Paweł Czechowski: Jak smakuje pani tegoroczne mistrzostwo zdobyte z Czarnymi? Nie jest to pierwszy taki tytuł w pani dorobku, za to pierwszy po kilkuletniej przerwie. Anna Szymańska, bramkarka i kapitan Czarnych Sosnowiec: Bardzo się z niego cieszę. Przypieczętowałyśmy to mistrzostwo ciężką pracą, a liga wcale nie była prostym wyzwaniem. To zamknięcie sezonu było wyjątkowe, jako drużyna wypełniłyśmy cel, który od początku przed sobą stawiałyśmy, no ale przed nami jeszcze jedna misja do wypełnienia. To już moje kolejne mistrzostwo Polski, ale dla mnie jest ono tak samo ważne, jak to pierwsze. Czarne od kilku sezonów były blisko tytułu, ale to akurat w kampanii 2020/2021 się udało. Co takiego się wydarzyło, że w końcu osiągnęłyście to upragnione mistrzostwo? - Od kiedy przyszłam do klubu istniał jasny plan budowy zespołu na miarę mistrzostwa kraju. Z sezonu na sezon zawsze czegoś nam brakowało, chociaż byłyśmy w stanie kończyć rozgrywki na naprawdę wysokim miejscu, bo jako wiceliderki tabeli. Po drodze było też trochę roszad w składzie, ale w tym roku udało nam się poskładać już na szczęście wszystkie elementy tej układanki w całość i w efekcie możemy cieszyć się z triumfu. Kiedy poczuła pani wraz z koleżankami z zespołu, że to jest "ten" moment, że jesteście na fali wznoszącej? Na początku sezonu - bez odrobiny przesady - szłyście jak burza. - Z naszej perspektywy wyglądało to nieco inaczej - najważniejsze było to, że w każdym pojedynczym meczu walczymy o trzy punkty, a nie to, czy jesteśmy na fali. Przy okazji miałyśmy też cały czas swoje bolączki. Największą z nich były kontuzje, nie pomagała nam także pandemia COVID-19, która uderzyła także w zespół i bywały momenty, w których musiałyśmy radzić sobie w mocno okrojonym składzie. Zawodniczki, które wchodziły do pierwszej jedenastki mogły od razu przy tym poczuć, że są dla grupy ważne. To było szalenie istotne, by nie opierać całej naszej siły jedynie na piłkarkach, które regularnie rozpoczynają spotkania w podstawowym składzie, ale - po trochu - na wszystkich osobach w klubie. Nosi pani opaskę kapitańską. To trudna rola w chwilach, w których zespołowi nie idzie, ale kiedy drużyna cały czas wygrywa, kapitan musi pamiętać, by motywacja i koncentracja nie spadały. Jak sobie pani radziła z takim właśnie zadaniem? - Ta funkcja to naprawdę ogromna odpowiedzialność - za absolutnie cały zespół. Przy okazji to też cenne doświadczenie i ważna lekcja dla mnie. Trzeba być takim liderem, który sprawia, że wszystkie zawodniczki czują się podbudowane, czują się dobrze w klubie. Kluczowe jest to, by drużyna była zawsze zintegrowana i myślę, że wprowadzane przeze mnie w przedmeczowe piątki drobne praktyki jednoczące dziewczyny, pozwalające się lepiej poznać, budujące pewność siebie, były tu przydatne. Dzięki temu byłyśmy bliżej siebie i stworzyłyśmy taką "lokomotywę", która pędziła coraz szybciej. Charaktery w szatni bywają różne, każda z nas miewa swoje zdanie, ale ważne jest, by ostatecznie spoglądać w jednym kierunku. Mamy solidny zespół, utalentowane zawodniczki i wiem, że każda z nas będzie chciała osiągać wyznaczone cele - o to się nie boję! Co pani czuła, kiedy wiosną ta dobrze działająca maszynka lekko się zacięła? Przyszła porażka z Koninem, potem remis z Łodzią i niemal idealna seria została przerwana. - Dochodziły do nas różne komentarze i pytania o to, czy mamy kryzys, co się u nas dzieje. Każdy zespół w końcu wpada w jakiś impas, bo nikt nie jest idealny, dodatkowo byłyśmy poddenerwowane licznymi kontuzjami w zespole. Podstawą była wtedy przede wszystkim rozmowa w gronie zawodniczek, w szatni, a także zajęcia z psychologiem sportowym, które okazały się dla nas czymś odświeżającym. Dzięki temu wróciłyśmy na dobrą drogę, która zaprowadziła nas do mistrzostwa. Czy coś zostało jeszcze w Czarnych do poprawy, do