INTERIA.PL: Słyszał pan pierwszy polski dowcip o Bakero? A więc kiedy Bakero usłyszał: "Polonia" pomyślał, że chcą go zatrudnić w Polsce do pracy z reprezentacją. Dopiero gdy przywieźli go na Konwiktorską w Warszawie, zrozumiał, w co się wpakował. Jose Mari Bakero (trener Polonii Warszawa): Ktoś mi już ten dowcip opowiadał i wydał mi się zabawny. Nie będę opowiadał banialuk, to prawda, że gdy dostałem propozycję z Polonii, o polskiej lidze nie wiedziałem nic. Moja wiedza zatrzymała się na wielkich graczach z lat 70. i 80. Potem "czarna dziura", choć wiedziałem, że pracował tu Beenhakker. Moja pierwsza odpowiedź była: "nie". Ale współpracujący z Polonią Tonny Briuns powiedział mi, że co prawda nie ma pojęcia, co złego dzieje się z zespołem, ale potencjalnie jest on znacznie silniejszy niż wskazuje jego miejsce w tabeli. Zaciekawiło mnie to, pomyślałem, że to może być wyzwanie, jakiego w Hiszpanii nikt mi nie zaproponuje. Znaczenie miało też to, że przyjeżdżałem do Polski na cztery mecze, tyle mogłem zaryzykować, by zbadać, czy to robota dla mnie. I co? Dla pana? - Jak najbardziej, ale niech mnie pan na razie nie pyta, ile zostanę w Polsce. Po meczu z Koroną umówiłem się z prezesem Wojciechowskim na rozmowę i wtedy obaj zdecydujemy, co dalej. Nie chodzi o pensję czy warunki pracy dla mnie, ale przede wszystkim o plany prezesa dotyczące drużyny. Jeśli są ciekawe, zostanę. Prezes Wojciechowski zmienia trenerów częściej niż sławny Jesus Gil z Atletico Madryt. Nie wygrał pan z Koroną, a może wtedy podczas rozmowy z panem byłby w lepszym humorze? - Jeśli jeden mecz może zaważyć na opinii prezesa na temat trenera, to chyba lepiej dla mnie, żebym wracał do Hiszpanii. Ja sobie zdaję sprawę, że Polonia potrzebuje punktów na dziś, ale potrzebuje też planów na jutro. Bez nich niczego zbudować się nie da. Pański kumpel z Barcelony, Christo Stoiczkow, pracuje w lidze RPA. - No właśnie, a w Polsce ludzie się dziwią, że Bakero odważył się na tak "desperacki" krok jak przyjazd do Warszawy. Futbol to zjawisko globalne, a trener to facet do wynajęcia, który musi być gotowy do pracy wszędzie. Czasem wy dziennikarze wprawiacie mnie w rozbawienie pytając, czy Hiszpan jest w stanie pracować w polskich mrozach. Zaraz po przyjeździe wybrał się pan na kolację z trenerem Legii Janem Urbanem. Ale przyjacielem nie okazał się pan lojalnym, bo potem, w derbach, odebraliście punkty Legii. Może nieopatrznie zdradził panu jakieś sekrety? - Na pomysł kolacji wpadł jeden z dziennikarzy. Byłem Urbanowi wdzięczny, bo choć znaliśmy się z boiska, nigdy nie byliśmy bliskimi kumplami. Tymczasem kolacja była sympatyczna, ale i pouczająca, bo on znakomicie zna polską ligę. Dowiedziałem się od niego dużo, ale sekret: "Jak zatrzymać Legię" musiałem odkrywać sam z moimi piłkarzami. Przed derbami popracowaliśmy solidnie nad porządkiem w grze defensywnej. Na więcej czasu nie było. Do tego doszła derbowa motywacja. Pewnie wyobrażał pan sobie, że polski zawodnik panuje nad piłką tak jak kiedyś Urban grając w Osasunie. Niech pan nie mówi, że nie był zaskoczony konfrontując to z rzeczywistością. - Urban był wyjątkowym piłkarzem, także w swoich czasach. A poza tym niech mnie pan nie stawia w głupiej sytuacji. Nie przyjechałem do Polski narzekać albo pouczać was, jak powinien wyglądać dobry futbol. Przeciwnie, jestem wdzięczny, że ktoś dał mi szansę. Jeśli chce pan ode mnie usłyszeć wyznanie: "polska liga jest do niczego", to pan nie usłyszy. Ja nie jestem krytykiem, ale trenerem, który ma myśleć pozytywnie i szukać rozwiązań, żeby było lepiej w jego