej kompletny. Dream Team był bez porównania słabszy w defensywie, myślę, że łatwiej było nas pokonać. Z piłką dawaliśmy sobie radę świetnie, bez niej czuliśmy się odcięci od tlenu. Obecna Barcelona atakuje w ten sam sposób, ale wysoki pressing czyni ich drużyną lepszą. Guardiola potrafił przekonać do harówki w odbiorze piłki Messiego, Xaviego, Iniestę - czyli graczy o słabych warunkach fizycznych, od których inny trener w grze defensywnej nie umiałby wymagać aż tyle. Już zespół Franka Rijkaarda grał wysokim pressingiem. Jak wytłumaczyć fenomen Guardioli? - Pep bardzo rozwinął koncepcję, którą wprowadzał Rijkaard. On jest Katalończykiem, wychowanym w La Masia. Kształtował się w tych samych warunkach, co obecni liderzy drużyny. Xavi, Iniesta, Messi, Puyol, Pique to są goście ulepieni z tej samej gliny, co ich trener. Wierzą w to samo, czują to samo, mają podobne doświadczenia. Pep dostał znakomity materiał na zespół, tak jak kucharz dostaje wspaniałe składniki do zupy. Kto inny by coś rozgotował, czy przesolił, on jednak zbyt dobrze znał "materiał", który dostał do rąk. Niewiele brakowało, by w ostatnim Gran Derbi zupa się wylała. Real był równorzędnym rywalem. Gdyby Ronaldo zdobył gola na 1:0? - Gran Derbi to był jeszcze jeden dowód na dojrzałość Barcelony. Łatwo się wygrywa, gdy przeciwnik przystaje na twoje warunki, znacznie trudniej, gdy podyktuje własne. A Real własne dyktował co najmniej przez 45 minut. Barca długo nie mogła się pozbierać, a jednak zmogła własną słabość i wielkiego rywala. Nie wiem, czy Dream Team potrafiłby wygrać taki mecz, w tym widzę ich wyższość nad nami. Czyli Guardiolę można już porównywać do Cruyffa? - Cierpliwości. Mimo wszystko to co stworzył w Barcelonie Holender było bardziej nowatorskie. W tamtych czasach nikt nie atakował jak Dream Team. Przez 20 lat dzieło Cruyffa jest w klubie aktualne. Bez tego Guardiola byłby kimś innym. Co ma Pan do powiedzenia fanom Realu? - Że mają drużynę, której do absolutnego topu brakuje niewiele. Nie wykluczam, że Real dotrze do finału Champions League już na Bernabeu. "Królewscy" to jednak zupełnie inna drużyna niż Barcelona. Ronaldo i Kaka uwielbiają przestrzeń, miejsce na boisku, kiedy pozwoli im się grać z kontry, są w stanie pobić każdego. Gorzej wyglądają w ataku pozycyjnym, nie radzą sobie w tłoku, to co drużyna Guardioli ma opanowane najlepiej na świecie. Inna jest więc natura obu drużyn. Czyli według Pana Real różni się od Barcelony jak Ronaldo i Kaka różnią się od Xaviego, Iniesty i Messiego? - Nie zapominajmy jednak o innych graczach, a także pomysłach obu trenerów. W czasach Rijkaarda Barca traciła sporo goli po rożnych i wolnych, a sama zdobywała je tylko z gry lub po strzałach Ronaldinho. Guardiola wprowadził do zespołu wysokich piłkarzy: Busquetsa, Toure, Keitę, Pique i Ibrahimovia - co sprawiło, że stałe fragmenty z pięty achillesowej stały się atutem drużyny. Widać, że Pep działa według planu i drużyna stale się rozwija. Ale z tego co Pan mówi wynika, że w rewanżu na Santiago Bernabeu Barca wygra łatwiej niż na Camp Nou. - Tam faworytem będzie Real, ale już w ubiegłym sezonie Barca łatwiej wygrała Gran Derbi na wyjeździe. Tyle, że wtedy różnica w klasie piłkarzy obu drużyn była bardzo duża. Dziś indywidualnie jedni i drudzy są z tej samej półki. W sumie jednak, choć w rewanżu własny