konkretnego podszlifowania? Można przecież było w tym sezonie pomyśleć, że drużyna momentami rozgrywała niemal perfekcyjne zawody. - Zawsze jest coś, co można poprawić. Myślę, że z naszej drużyny można wyciągnąć jeszcze więcej, bo potencjał mamy naprawdę ogromny, jesteśmy najlepszymi zawodniczkami w Polsce, gramy w reprezentacjach Polski, Słowacji czy Bułgarii. Możemy śmiało mówić, że jesteśmy bardzo dobrą drużyną, ale zawsze, czy to indywidualne, czy zespołowo, można zrobić krok w przód. To zależy tylko od nas samych - czy będziemy chciały tego rozwoju. A myślę, że jesteśmy wciąż głodne takiego rozwoju. Pytam nie bez powodu - przed wami ta wspomniana "jeszcze jedna misja" - finał Pucharu Polski z TME UKS SMS Łódź. Jakie są nastroje w zespole? Pani jako zawodniczka nie opuściła ani jednego finału od 2008 roku, więc można powiedzieć, że jest pani prawdziwą weteranką. - Tak, to prawda (śmiech). Od niedzieli jesteśmy już w pełni skupione na tym meczu, bo wcześniej trzeba było jeszcze wygrać mecz ze Sportisem Bydgoszcz [spotkanie zakończyło się wygraną Czarnych 3-0 - dop. red.]. Wszystkie znamy wagę tego spotkania i mamy świadomość, że zostało nam ledwie kilka dni na poprawę naszej gry. Ale jest w nas silna wiara w to, że z Warszawy wrócimy z trofeum - to byłoby wyjątkowe zamknięcie sezonu. Dla mnie to też niesamowite wydarzenie, bo w finale Pucharu Polski będę już 14. Raz. Czy ktoś kiedyś - jako piłkarz albo jako piłkarka - pobije ten wyczyn? Nie wiem, ale teraz chciałabym po prostu jako kapitan podnieść ten puchar i zabrać go do domu, do Sosnowca. No właśnie - sezon klubowy niebawem się kończy, a pani kontrakt z drużyną Czarnych wygasa. Jaka będzie pani piłkarska przyszłość? Planuje pani pozostać w Sosnowcu? - Prowadzę rozmowy z Czarnymi, ale nie ukrywam też, że rozmawiam także z jednym klubem z zagranicy. Nie chciałabym na razie zdradzać, o jakim zespole mowa, ale jest to silna drużyna, mistrz krajowy, który zagra niebawem w Lidze Mistrzyń. W tym klubie panuje mocne przekonanie, że przydałabym się w składzie, a dla mnie to na pewno bardzo ciekawa i perspektywiczna opcja. Nim jednak cokolwiek się rozwiąże w tej sprawie, czeka mnie jeszcze zasłużony urlop po 15 czerwca. Na razie nie przesądzam, gdzie będę grać w następnym sezonie. Czy da radę pani w ogóle wypocząć? Figuruje pani w składzie reprezentacji Polski na mecze z Finlandią i Czechami, które odbędą się jeszcze w pierwszej połowie czerwca. - Myślę, że ja, jak i wszyscy sportowcy, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nasze życie podporządkowujemy naszemu klubowi i reprezentacji, żyjemy na walizkach. To jest jednak moja pasja, ja to kocham i ogromnie się cieszę, że mogę wrócić do reprezentacji dzięki formie, jaką ostatnimi czasy reprezentuję. Zmagałam się jeszcze niedawno z kontuzją pleców, także cieszę się, że jestem już w stu procentach zdrowa i mogłam na stałe wrócić do bramki. Jest pani jedną z najbardziej doświadczonych zawodniczek w Polsce, z wieloma tytułami na swoim koncie. Co by chciała pani jeszcze osiągnąć w swojej karierze sportowej? Czy marzy się pani triumf we wspominanej już Lidze Mistrzyń, czy może jest przed panią jeszcze inny cel? - Na pewno byłoby miło coś takiego osiągnąć. W Lidze Mistrzyń grałam już za czasów Medyka Konin i dla mnie sukcesem byłoby po prostu dojść dalej w tych rozgrywkach, niż w tamtym okresie. Na pewno chciałabym podsumować swoją karierę jakimś sukcesem reprezentacyjnym. Mam też marzenie, by wychować jeszcze kilka bramkarek, które kiedyś zagrają w koszulce z orzełkiem na piersi [Anna Szymańska współtworzy projekt "Catch the Dream", w ramach którego szkoli młode bramkarki - dop. red.] Chciałabym móc przekazać moje doświadczenie dalej i dołożyć cegiełkę do tego, byśmy mieli kilka zawodniczek prezentujących najwyższy poziom. Rozmawiał Paweł Czechowski