Urodził się w Kijowie krótko przed rozpoczęciem II wojny światowej. Jako pierwszy trener w Związku Radzieckim zamówił komputer, co mocno zaniepokoiło agentów KGB. Zdarzyło mu się upokorzyć Barcelonę wygrywając 4-0 na Camp Nou, a gdy zmarł, postawiono mu pomnik, a jego imieniem nazwano stadion. Lata 60. - życie to cyfry Będąc małym chłopcem Łobanowski marzył, aby zostać kierowcą. Właściwie mu się udało, bo przez większą część życia kierował ludźmi. Piłkarzem był dobrym, chociaż nie wybitnym, stąd zaledwie dwa występy w reprezentacji Kraju Rad. Jako pierwszy w ZSRR stosował strzał nazywany "suchym liściem", u nas mówi się o liściu "spadającym". Tak sprytny sposób uderzania piłki na bramkę przywędrował do CCCP po MŚ 1958 w Szwecji, gdzie "sborna" mierzyła się z Brazylią, w barwach której taki trick stosował Didi. Z racji boiskowych wyczynów Łobanowskiego nazywano kapryśnym dzieckiem albo baleriną, bo unikał ostrych starć z obrońcami. Pewnie dlatego, że już wówczas był myślami gdzie indziej, za boczną linią boiska. Gdy w 1961 roku kijowskie Dynamo zdobyło mistrzowski tytuł Kraju Rad po raz pierwszy, 22-letni Walery nie miał ochoty jeździć po okolicznych fabrykach z resztą zespołu i wypijać po "lufie" z każdym chętnym. Wolał udać się do kijowskiej Politechniki, aby zadać inżynierom parę setek trapiących go pytań. Już wtedy zdał sobie sprawę, że nie starcza mu jednostkowy wpływ na przebieg meczu. Będąc trenerem mógł odcisnąć o wiele większe piętno na tym, co dzieje się na murawie. Jak wyjaśniał, piłka nożna stała się dla niego systemem 22 elementów. Dwóch podsystemów zawierających po 11 elementów każdy. Życie to liczby - zwykł mawiać. Interesowało go nie tyle pierwsze miejsce w tabeli, co boiskowa perfekcja. "Futbołnowy szpon" Wspomniana wyżej niechęć do chleba w płynie stała się pośrednim powodem przedwczesnego zakończenia kariery piłkarskiej. Łobanowski zresztą nie pił wódki do końca życia. Czasem jedynie wysyłał po koniak do sklepu swego sąsiada z bloku, Aleksieja Michalijczenkę (czy za wolnej Ukrainy Ołeksija Mychałyjczenkę), którego uważał za piłkarza idealnego. Traktował go niemalże jak syna, a syna jak wiadomo czasem należy potraktować surowo. Opowiadał kiedyś Mistrz Roman Hurkowski, jak w kuluarach poczęstował Michalijczenkę papierosem (nie pamiętam niestety przy okazji jakiego meczu, może Dynamo Kijów - FC Porto 1987?), a ten zaczął się trząść jak osika na wietrze widząc zbliżającego się trenera. Inny polski akcent związany z Łobanowskim to smakowita opowieść Andrzeja Gowarzewskiego z 20. tomu encyklopedii piłkarskiej Fuji: "Wypada mi sięgnąć do wspomnień z hiszpańskiego mundialu, gdzie w ekipie ZSRR asystentem trenera Konstantina Bieskowa był młody jeszcze Walery Łobanowski. Rozumiał język polski i gdy w drugiej fazie nasz zespół i ZSRR znalazły się w jednej grupie, właśnie "Walerka" otrzymał bojowe zadanie zbierania informacji o polskiej ekipie. Polegało to na tym, że Łobanowski zjawiał się w biurze prasowym, wyszukiwał grupę polskich dziennikarzy, aby zbliżając się do nich chyłkiem i niepostrzeżenie podsłuchać jak najwięcej ploteczek. Sympatyczny "Walerka" rżnął przysłowiowego głupa, krocząc tyłem w kierunku polskich żurnalistów, a rozpoznany czerwienił się niczym burak lub piwonia. Co przy jasnej karnacji robiło piorunujące wrażenie. Na chwilę oddalał się w inne miejsce po czym powtarzał manewr "futbołnowo szpiona". Gdy rok później przyjechał już jako selekcjoner "Sbornej" na mecz przeciwko Polsce do Chorzowa - przypomniałem mu Barcelonę, ale "Walerka", niczym stary wyga, nie mrugnął nawet okiem. - Tak nada - stwierdził filozoficznie..." Ale do rzeczy. Miało być o abstynencji Łobanowskiego i o tym, jak rozeszły się drogi "Walerki" i innego genialnego trenera Wiktora Masłowa - ówczesnego szkoleniowca Dynama. Istnieją dwie wersje. Najbardziej popularna mówi o roku 1964 i powrocie z obozu znad Morza Czarnego. W drodze powrotnej samolot z drużyną kijowskiego Dynama na pokładzie, był zmuszony awaryjnie lądować w Symferopolu z powodu złej pogody. Odlot był kilkukrotnie przekładany, aż w końcu Masłow zamówił dla wszystkich posiłek i ku zdumieniu ogółu po szklance "horiłki", czyli wódki. Wszyscy piłkarze przecierali oczy ze zdumienia, ale każdy ochoczo wypił. Każdy poza Łobanowskim, zagorzałym abstynentem. Widząc to, Masłow zapytał, czemu nie chce wypić za sukces drużyny. Ostatecznie sklął niepokornego piłkarza i odpuścił. Inna wersja mówi, że załamanie ich stosunków nastąpiło 27 kwietnia 1964 podczas meczu w Moskwie ze Spartakiem. Goście prowadzili 1-0 i 20 minut prze końcem trener zdjął Łobanowskiego z boiska. Nasz bohater opuścił boisko przed czasem po raz pierwszy w karierze. Pod koniec meczu Spartak wyrównał a stugębna plotka głosiła, że Łobanowski został zdjęty z placu gry, bo nie chciał dostosować się do wcześniej ustalonej gry na remis. Prawda czy nie, następny mecz z Szynnikiem w Jarosławiu był jego ostatnim w barwach Dynama.