85 lat temu warszawski klub jedyny raz w historii spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. W tamtym sezonie także zanotował serię siedmiu porażek z rzędu. Legia kończyła sezon z dziesięcioma przegranymi w zaledwie 13 meczach. Teraz też ma na koncie 10 porażek w... 13 rozegranych do tej pory spotkaniach. - Niestety widzę wiele analogii do tamtego sezonu - opowiada kustosz Muzeum Legii Warszawa, Wiktor Bołba - kronikarz i strażnik klubowej tradycji, który nawet w najbardziej kasandrycznych projekcjach, nie zakładał, że będzie świadkiem tak fatalnego pasma porażek swojego ukochanego klubu. - Legię prowadził wtedy Karol Hanke, były piłkarz ŁKS Łódź i Pogoni Lwów, który tak jak Marek Gołębiewski, miał bardzo małe trenerskie doświadczenie. Już na początku tamtego fatalnego sezonu słychać było głosy, że źle przygotował drużynę, co później okazało się prawdą. Liga miała wtedy dłuższą przerwę na igrzyska w Berlinie. Hanke zapowiadał, że po nich Legia zacznie grać lepiej, bo spokojnie sobie popracuje w czasie tej pauzy. Analogia do ostatniej przerwy na mecze reprezentacji Polski na mecze z Andorą i Węgrami sama się nasuwa. Najważniejszą zbieżnością tych dwóch sytuacji jest jednak duża liczba zawodników przyjezdnych w kadrze Legii. Teraz są to gracze z całej Europy, a wtedy w Warszawie wszyscy narzekali, że do klubu sprowadza się piłkarzy z Galicji, głównie Krakowa. Nie chcieli umierać za Legię, bo za chwilę miało ich już w niej nie być - opowiada Bołba. Daleki rejs krakowskiego zaciągu Kustosz legijnego muzeum wypomina też liderom tamtej drużyny, że bardziej interesowali się pieniędzmi niż dobrymi wynikami klubu. Co ciekawe w największą "aferę" zamieszany był kwartet zawodników w komplecie pochodzący z Krakowa. - Czterech czołowych piłkarzy tamtej Legii: Józef Nawrot, Henryk Martyna, Franciszek Cebulak i Edward Drabiński w trakcie sezonu popłynęli sobie "Batorym" do Ameryki. Płynęli tam dwa tygodnie, żeby za grubą kasę zagrać w towarzyskim mecz z polsko-amerykańskim klubem. Występowali jako reprezentacja statku M/S "Batory" i ograli gospodarzy 4-1 po trzech golach Nawrota i jednym Drabińskiego, po czym znowu przez dwa tygodnie wracali do Polski. Popłynęli za Ocean, bo Amerykanie byli w Polsce wcześniej i łatwo ograli drużynę "Batorego", pakując jej osiem goli. Kapitan statku Eustazy Borkowski za wszelką cenę chciał im się zrewanżować, stąd zatrudnienie piłkarzy Legii i stąd tak wielka kasa, którą im zapłacili. Klub, który nie zgodził się na tę eskapadę, zawiesił Nawrota, Martynę i Cebulaka na dwa lata, a Drabińskiego na pół roku, ale PZPN nie wiadomo dlaczego pozwolił im zmienić kluby i grali już po kilku miesiącach. Trzech poszło do Warszawianki, a Nawrot do Polonii Warszawa. I tu kolejna analogia. Nawrot był piłkarzem, który strzelał mnóstwo goli - w 175 meczach aż 107. Jako drugi piłkarz Ekstraklasy przekroczył setkę. Ale w 1936 r. na koncie miał okrągłe zero trafień. Tomas Pekhart też był królem strzelców w poprzednim sezonie, a teraz jego dorobek jest gorzej niż marny. Ma zaledwie dwa gole na koncie w lidze - opowiada kustosz Muzeum Legii. Bołba nie chce porównywać ówczesnego kierownictwa klubu, do obecnych władz Legii, ale w książkach z jej historią można wyczytać, że wojskowi, którzy wtedy rządzili, o sporcie mieli mierne pojęcie. Po spadku mówili, że "nic wielkiego się nie stało" i układali plany powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej w przeciągu... dwóch sezonów. Jedynym honorowym człowiekiem w klubie okazał się tylko prezes gen. Tadeusz Grabowski, który podał się do dymisji. - Kolejna analogia to zachowanie kibiców - uzupełnia historię Bołba. - Mimo, że piłkarze grali fatalnie, to frekwencja była świetna. Fani do samego końca wspierali swoich piłkarzy. Trybuny aż do ostatniego meczu były pełne - dodaje. Kawka zamiast treningu Kustosz Legii uważa także, że obecna sytuacja przypomina ostatni najgorszy sezon Legii w Ekstraklasie - 1991/92. - Wtedy też wzięto trenera z rezerw, Krzysztofa Etmanowicza. Tu mam już relacje z pierwszej ręki. Piłkarze wspominali, że u gwiazd zespołu Wojciecha Kowalczyka, Darka Czykiera, czy Zbyszka Robakiewicza, nie miał on w ogóle autorytetu. Nie chciało im się wychodzić z szatni na trening. "Kawkę musimy dopić. Później przyjdziemy" - mieli mówić Etmanowiczowi. Kim on dla nich był, skoro nikogo poważnego nie trenował, ani nawet nie grał w piłkę? - mówi kustosz i wielki kibic Legii. Bołba nie obawia się, że Legia spadnie w tym sezonie do 1. ligi. Ma na ten temat swoją teorię. - Ekstraklasa nie pozwoli Legii spaść. Zobaczmy ilu kibiców przyciągają mecze z nią. Na każdym stadionie jest komplet. Bilety są wyprzedawane na wiele dni naprzód. Na mecze z Legią zjeżdżają całe województwa. Jej spadek nie opłaci się nikomu. Nie ma takiej opcji - zakłada na koniec Bołba.