We wtorkowy wieczór swoje zadanie wykonał Arsenal. Kanonierzy po niezwykle emocjonującym meczu pokonali na wyjeździe Luton Town 4:3 i mogli ze spokojem oglądać poczynania swoich rywali dzień później, a trzeba powiedzieć, że mecze zaplanowane na środowy wieczór zapowiadały się emocjonująco. Wydawało się, że są szanse na to, aby Manchester City stracił punkty, a i Manchester United mógł powiększyć swoją stratę do "Kanonierów" liderujących lidze. Słynny selekcjoner zwolniony z pracy. Wytrzymał bardzo krótko Tak naprawdę trudno powiedzieć, który z meczów zapowiadał się lepiej, ale zacznijmy od tego, który hitem był nie tylko z nazwy. Mowa o starciu pomiędzy Manchesterem United i Chelsea. Przede wszystkim w ostatnich tygodniach defensywy obu ekip dalekie są od optymalnej formy, co mogło zwiastować, że kibice na Old Trafford zobaczą tego wieczoru kilka goli, które będą udziałem obu z ekip. Bezbramkowego remisu nikt nie brał pod uwagę. Wielkie emocje na Old Trafford. Jeden bohater Jak się okazało już po pierwszej połowie - słusznie. W dziewiątej minucie spotkania Manchester stanął przed doskonałą okazją na strzelenie gola. Do rzutu karnego podszedł Bruno Fernandes. Portugalczyk uderzył jednak naprawdę fatalnie. Dziesięć minut później gospodarzom udało się jednak osiągnąć cel w postaci otworzenia wyniku. Gola na 1:0 dla "Czerwonych Diabłów" strzelił niezwykle skuteczny ostatnio Scott McTominay. Takich słów Lewandowski jeszcze nie słyszał. Tyrada w stronę Polaka. "Symbol upadku" Później United miało swoje szanse na podwyższenie wyniku, ale żadnej nie udało się wykorzystać. Nieskuteczność rywali jedną kontrą skarciła Chelsea. "The Blues" wyszli z kapitalną kontrą i jeszcze przed końcem pierwszej połowy Cole Palmer bardzo lekkim, ale precyzyjnym strzałem po ziemi pokonał Andre Onanę. Do przerwy mieliśmy więc wynik 1:1 i naprawdę bardzo dobre, emocjonujące granie w piłkę nożną na Old Trafford. Druga połowa piłkarsko być może nieco odstawała od pierwszej, ale emocji zdecydowanie nie brakował. Najaktywniejszym piłkarzem po stronie gospodarzy był Alejandro Garnacho. Argentyńczyk nie potrafił jednak tego przełożyć na konkrety aż do 69 minuty. Wtedy ułożył sobie piłkę na prawej stronie i perfekcyjnie dośrodkował w pole karne. Do piłki dopadł Scott McTominay i z bliska głową pokonał Roberta Sancheza, stojącego w bramce Chelsea. "The Bules" musieli ruszyć do ataku. Można powiedzieć, że mieli swoje szanse, ale Onana tego wieczoru już więcej goli nie stracił i to "Czerwone Diabły" zdobyły kolejne bardzo cenne trzy punkty. Niespodzianka w Premier League. Manchester City traci punkty Równolegle odbywał się także drugi hitowy mecz tego wieczoru. Na Villa Park przyjechał wicelider Premier League i mistrz Anglii, a więc Manchester City. To dwie czołowe ekipy rozgrywek i być może właśnie dlatego po pierwszej połowie na tablicy wyników mieliśmy bezbramkowy rezultat, choć okazje były, bo łączne xG tej części spotkania wyniosło prawie dwa gole. Warto dodać, że mecz na ławce rezerwowych rozpoczął Matty Cash. Problemy Rakowa Częstochowa. Potrzebna była dogrywka Druga połowa tego spotkania była zdecydowanie mniej ekscytująca, żeby nie powiedzieć nudna. Do 75 minuty oba zespoły wykreowały łącznie 0,4 xG, co pokazuje wyraźną różnicę z nastawieniu. Co jednak kluczowe, akcja z 74 minuty spotkania przynosiła gola dla drużyny prowadzonej przez Unaia Emery'ego. Doskonale zachował się Leon Bailey, który wykorzystał nogę Rubena Diasa i po rykoszecie wpakował piłkę do siatki z około 16 metrów. Drużyna Pepa Guardioli musiała ruszyć do odrabiania strat, ale tego wieczoru wyraźnie nie była w stanie tego zrobić. Mistrzowie Anglii nie stworzyli sobie jednak żadnej dogodnej okazji do strzelenia gola i przegrali trzeci mecz w tym sezonie. Po tym spotkaniu "Obywatele" spadli aż na czwartą lokatę w tabeli. Krytykowany z każdej strony Manchester United ma do mistrzów Anglii zaledwie trzy oczka straty, a Arsenal odjechał już na sześć punktów.