Artur Gac, Interia: Zacząłbym od odsłonienia kulisów pierwszej, krótkiej rozmowy z panem przez telefon. Mogę? Dominik Kozubal, tata Antoniego Kozubala: - Proszę bardzo. Zapytałem, czy znajdzie pan pół godziny na spotkanie. Odparł pan, że pół godziny to za mało na porządną rozmowę. A jeśli chodziłoby tylko o dobry tytuł, to niespecjalnie jest pan zainteresowany. - Tak było. Spodobało mi się. Rozumiem, że była to nieprzypadkowa warunkowość z pana strony? - Oczywiście. Przy czym ja nie jestem fachowcem od mediów i nie chciałbym się tutaj wypowiadać całościowo z pozycji eksperta, tylko w odniesieniu do mojego małego wycinka rzeczywistości. Wspieram Antka przy jego ścieżce kariery od 8-9 lat i śledzę, co w mediach pisze się o nim samym oraz o piłce. Gdy syn zaczął się piąć, coraz więcej jest publikacji na jego temat, a mnie nie podobają się niektóre treści i niekiedy budowany przekaz. A gdy już powstaje świetny materiał, to jest on zamykany jako treść premium, więc nieliczne grono dociera do źródła. A w innych miejscach pojawiają się omówienia takich materiałów, gdzie wybierane są niekoniecznie te rzeczy, które moim zdaniem są ważne. I tworzą się dwuznaczności. Rodzica boli, gdy widzi dwuznaczność o swoim dziecku? - Zdecydowanie da się na to uodpornić. Ludzie poważni, którzy to czytają, traktują to niepoważnie lub wcale nie czytają. Przywołajmy fragment rozmowy z Antkiem dla kanału Łączy Nas Piłka. "Lubię spędzać czas sam ze sobą. Odpowiada mi to. Często też w wolnych chwilach rozmawiam z bliskimi. Ale nie mam problemów z funkcjonowaniem w grupie, lubię także spędzać czas z chłopakami, integrować się". - Kilka miesięcy temu ukazał się świetny materiał, wywiad z synem. Taki bardzo o nim. Pokazujący prawdziwą twarz Antka. Na temat tego, jak spędza czas poza piłką, jak sobie radzi, jak się regeneruje. Brakuje mi takich treści merytorycznych, prawdziwych i życiowych, które nie są skupione tylko na tym, by uzyskać dużo lajków. Ja wiem, że teraz świat polega na lajkach. Są dziennikarze, którzy szukają tylko takich treści, które dadzą im jak najwięcej kliknięć, a także sami są spragnieni poklasku. Ja nie jestem znawcą piłki nożnej, chcę to wyraźnie podkreślić. Gdybym doradzał synowi w sprawach piłkarskich, to nie byłby w tym miejscu, w którym jest teraz. Natomiast wydaje mi się, że jestem bardzo dobrym obserwatorem. Od dziecka bardzo wspieram Antka, co polega na tym, że jeżdżę za nim i patrzę na to, co on robi, jak wyglądają mechanizmy na boisku i jak dostrzegać "głębię", a obraz nieraz bywa spłaszczony. Jakiś przykład? - Bardzo prosty. Gdy drużyna wygrywa mecz, często najbardziej gloryfikowany jest napastnik, nawet jeśli tylko dokładał nogę. A przecież wcześniej świetną robotę wykonali inni, którzy nie są doceniani, a powinni. Żeby obiektywnie kogoś wyróżnić, czy to obrońcę, czy pomocnika, to trzeba się na tym znać. To nie jest fajne. Gdy dzieci słuchają tego przekazu, to moim zdaniem niektórym z tych, którzy nie strzelają bramek, piłka przestaje się podobać. Jest mega dużo elementów, które składają się na całość. Antek to rozumiał? - Tak. I to dużo wcześniej przede mną. On pierwszy mi mówił, że ma "dostarczyć chleb" egzekutorom. Nauczył mnie tego. Już jako chłopiec czuł, że jest im potrzebny. Pewność siebie nabierał