Przez ostatni rok życie Andresa Iniesty wywróciło się do góry nogami. Skłócona i podzielona Hiszpania wybrała na swojego bohatera właśnie tego niepozornego faceta (170 cm, 65 kg). Właściwie sezon 2009-2010 pomocnik Barcelony mógłby zredukować do turnieju w RPA, lub wręcz do 116. minuty finału z Holandią, gdy zdobywał zwycięskiego gola. Nękany przez kontuzje piłkarz, który przez 10 miesięcy drogi Barcelony po tytuł mistrzowski trafił do siatki zaledwie raz, dopisał do swojej skromnej kolekcji najważniejszą bramkę w historii hiszpańskiej piłki. I w powszechnej opinii, nikt nie zasłużył na nią bardziej od niego. Przez dziesiątki lat sąsiedzi z Italii mogli patrzeć na Hiszpanów jak na ubogich krewnych, którym związek z wielkim futbolem zapewniają kluby. Tak się jednak złożyło, że w RPA czterokrotni mistrzowie świata zostali zdetronizowani przez Iniestę i jego kolegów, choć nawet z nimi nie zagrali. "La Gazzetta dello Sport" napisała po finale, że nikt inny, tylko właśnie niepozorny "Blady kawaler" w najdoskonalszym stopniu ucieleśnia geniusz hiszpańskiej piłki nawołując, by z jego przykładu czerpali czterokrotni mistrzowie świata. Iniesta przywraca romantykom wiarę w to, że stalowe mięśnie i płuca, to mimo wszystko w piłce wartości drugorzędne. W Hiszpanii skromny Andres pogodził wszystkich ze wszystkimi. Na każdym stadionie, nawet tam, gdzie nie znoszą Barcelony, jego witają dziękczynne transparenty. Na wrogim "Cornella El Prat" podczas derbów Barcelony szykuje się feta, jakiej jeszcze nie było. Kibice Espanyolu chcą podziękować Inieście, że po złotej bramce w dogrywce z Holendrami pokazał światu napis upamiętniający Daniego Jarque. Ze zmarłym tragicznie piłkarzem Espanyolu zaprzyjaźnił się w reprezentacjach młodzieżowych. Czy jednak Iniesta, największy bohater mistrzostw w RPA zasłużył na "Złotą Piłkę"? Sam uważa, że raczej nie. "Jeden gol do tego z pewnością nie wystarczy" - mówi. Co więcej: sezon 2009-2010 nazywa najgorszym w życiu wspominając aż cztery urazy i gehennę związaną z walką o powrót na boisko. Jose Mourinho jest zdecydowanie przeciwny kandydaturze Iniesty. Stawia na Wesleya Sneijdera z Interu (wicemistrza świata i triumfatora Ligi Mistrzów), lub Xaviego Hernandeza z Barcelony, którzy grali przez cały rok jak maszyny. Iniesta z trenerem Realu sprzeczać się nie zamierza. Dopominanie się o indywidualne wyróżnienia nie jest w jego stylu. Cieszy się zdrowiem i grą w piłkę - w tym sezonie, w 12 kolejkach wychodził w podstawowym składzie Barcy 12 razy zdobywając już trzy bramki. Jak na kogoś, kto wcześniej uzbierał ich zaledwie 24 (17 dla Barcy i siedem dla kadry) wyrabia 200 procent normy. Urodzony w Fuentealbilla, prowincji Albacete 26-letni piłkarz stał się gwiazdą, którą nigdy być nie chciał. W rodzinnej miejscowości ma ulicę swojego imienia i dom pod numerem 1. Władze Albacete przyznały mu tytuł "Adoptowanego Dziecka", a szefowie klubu, gdzie zaczynał, wręczyli brylantowe insygnia. 12-letni Iniesta wyruszył stąd na podbój świata - po jednym z turniejów dla dzieci Barcelona zabrała go do "La Masia". Miał wtedy także propozycję przenosin do internatu i akademii piłkarskiej Realu Madryt, ale rodzice się nie zgodzili, bo blisko niej była agencja towarzyska. 14 lat potrzebował, by dotrzeć na szczyt. Nie przeszkodziła mu nawet mizerna powłoka. Jego podobizna znalazła się na okładce hiszpańskiej wersji nowej gry FIFA na 2011 rok. Tak jak Ronaldo, Rooney i Messi zaczyna zaliczać się więc do piłkarzy, z którymi identyfikują się nastolatkowie. Przed rokiem gol na Stamford Bridge w półfinale Champions League z Chelsea zapewnił mu w plebiscycie "France Football" czwarte miejsce. Teraz powinien być wyżej. Ale czy pierwszy?