Szaleństwo, jakie opanowało Australię przed tym półfinałowym meczem mistrzostw świata kobiet z Anglią było nie do opisania. Wyprzedane bilety, pozajmowane miejsca w pubach, strefy kibica w australijskich miastach, pociągi i autobusy komunikacji publicznej wymalowane w hasła wspierające "Matildas", jak nazywa się piłkarki Australii - to wszystko zwiastowało, że w Sydney odbywa się coś niezwykłego. Nigdy dotąd Australia i kraj tej części świata nie dotarł do strefy medalowej mistrzostw świata w piłce nożnej. Australijki wyprzedziły mężczyzn o dekady i chociaż do mundialu na swoich boiskach (oraz Nowej Zelandii) przystąpiły jako skazywane na pożarcie w starciach z potęgami kobiecego świata futbolu, poradziły sobie wyśmienicie. Wciąż te same flagi przed każdym meczem. O co chodzi z tą manifestacją? Mimo porażki z Nigerią 2:3 w grupie, która postawiła przed ich oczami widmo wyeliminowania już na tym etapie (tak odpadły Nowozelandki), wyszły do play-off kosztem wyżej notowanej Kanady. Dalej Australia pokonała Danię, następnie po jednym z najbardziej dramatycznych meczów w dziejach - Francję. Znalazła się w półfinale, co jeszcze przed mundialem było trudne do wyobrażenia. Finał mistrzostw świata - marzenie Australii Australiajednak chciała więcej. Skoro Hiszpania, na którą nikt nie stawiał, weszła do finału wielkiego mundialu, to ona pragnęła tego samego przed swoją, bardzo liczną publicznością i z najlepszym zespołem, jaki kiedykolwiek powstał na Antypodach. Ruszyła więc na Angielki z wielkim impetem. Grająca tym razem od pierwszej minuty kontuzjowana przed turniejem Sam Kerr stworzyła groźną parę z Mary Fowler i miała na samym początku meczu kapitalną okazję bramkową w sytuacji sama na samą z angielską bramkarką. Anglia była jednak zespołem bardziej doświadczonym i to w każdym tego słowa znaczeniu. Doświadczonym sukcesami, gdyż w końcu to aktualne mistrzynie Europy, jak i doświadczoną trudnościami. Aż trzy kluczowe zawodniczki wypadły trenerce Sarinie Wiegman przed imprezą, kolejna w trakcie. Holenderka uchodzi jednak za mistrzynię taktyki. W gronie męskich szkoleniowców damskich drużyn wyróżnia się nosem do przestawiania zespołu na nowe tory. Zdemolowane kontuzjami Angielki grały więc świetnie. Niebywałe wydarzenia w walce o półfinał mundialu. Aż trudno uwierzyć W 36. minucie Ella Toone - filigranowa piłkarka Manchesteru United - zdobyła gola, który zatrzymał australijskie ataki i dał Anglii prowadzenie. W tak trudnej sytuacji Australijki w play-off jeszcze nie były. Miały jednak Sam Kerr - zawodniczkę nietuzinkową i absolutną gwiazdę nie tylko ekipy, ale całego australijskiego sportu. Co nie udało się jej przed przerwą, dokonała teraz. Przechwyt Australijek na własnej połowie zakończył się podaniem do Sam Kerr, a ta pokazałam jak groźną jest piłkarką. Przy biernej postawie cofających się Angielek przebiegła ponad połowę boiska i strzałem z dość dużej odległości wyrównała. Mieliśmy 64. minutę, Australia poczuła szansę. Ta jednak szybko prysnęła. Zaledwie siedem minut później australijska obrona popełniła fatalny błąd przy prostej - jak się zdawało - piłce wstrzelonej w pole karne. Ellie Carpenter nie opanowała jej, pozwoliła dojść do piłki Angielce Lauren Hemp - gwieździe Manchesteru City i żądłu angielskiej drużyny na tym mundialu. Mieliśmy 2:1 dla Anglii. Zespół australijski miał swoje okazje. Sam Kerr uderzała głową, a angielska bramkarka Mary Earps z trudem odbijała piłkę po kolejnej akcji. Publiczność stała i wrzała. Powstrzymała to Anglia, która skontrowała Matildas i wynik na 3:1 ustaliła Alessia Russo.