wtedy, jak zagrał dobrą piłkę, dostarczając kluczowe podanie. To wszystko, co pan przed momentem powiedział, jest również odniesieniem do tego, z czym zmagał się pana syn? I trzeba było się znać, by dostrzec, ile wykonuje pracy? - Antek grając w Beniaminku Krosno u Grześka Rausa był zawodnikiem proaktywnym, grał na wszystkich pozycjach. Cieszył się grą i strzelał też bramki, ale z czasem, jak poszedł już do Lecha i był profilowany na "ósemkę" czy "szóstkę", wówczas użył tych słów: "ja mam im dostarczyć chleb, a oni niech się bawią". To było fajne, bo pokazywało, że jemu frajdę daje rozgrywanie piłki, a nie strzelanie bramek. To pokazywało, że staje się świadomym piłkarzem. Nie miał w głowie, że musi strzelić bramkę, by nagle ktoś go zauważył i na tej podstawie zaczął doceniać. Żeby daleko nie szukać, mamy ostatni mecz Lecha z Legią. Antoni odbiera piłkę, uwalnia się od goniącego go rywala, wpada w pole karne i spokojnie mógł zdecydować się strzelać na bramkę. On jednak wybrał podanie, które okazało się być asystą. - Mnie się naprawdę wydaje, tak szczerze mówiąc, że jego te asysty kręcą bardziej niż strzelanie bramek. Gdy był w GKS Katowice faktycznie miał turbosezon, zwłaszcza turbowiosnę, gdzie zaliczył dziewięć asyst i strzelił pięć bramek, z czego w samym tylko meczu z Chrobrym Głogów zdobył dwa trafienia plus jedną asystę. Tym meczem "otworzył" się z liczbami. A w całym sezonie z "Gieksą", z którą awansował do ekstraklasy, strzelił pięć goli oraz zanotował dziesięć asyst. Te liczby pewnie go cieszą, ale ja widzę po nim, że chce zagrać tylko dobry mecz i dostarczyć skuteczną piłkę do przodu, gdzie chłopaki mają dokończyć robotę. Wiadomo, że pewnie słyszy naciski z zewnątrz, że liczby przy jego nazwisku też są oczekiwane, ale uważam, że i bez tego byłby dobrym zawodnikiem. I tu właśnie chcę powiedzieć, że jest wielu zawodników, którzy nie będą mieli bramek i ostatnich podań, ale potrafią wykonać nieprzecenioną robotę dla kogoś, kto ma pojęcie, jak czytać i recenzować grę. Przekaz dla dzieciaków, które dopiero zaczynają grać w piłkę, powinien być skupiony na docenianiu wartościowej roboty na każdej pozycji. Zdarza się, że Antek coś przeczyta i dzwoni do pana? - Nie, w życiu. Nigdy do mnie nie zadzwonił w takiej sprawie. A czy czyta? Tego nie wiem. Mieliście pewien przeciek i z lekkim wyprzedzeniem wiedzieliście, że Antoni jest na liście powołanych? - Zupełnie nie. Antek zadzwonił dopiero jakieś pół godziny przed konferencją trenera Michała Probierza, mówiąc mi, że dostał wiadomość od dyrektora sportowego Lecha Tomasza Rząsy, iż będzie powołany. Jak pan zapamiętał tę rozmowę? - (dłuższa cisza) Ja zamilkłem. Szczerze mówiąc liczyłem na to powołanie, ale też - patrząc na wcześniejsze wydarzenia - przestałem w to wierzyć. Naprawdę? - Tak. Dlaczego? - Może nie będę o tym wypowiadał się publicznie. Nie chciałbym dać komukolwiek paliwa do tego, by roztrząsał temat, a rykoszetem obrywał Antek. Mogę tylko powiedzieć, że miałem takie przeczucie, iż teraz nie będzie tego powołania. Chciałem, miałem nadzieję, ale przestałem w to wierzyć. Dziwne uczucie. - Prawda? Jak do mnie zadzwonił i mi powiedział, to właśnie dlatego zamilkłem. A po chwili ciary mnie przeszły, gdy pojawił się przypływ radości. Pogratulowałem mu tego