klubie. A wie pan, kiedy polskie kluby odpadają z europejskich pucharów? Czy ktoś w Barcelonie słyszał w ogóle o rundach przedwstępnych? - Jeśli wyniki są złe, to trzeba znaleźć powody, dlaczego tak jest, a potem opracować plan, jak to zmienić. Każdy klub może to zrobić dla siebie: w zgodzie ze swoim charakterem, możliwościami i ambicjami. W 1988 roku, w Barcelonie Johann Cruyff zdefiniował sposób, w jaki powinna grać pierwsza drużyna. Według jego wskazówek, oczywiście zmienianych i unowocześnianych, pracują trenerzy grup młodzieżowych wszystkich szczebli. Już przez 21 lat. Xavi, Iniesta, Messi, Puyol, Pique, Pedro, Bojan, Busquets, Fabregas nie wzięli się z przypadku. Są produktem planowych działań, trwających już ponad dwie dekady. Ile polskich drużyn pan widział? - Wszystkie. Przygotowując mecze Polonii, oglądałem wideo z meczów 16 drużyn ekstraklasy. Dojrzał pan u nich jakiś styl? - Dojrzałem. Widziałem też ciekawych graczy, którzy poradziliby sobie na przykład w Primera Division. Może niektórym trzeba znaleźć nową pozycję, może w ich grze coś poprawić, ale polska liga to nie jest piłkarska pustynia. Niech mi pan wytłumaczy, dlaczego gwiazda reprezentacji polski, Ebi Smolarek, nie utrzymała się w słabiutkim Racingu Santander, a inny nasz gwiazdor, Kamil Kosowski, spadł z Cadizem do III ligi? - Ja nie będę panu wmawiał, że polski futbol jest w stanie rozkwitu. Trener ma jednak obowiązek patrzeć na sprawy pozytywnie. Nie w tym sensie, żeby zakłamywać rzeczywistość, ale żeby szukać rozwiązań. Polska, jako kraj, bardzo szybko się rozwija. To wymusi rozwój futbolu, trzeba tylko czasu, dobrego pomysłu i konsekwencji. No i otwartości na świat. Myślę, że reprezentacji Polski taki człowiek jak Beenhakker musiał dać dużo. W ogóle kontakt z trenerami myślącymi o piłce po latynosku przydałby się polskiej lidze. Nie dlatego, że my wiemy więcej, albo myślimy lepiej, ale dlatego, że myślimy inaczej. To niech pan porozmawia z Beenhakkerem, jak otwartych na inne myślenie ludzi spotkał w PZPN. - Już panu mówiłem, że ja tu nie przyjechałem nikogo pouczać. Sam chcę się uczyć. Mam zamiar znaleźć sposób gry optymalny dla Polonii. Żebyśmy prezentowali futbol uporządkowany, stabilny i poukładany. Żeby piłkarze wiedzieli, co mają robić po stracie piłki i po jej odzyskaniu. To wymaga pracy z każdym z piłkarzy, bo ja należę do tych, którzy wierzą, że postęp zespołu dokonuje się poprzez poprawianie indywidualnych umiejętności graczy. Drużyna Polonii ma spory potencjał, ale też potrzebujemy wzmocnień, by walczyć o coś więcej niż dziś. Prezes wspominał mi planach na przyszłość, transferach. Chcę wiedzieć, na czym stoję, od tego będzie przecież zależał także mój sukces. Pracował pan z Cruyffem, Mourinho, Van Gaalem, Clemente, Toshackiem, Koemanem, Aragonesem. Na którym chce się pan wzorować? - Każdy miał w sobie coś godnego naśladowania. Idealnie byłoby łączyć to, co u nich imponowało mi najbardziej. Trener jest jak gąbka: im więcej wiedzy wchłonie, tym dla niego lepiej. Jeśli chodzi o koncepcję drużyny, najbliższy jest mi jednak Cruyff. Jego pomysł na Barcelonę był wizjonerski, zmienił nie tylko kataloński klub, ale też stosunek całego świata do gry w ataku pozycyjnym. Pep Guardiola dokonuje z drużyną rzeczy imponujących, ale bez Cruyffa jego zespół, który jest od Dream Teamu bardziej kompletny, nie grałby tak, jak gra. Rozmawiał: Dariusz Wołowski JUTRO ZNAJDZIESZ II CZĘŚĆ ROZMOWY Z BAKERO: "REAL - BARCA W FINALE LIGI MISTRZÓW?! A CZEMU NIE?!" CZYTAJ RÓWNIEŻ: Polonia Warszawa - Korona Kielce 1:1 Bakero: Stało się to, czego chciałem