stadion będzie wielkim atutem "Królewskich", drużynie Guardioli powinno grać się wygodniej. Tak byłoby na Camp Nou od stanu 1:0, gdyby czerwonej kartki nie dostał Busquets. Czy finał Champions League Barcelona - Real jest możliwy? - To byłby wielki dzień dla piłki hiszpańskiej. I niezwykła przygrywka przed mundialem w RPA, gdzie Hiszpania też ma wielkie ambicje. - Po raz pierwszy "La Roja" pojedzie na mistrzostwa jako faworyt. I nie taki papierowy, jak kiedyś, gdy przypinano nam tę etykietkę tak bardzo na wyrost. Kiedyś było tak, że liderami hiszpańskich klubów byli obcokrajowcy. Koeman, Romario, Stoiczkow, czy Laudrup rządzili grą Barcelony. A ci, którzy przez nich grzali ławkę, czyli hiszpańscy zmiennicy grali w kadrze w podstawowym składzie. Byli jednak graczami słabszymi, o znacznie mniejszym poczuciu własnej wartości. Dziś Casillas to najjaśniejsza gwiazda Realu, Iniesta, Xavi, Pique i Puyol Barcelony, Fabregas Arsenalu, Villa i Silva Valencii, a Torres Liverpoolu. Kilku z nich mogłoby być gwiazdami w każdej drużynie, od Brazylii, przez Argentynę, po Włochy, Anglię i Niemcy. Co nie znaczy, że w RPA mają sukces w kieszeni. Ale mają szansę, jakiej my raczej nie mieliśmy. Co będzie Pan czuł, gdy dotrą do ćwierćfinału? - Chodzi panu o przekleństwo prześladujące naszą kadrę? Ta drużyna uporała się z tym na Euro 2008, gdy w ćwierćfinale pokonała po rzutach karnych mistrzów świata Włochów. Mój zespół miał podobną szansę w USA, w 1994 roku, ale w boju o strefę medalową przegraliśmy z Italią 1:2. Te dwa odległe mecze różniły drobne detale, ale, jak wiemy, diabeł tkwi właśnie w szczegółach. Oczywiście nie ma gwarancji, że w RPA będziemy świętować, bo w ćwierćfinale Hiszpania na pewno trafi kogoś z wielkich i nie będzie miała więcej niż 50 proc szans na sukces. Mecz o strefę medalową jest bardzo trudny ze względów psychicznych. W ćwierćfinale przebiega granica między porażką i sukcesem w wielkiej imprezie, wtedy nogi uginają się pod niektórymi piłkarzami. Potem w bezpośrednim boju o finał można łatwiej poradzić sobie z presją. Jak często bywa Pan na Camp Nou? - Kiedy tylko jestem w domu w Barcelonie. Jestem socio klubu, chodzę na każdy mecz, spotkać się ze starymi kumplami. Fajnie zobaczyć czasem Stoiczkowa, Koemana, Guardiolę, czy Cruyffa. Czasem do siebie dzwonimy, gdy ktoś potrzebuje rady, wszyscy jesteśmy dziś przecież trenerami. Jak taki wyniosły Holender jak Cruyff, tak znakomicie przyjął się w Katalonii? - On jest urodzonym liderem, mimo to nigdy bym nie powiedział, że przesadnie zadziera nosa. Był wielkim piłkarzem i potrafił to wykorzystać w pracy trenera. Czasem, w wyjątkowych chwilach przemawiał do nas jak Pan Bóg, a my szliśmy za nim jak wierni. Może to była tajemnica sukcesu Dream Teamu? Dla mnie Cruyff będzie człowiekiem, który w bardzo istotny sposób zmienił moje życie. W 1988 roku kupił Pana z Realu Sociedad, z którym zdobył Pan dwa tytuły mistrzowskie. Barca, czy jednak Sociedad jest zespołem życia Jose Bakero? - Na to pytanie odpowiadam tak: Sociedad to była moja rodzina naturalna: ojciec, matka, bracia i siostry. Z nimi się wychowałem, wśród nich ukształtowałem. A potem, gdy dorosłem, ruszyłem w świat i założyłem z żoną drugą rodzinę. To jest Barcelona. Rozmawiał: Dariusz Wołowski CZYTAJ TAKŻE: Bakero dla INTERIA.PL: Nie wiem, czy zostanę w Polsce