i zapytałem, czy już mogę zacząć się tym chwalić. Poprosił, bym poczekał, bo musi się odbyć oficjalna konferencja, na której najpierw trener odkryje karty. Jemu towarzyszyło dokładnie to samo uczucie, które pan wyraził? - Nie chciałbym mówić w jego imieniu. Z pewnością ma swoje odczucia, ale w takim temacie to on musiałby podzielić się emocjami. Myślę, że w tej chwili też jest radosny i szczęśliwy z tego, że będzie miał okazję zadebiutować w pierwszej reprezentacji. To był inny głos syna, niespotykany nigdy wcześniej? - No nie. Po prostu Antek jest jakby innym typem człowieka. Musi pan z nim kiedyś porozmawiać i wówczas zorientuje się, o co mi chodzi. On jakby podchodził do tego wszystkiego bez emocji. Nawet ta bramka, którą strzelił z Legią... Przecież gdyby nie skoczyli na niego koledzy z drużyny, to w ogóle nie radowałby się z tej bramki. Zdobył swojego pierwszego gola w ekstraklasie, a tylko podniósł rękę i to wszystko. Zna pan odpowiedź na pytanie: "dlaczego"? - Antek cały czas dąży do czegoś więcej. On non stop chce więcej, bez przerwy wymaga od siebie więcej, więcej i więcej. Grzegorz Lato bije na alarm przed meczem kadry. Tym razem nie chodzi o Michała Probierza Ma poczucie, że gdyby na tym etapie zaczął cieszyć się przesadnie, to popadłby w przedwczesne samozadowolenie, które by go wyhamowało? - Ja myślę, że coś takiego może w nim głęboko tkwić. Gdyby było inaczej, to jak mógłby zachować się w tej sposób po swoim premierowym golu w meczu z Legią? Przecież pojawia się impuls, gdy 40 tysięcy kibiców nagle ryknie. A on podnosi rękę, jak gdyby uznał, że to jest... No właśnie, mało? Nie wiem. Ja sam tego do końca nie wiem. Przecież później, przy asyście, było podobnie. Pięknie zawalczył o piłkę, zaliczył odbiór, ładnie się zastawił i podciągnął w "16". Następnie w ogóle nie patrzył na Sousę, zagrał do niego super "no-look pass", co lubi robić, po czym chwycił się za słupek przytrzymujący siatkę i spokojnie szedł w kierunku Sousy. Nie wiem, co on sobie myśli i dlaczego tak reaguje. Wpajał mu pan takie wartości, jak bycie skromnym, pokornym, niewywyższanie się? - Nie. Teraz przechodzimy do takiego tematu, który moim zdaniem jest mega ważny. Bo skąd Antek jest akurat tam i w tym miejscu? Jego zachowanie wynika pewnie z tego, co wyniósł z domu, ale też dużo czasu spędził w Poznaniu, w internacie. On już tam był chłopcem, który nic nie przenosił do domu. Już wtedy hołdował zasadzie, że co w szatni, to tam zostaje. Do mnie pewne informacje docierały z zewnątrz, a on nigdy nie opowiadał czegoś pierwszy. Dopiero gdy zasłyszałem i go dopytywałem, jakoś się do tego odnosił. Pamiętam, jak kiedyś mi powiedział: "nie moja sprawa, nie brałem w tym udziału". Skubaniec. Lojalny wobec klubu, kolegów. Zawsze szanował wszystkich, którzy są wokół. Gdy jeszcze byłem początkującym obserwatorem, to może nieraz mówiłem złe słowa pod adresem kogoś, kto źle grał, a on zawsze stawał okoniem i go bronił. Do tego stopnia? - Tak. On mnie nauczył dokładniejszego patrzenia na piłkę, a przez to szanowania wszystkich zawodników. Jacy by nie byli. Jestem jego ojcem, a bardzo wiele się od niego nauczyłem. A wracając do wartości, sam miałem bardzo trudny okres w życiu, który najpierw był lekcją, a później mnie wzmocnił. Stałem się człowiekiem, którego teraz trudno ruszyć. On ten okres obserwował? - Nie. Nie było go jeszcze, czy był poza domem? - Był malutkim dzieckiem. W tym okresie wprowadziłem w swoje życie pewne zasady i być może Antek, gdy stawał się większy, to obserwował. Nigdy mu nie mówiłem, jak ma robić. Moją maksymą jest stwierdzenie: "nic nie muszę", które wielokrotnie wypowiadałem głośno i być może jest w nim głęboko zakorzenione. Na zasadzie, że wszystko, co robię, jest moim świadomym wyborem. Nie robię czegoś na siłę, bo jestem do tego zmuszany, tylko chcę się temu oddać. Niewykluczone, że to ziarenko, które obserwował w moich słowach, mogło w nim kiełkować. Mega ważna jest w tym wszystkim moja żona i jego siostry, które także uprawiają zawody nieoczywiste. Śmieje się pan. - Tak, bo przypomniało mi się, jak ktoś kiedyś powiedział, że tym dzieciakom nie chce się pracować. Bo syn gra w piłkę, jedna córka tańczy, a druga śpiewa. Choćby z szuflady Oli wysypują się utwory, próbowała przebić się w Warszawie, ale w tym plastikowym świecie show-biznesu jest to problem, by zaistnieć z czymś ambitnym. Jedna rzecz już wiele mówiła o wówczas 13-letnim Antku, gdy miał okazję chwilę potrenować w Manchesterze z rówieśnikami z "Czerwonych Diabłów". Poniekąd wręcz zawstydził pana, bowiem podobno chciał mu pan zrobić zdjęcie z Paulem Pogbą i Jose Mourinho, a on zaprotestował, tłumacząc że to nie jest najlepszy pomysł. - Korzystając z okazji od razu bym wyprostował nieścisłości, bo pojawiły się różne artykuły i każdy kolejny miał coś, co nie miało pokrycia w faktach. Na terenie kompleksu była stołówka, do której Antek, ja, pan Radosław Kucharski, wówczas jako skaut Manchesteru, oraz pewien Szwed poszliśmy na obiad. A za stołówką było przeszklenie i długi korytarz, gdzie Jose Mourinho rozmawiał przez telefon. Gdyby rzeczywiście Antek chciał zrobić zdjęcie, można by było zapukać i Mourinho może by przyszedł, ewentualnie odwróciłby się do selfie zza szyby. Z kolei Pogba nie był na terenie tej restauracyjki, tylko trenował na boisku treningowym, więc zwiedzając obiekt widzieliśmy go w miarę z bliska. A sedno przekazu się zgadzało, iż syn pokazał panu w tej sytuacji mądrość? - Jak najbardziej. Trener Grzesiek Raus napisał mi, by zrobił sobie z nimi zdjęcie. Antek odpowiedział, że nie, abym schował telefon. I wtedy właściwie mnie olśniło, pomyślałem sobie: "przecież on ma rację". Wiecznie tak było, od małego. Jak jeździliśmy na treningi do szkółki Lecha, a zawodnicy pierwszej drużyny przechodzili obok i mijaliśmy się z nimi, nigdy nie chciał stanąć do zdjęcia. Krótki pobyt w Manchesterze w 2017 roku przede wszystkim go zbudował, poczuł że jest konkurencyjny względem rówieśników ze słynnego klubu, czy wręcz przeciwnie? - Wydaje mi się, że temu nie towarzyszyły takie myśli, że oto dzieje się coś wielkiego. Podszedł do tego na zasadzie normalności, oczywiście to było super doświadczenie, ale jemu towarzyszyła moim zdaniem myśl, że jest to coś po drodze. Kolejny element w rozwoju. Liznąłem w życiu trochę psychologii i wiedziałem, że pewność siebie buduje się na zdobywaniu doświadczeń, każdy nowy bodziec jest bardzo istotny. Nigdy nie mówiłem mu, że ważne jest wychodzenia poza strefę własnego komfortu, ale postępowałem tak, by mógł to zauważyć. Dlatego też był wysyłany na różne obozy z Wisłą Kraków, gdy był młodziutkim chłopcem. Nie było to nic na siłę, on sam chciał. Gdy miał sześć lat i pojechał na obóz z Beniaminkiem, to niektóre dzieci potrzebowały kontaktu z rodzicami, a on jakby w ogóle zapomniał, że istniejemy. Tak przynajmniej przekazywał mi Grzesiek Raus. Dla niego to była frajda. A jaki był w domu? - Zajeżdżał mnie w Krośnie na boiskach, m.in. pod balonem. Nieraz nie miałem już siły, a on miał spakowany worek z piłkami i naciskał. Mimo, że byłem zmęczony, lubiłem z nim pograć. Pamiętam, że bardzo dużo wrzucałem mu piłek z autu. Teraz wiem, po co było mu to potrzebne, piłkę trzeba umieć perfekcyjnie przyjąć. A on już wtedy kazał, za przeproszeniem, "nawalać" sobie w nogi. Ile on tego wszystkiego wymyślał! Długo by opowiadać. Albo te dwa elektroniczne wyświetlacze, które kupił w czasie pandemii. Ja stałem z pilotami, a on wymyślał ćwiczenia, mając za sobą zegary. Przykładowo odwracał głowę, musiał szybko rozczytać cyfry, dodać i w zależności od tego, czy wyszła liczba parzysta lub nieparzysta, zagrać piłkę w odpowiednie miejsce. Wszystko na szybkość reakcji i precyzję. I na okrągło aplikował sobie takie ćwiczenia. Z którego jesteście osiedla? - Z Zawodzia. U mnie, przy Naftowej w Krośnie, grało się m.in. na trawniku pod balkonami. Antek to już inna generacja, on takich warunków nie przechodził? - Jeszcze się załapał. Grał też za szkołą ósemką, gdzie było boisko asfaltowe. I był kompletnie zafiksowany na piłkę. Po szkole, czy po treningu, on cały czas był z piłką. Wszystkie moje dzieci są po szkole muzycznej, Antek także. Grał na gitarze, ale długo nie wytrzymał. Pewnego dnia przyszedł po szkole i niemal wykrzykując powiedział: "wiesz gdzie miałem WF? Na sali koncertowej". Bodaj jeszcze w tym samym dniu poszedł do dyrektora szkoły i na cito przeniósł się do wspomnianej "ósemki". Wzniósł pan toast za powołanie Antka do kadry? - Oczywiście, było spotkanie. Poszliśmy do lokalu przy ul. Krakowskiej. Zaprosiłem swoich przyjaciół, zjedliśmy dobrą pizzę, zagraliśmy w kręgle i symbolicznie w ośmioosobowym gronie wznieśliśmy toast. Teraz najgłośniej jest o samym powołaniu, ale Antek od półtora roku jest w dużej, powtarzalnej formie. To się rzadko zdarza przy tak młodym chłopcu. Dla mnie Antek jest wyjątkowy. To człowiek, od którego ja sam dużo się uczę. Nieraz mu powtarzam, że wiele mnie nauczył. Trenerzy, którzy go prowadzili w Krośnie, sami przyznają, że czerpią z tego, jakie ma wizje gry. On uczył się oglądając mecze lig europejskich i stamtąd czerpie swoje zachowania. Widzi pan z bliska, w jaki sposób analizuje mecze? - Nie, on to robi w samotności. Mnie w to nie wprowadzał. Kiedyś powiedział mi takie słowa: "tata, nie chcę gadać z tobą o meczach. Chcę, byś był moim tatą, a nie trenerem". To było około dwa lata temu. I od tej pory nie podejmuję tego tematu. Dopiero wtedy, gdy on sam zainicjuje, co bardzo mnie ucieszy. Probierz znów wywołał sensację. Tym razem debiutantów znalazł u lidera Nie oglądacie wspólnie meczów? - Nie. Jak przyjeżdża do domu, a teraz ma to miejsce powiedzmy dwa razy w roku, po prostu chcemy się sobą nacieszyć, chce odwiedzić obie babcie, czy spotkać się ze znajomymi. Lubi wracać do naszego rodzinnego domu, ma swoją wannę, w której lubi posiedzieć. Choć nie wiem, jak będzie teraz, bo zaczął być morsem. Powiedział, co go zainspirowało? - Nie dopytałem. Choć pokazywał mi jakieś filmiki, a propos właśnie tej zimnej wody. Z jednej strony zwracamy uwagę, w jak pohamowany sposób zareagował na gola i asystę w meczu z Legią. Z drugiej w pomeczowej rozmowie na antenie TVP Sport powiedział bez kurtuazji, że spodziewał się wysokiej wygranej, a jednocześnie dodał: "nie będę mówił ile obstawiałem przed meczem, bo pewnie byłby to brak szacunku". - Już widziałem te reakcje, że gwiazdeczka wbiła szpileczkę. Zaskoczył pana? - W ogóle. W meczu z Jagiellonią padł wysoki wynik? Było 5:0. Jakie były inne wyniki? Dość duże? No to logicznie dochodzimy do tego, iż miał przesłanki wierzyć, że z Legią też będzie konkretny wynik. Czyli z drużynami bezpośrednio walczącymi o tytuł mistrzowski. To chciał powiedzieć, a nie triumfować na zasadzie "rozwaliliśmy Legię". Gdyby tak podchodził do sprawy, to pewnie po bramce okazałby zgoła inną reakcję. Antek gra w ogromnym klubie. To, że w młodziutkim wieku, w klasie podstawowej, napisał sobie dziecięce marzenie o grze w Poznaniu, tylko pokazuje, że dokonał świetnego wyboru. Dla mnie to najlepszy klub w Polsce i myślę, że on w środku też to czuje. Zatem będąc otoczonym zawodnikami tej klasy, których ma w zespole, co ma powiedzieć? Wychodzi na mecz z Legią i jest pewny tego, co mówi. Ja bardziej chcę zobrazować pewną psychologię. Na murawie jego radość była wręcz zadziwiająco powściągliwa, a przed kamerą był w stanie wypowiedzieć słowa, które uwydatniły budowaną w sobie pewność siebie. - A to jest bardzo ciekawe. Zostawi mnie pan z pytaniem, nad którym dłużej będę się zastanawiał. Ale, kurczę, rzeczywiście. Przecież to była taka świetna asysta. On tak je lubi! Czy na taką właśnie na tle wielkiego rywala nie czekał? Ale niech pan zauważy pewną konsekwencję, to znaczy, gdzie znajdował się Antek po strzelonych w tym sezonie golach przez Lecha. Jego koledzy byli już w grupie i fetowali, a on dochodził jako jeden z ostatnich. Wydaje mi się, że on wtedy odpoczywa, bo w każdym meczu biega ponad 12 kilometrów. Z czegoś to jego zachowanie wynika. Moim zdaniem on dba o to, aby poza grą nie wykonywać zbędnych ruchów, tylko cały czas optymalnie gospodarować swoją energią. Jak tylko istnieje moment na odpoczynek, to stara się go wykorzystywać. Na co dzień przebywacie daleko od siebie, ale widzi pan w nim człowieka ultraprofesjonalnego? - A jest wyższe słowo, niż ultra? Bo moim zdaniem jest ponad ultra. Jest turboprofesjonalny, naprawdę. Usłyszał kiedyś od pana: "chłopie, z tym już daj sobie spokój, nie przesadzaj"? - Świetne pytanie, ale nie. Nieraz dzwonią ze swoją dziewczyną Anią i słyszę, że gotują coś fajnego. I od razu wiem, że robią możliwie najzdrowsze danie. Gdy jadę do Poznania na mecz, to telefon odbieram ja lub żona, a on prosi, byśmy podrzucili na przykład dynię lub jajka od pani Zosi z Draganowej. To maleńki przykładzik, który przechodzi w duży profesjonalizm. U niego bardzo ważna jest pomeczowa regeneracja. I widzę, że potrafi to zrobić, nie tylko pod względem fizycznym, ale też w warstwie psychicznej. Co takiego robi? - Jadą z dziewczyną pod namiot, czy biorą rowery i zasuwają w góry. Lasy, drzewa, góry to jego świat. Lubi też skupić się na typowo rodzinnych rzeczach. Mam z żoną fundację, w ramach której co roku odbywa się tzw. Taszczenie Anioła. I zawsze 14 grudnia Antek jest, mam nadzieję że w tym roku również nam pomoże donieść na miejsce 40-kilogramową rzeźbę. Tym razem szlak będzie wiódł na Suchą Górę. W fundacji mamy chorych pacjentów, którym ciążą problemy ze zdrowiem, więc my też chcemy w ten symboliczny sposób poczuć ból na sobie. Macie z synem dobry kontakt? - Myślę, że wręcz bardzo dobry, przy czym nie musimy się łączyć telefonicznie każdego dnia, bo widzimy się regularnie po meczach. Jak nazywacie to miejsce w karierze, w którym jest obecnie? - To jego bardzo dobry czas, w którym ostatnio dostał wiele pozytywnych impulsów. Nadszedł moment, na który pewnie sam czekał, aż zacznie odgrywać ważną rolę w Lechu Poznań. A Lech, jako klub, będzie nastawiony na jego promocję, by zbudować go na tyle dobrego zawodnika, aby mógł zagrać w najlepszych ligach europejskich z top 5. Już teraz podołałby temu zadaniu? - To wszystko zależałoby od szeregu czynników, czyli osoby trenera, filozofii klubu, czy zawodnik o takiej charakterystyce wkomponowałby się w zespół, czy drużyna gra w piłkę, jakim ustawieniem, czy preferuje grę po ziemi i budowanie akcje. Tutaj jest rola agencji, aby właściwie rozczytać oferty. Gdyby chodziło o to, by poszedł gdziekolwiek, mógłby już teraz. Ale przecież nie w tym rzecz, by grał trzecie skrzypce lub stawiano na niego tylko w razie "W". Czy biorąc pod uwagę ten cały profil potencjalnego klubu, który zdążył pan zarysować, byliście już blisko decyzji o zagranicznym transferze? - Nie. Być może coś działo się na poziomie agentów, ale do mnie bezpośrednio nic takiego nie dotarło. Byłby pan zaangażowany w proces decyzyjny? - Jeśli Antek do mnie zadzwoni i zapyta: "tata, co o tym myślisz?", to wtedy będę. W każdym razie to będzie nowa sytuacja, w jakiej jeszcze się nie znalazł. Znamy przykłady młodych piłkarzy, których wejście do kadry kończyło się różnie. - W przypadku Antka to nie skończy się różnie. Jestem pewny w stu procentach, że to skończy się świetnie. Bo który z tych chłopców, których pewnie ma pan na myśli, już regularnie gra przy takiej publiczności? Który zagrał powtarzalnie, przez półtora roku, na takim poziomie? Który strzela bramkę w hicie ekstraklasy i gra swój najlepszy mecz w sezonie? Który miał duży udział w awansie do ekstraklasy? Który przewinął się przez tyle szatni, z takim efektem, przez ostatnie dwa lata? Mamy wątpliwości, czy jeśli on wyjdzie na Portugalię, to będzie najlepszym zawodnikiem? Ja nie mam. Poważnie? - Poważnie. Mówię to panu z przekonaniem. Intuicja panu podpowiada, że wyjdzie w pierwszym składzie? - W ogóle tego nie powiedziałem. Natomiast jeśli dostanie szansę, to ją na pewno, w stu procentach, wykorzysta. A gdyby wyszedł od pierwszej minuty, to także nie mam żadnych obaw. Żadnych. Kiedyś, dawno temu, gdy jeździłem na jego mecze, poniekąd zawsze towarzyszyły mi obawy, czy zagra dobry mecz, bo będą skauci. A teraz? Patrzę tylko na to, żeby był zdrowy. I chcę zobaczyć jego prostopadłe podania. Natomiast nie mam żadnych obaw, czy udźwignie mecz. Kręci mnie tylko to, czy zagra te podania, które u niego najbardziej lubię, przez dwie linie. Ale reprezentacja Polski potrafi zatapiać nawet najlepszych, w niej ciągle czekamy na mechanizmy, które będą wydobywały wszystko to, co najlepsze, z piłkarzy najlepszych. W takim scenariuszu, gdyby niczym się nie wyróżnił, nie poczułby dużego, mentalnego obciążenia? - Na pewno szkoda, że nie ma "Lewego", być może Antek byłby w stanie dograć mu dobrą piłkę. Są jednak chłopaki wywodzący się z Lecha, z którymi Antek bardzo dobrze lub dobrze się zna, a także z kadr młodzieżowych. Znając około połowę zawodników, uważam że czuje się tam dobrze. Piotr Zieliński i Sebastian Szymański to mega chłopaki do gry kombinacyjnej, a Antek w kombinacji czuje się, jak ryba w wodzie. Moim zdaniem mamy zawodników do takiej gry, bez strachu przed Portugalią. Sądzę, że Piotr Zieliński może poczuć, że ma porządnego chłopaka do gry. Macie klub marzeń na otwarcie zagranicznej kariery lub w jej szczycie? - Właśnie nie. Antek po prostu chciałby być tam, gdzie grają w piłkę. Mądrze i poukładanie. Widzę, że dłużej przytrzymuje piłkę, czeka na podejście zawodników, stwarza przestrzenie kolegom. Nazwa klubu chyba nie ma znaczenia. Każdy taki transfer sprawi, że syn wyląduje finansowo w innym świecie. Przy jego osobowości, to może być sytuacja wręcz zakłopotania czy zażenowania, gdy zestawi to sobie z zarobkami rodziców i innych osób, których poza piłką spotykał na swojej drodze? - Trudno mi to teraz rozstrzygnąć, jak by się poczuł w takiej sytuacji. Zawsze mu powtarzam, że problemem nie jest posiadanie czegoś, tylko utrzymanie tego i cieszenie się tym. Jeśli wejdzie na ten pułap finansowy, to może będzie miał dużo, tylko trzeba zadać sobie pytanie, czy wszystko to będzie potrzebne? W ubiegłym roku byłem na obiedzie w trzyosobowym gronie z bardzo majętnym człowiekiem, multimilionerem. Zamówił największe delicje, jedzenie było wspaniałe, ale nie byliśmy w stanie tego skończyć i został wielki stek. Gdy podszedł kelner, poprosił o spakowanie tej dużej porcji mięsa. Powiedział, że kiedyś nie było ich stać na szynkę, więc gdyby pozwolił to zmarnować, jego mama przewracałaby się w grobie. - Świetny gość. Jeśli przełożymy to na nasze warunki i nieporównywalnie inne pieniądze, wygląda to podobnie. Antek idzie do sklepu i dzwoni do mamy, że są na półce dwie kawy w promocji i pyta, czy taką lubiłaby, bo wziąłby też dla niej jedną. To sytuacja sprzed tygodnia. Syn nie jest rozrzutny. W szatniach miał bardzo fajnych kolegów, na przykład w GKS-ie, od których dużo się dowiedział. Od jednego, iż żałuje, że będąc w jego wieku nie inwestował, a drugi powiedział, w jaki sposób dziewczyna pomaga mu w mądrym zarządzaniu. I widzę, że wyciąga sobie najlepsze rady, przenosząc na swój grunt. Mam nadzieję, że nigdy nie zwariuje, nawet jeśli pojawi się "duży strzał". Myślę, że jest dostatecznie poukładany, a do tego ma wspaniałą dziewczynę, bardzo roztropną i mądrą, którą sam uwielbiam. Razem z moją córką Asią kończyła studia taneczne. I wie pan co? Odkąd z nią zamieszkał, jeszcze nigdy nie wchodził na boisko z ławki. Ha, a to ciekawe. - Zawsze pierwszy skład. Bardzo ciekawe, prawda? W tej całej układance bardzo ważne jest to, z kim przebywasz na co dzień. Ania ma na niego bardzo dobry wpływ, co moim zdaniem ma duże przełożenie na to, jak przez cały czas funkcjonuje na boisku. Rozmawiał Artur Gac