Śledzi pan nadal wyniki GKS Katowice? Oczywiście.Sentyment pozostał. Myślę, że u każdego z piłkarzy, który grał w tym klubie w tamtych czasach. Mam kontakt z wieloma kolegami, byłem na paru meczach, jak mogę i jest okazja to staram się tam wpaść. Byliśmy mocno zżyci, można powiedzieć, że to była taka piłkarska rodzina. Przez wiele sezonów zawsze jakiś sukces zapisywaliśmy. Jak nie szło nam w lidze, to szło w pucharach, ale zawsze na coś ekstra staraliśmy się dać temu klubowi. Pamiętam takie sytuacje, że sezon się kończy i widzimy, że na mistrza, czy wicemistrza nie ma już szans, to nastawialiśmy się na Puchar Polski i za moich czasów dwa razy nam się udało te rozgrywki skutecznie zaatakować. Żałuję tylko, że nie zdobyliśmy dla GKS-u mistrzostwa. Były takie sezony, że tytuł był bardzo blisko. Zawsze jednak układało się tak, że zabrakło tych punktów. W 1990 r. byliśmy liderem i cztery kolejki przed końcem graliśmy u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, które walczyło o utrzymanie. Ile my mieliśmy sytuacji, żeby to wygrać! Skończyło się jednak 0:0. Potem mieliśmy ciężki wyjazd do Górnika Zabrze, przegraliśmy i na koniec wyprzedził nas Lech Poznań. Liga była wtedy na wyższym poziomie niż teraz? Były bardzo silne zespoły - Legia, Widzew, Górnik, GKS, Lech, Ruch... Było z kim walczyć. W II lidze też były mocne drużyny i bardzo trudno było awansować. W latach 80. liga była silna więc mieliśmy silną reprezentację. To była podstawa. Nikt za granicę nie wyjeżdżał, wszyscy byli na miejscu. Selekcjonerzy mogli sobie robić zgrupowania tak długie, jakie chcieli. Później przyszedł taki głupi okres, niestety w moich najlepszych czasach. W reprezentacji były ciągle problemy organizacyjne. Ciągle czegoś brakowało. Nie było ani pieniędzy, ani tego, ani tamtego. Dla mnie sukcesów nie odnosiliśmy z jednego powodu - trudności ze ściąganiem na zgrupowania i mecze kolegów w zagranicznych lig. Na przykład Jasiu Furtok z Hamburga nie przyjeżdżał często na kadrę, bo jego klub wolał zapłacić jakąś karę i go nie puszczać. To było na tej zasadzie - raz ten nie przyjechał, razy tamten. Taki misz masz. Zawsze byli najlepsi piłkarze z naszej ligi, a z tymi z zagranicy to już różnie. I jak selekcjoner miał sobie radzić, kiedy do końca nie widział, kogo będzie mieć na zgrupowaniu? Nie było takiego systemu jak teraz, że reprezentacje mają dwa tygodnie i w tym samym czasie wszystkie rozgrywają swoje mecze. Kiedyś Zbigniew Boniek grał dzień po dniu - pow finale Ligi Mistrzów na Heysel leciał specjalnym samolotem na mecz do Albanii, bo ktoś nie przewidział, że Juventus może awansować do finału i zaplanował ważny mecz na taki dzień. Tak właśnie kiedyś było. Zagraniczne kluby puszczały piłkarzy jak chciały - a to wcale, a to na sam mecz i przyjeżdżał ktoś na dwa dni np. w poniedziałek, kiedy w środę czekał nas mecz z Anglią. Co z tym wszystkim trener miał zrobić, kiedy do końca musiał czekać czy ten zawodnik mu doleci czy nie, czy trzeba kogoś dowołać. Szkoda waszego pokolenia, bo piłkarzy mieliśmy wtedy naprawdę bardzo dobrych. Mieliśmy drużynę na awans do wielkiej imprezy, ale akurat to był okres w Polsce, że wszystkiego brakowało. Nikt nie wspomagał reprezentacji finansowo. PZPN miał wielkie problemy. Graliśmy mecze w jakiś polskich strojach, dowożonych na ostatnią chwilę. Każdy mecz w innym sprzęcie. Jak się trafiła jakaś "Puma", czy inna dobra firma, to się okazywało, że kontrakt był podpisany na jeden czy dwa mecze i problemy zaczynały się od nowa. Dla PZPN ważne było bylebyśmy byli w coś tam ubrani. Nie mieliśmy poukładanych takich podstawowych rzeczy. Było cieżko, ale każdy chciał grać dla reprezentacji. Razem walczyliśmy z problemami i podchodziliśmy do nich ze zrozumieniem. Nikt nie miał pretensji do Furtoka czy Rysia Tarasiewicza, że nie przylecieli na jakiś mecz kadry, bo w tym czasie grali np. krajowe puchary. Tak mieli podpisane kontrakty z klubami i nic nie zrobisz. Lata 1988-94 to był czas największych problemów i akurat ja wtedy występowałem w reprezentacji. Byliście przez to sfrustrowani na zgrupowaniach? Nie, był pełen luz, pracowaliśmy z zaangażowaniem, bo wiedzieliśmy jak wygląda rzeczywistość i nic na nią nie poradzimy. Jak był mecz z taką Anglią czy Holandią, to każdy się starał podwójnie. O pamiętam, jak graliśmy w Rotterdamie i do kadry po latach wrócił Włodek Smolarek. Okazało się wtedy, że nie ma dla niego kurtki, a padał deszcz, a szliśmy na spacer. Ikona polskiej piłki, a tu takiej prostej sprawy nie można załatwić. Z tymi kurtkami to często było tak, że było ich powiedzmy 10 i jak szliśmy na spacer w deszczu to w dwóch grupach, najpierw jedni, a potem następna grupa brała od nich kurtki i szła. Nie buntowaliście się przeciwko temu? Ci co grali w Polsce nie mogli się buntować. Gdybym coś takiego zrobił, gdzieś coś powiedział, to prezes Marian Dziurowicz po powrocie do klubu od razu wziąłby mnie na dywanik i kazał się tłumaczyć. A może potem nie pozwoliłby mi jeździć na kadrę? Wolałem więc przełknąć ślinę, ugryźć się w język i powtarzać sobie, że niedługo na pewno będzie lepiej. Jeśli się narozrabiało, to można było się spodziewać w jakiejś kary. Jak była jeszcze komuna, to klub mógłby zablokować wyjazd za granicę, na który każdy piłkarz czekał, żeby coś sobie na przyszłość zarobić. Na zgrupowaniach było tak, że przyjeżdżali koledzy z zachodnich klubów i mówili nam - siedźcie cicho, my będziemy się kłócić i gadać z działaczami. Nawet, jak byłem kapitanem, to słyszałem - "Roman, my to załatwimy". Oni wiedzieli, że chcę wyjechać i ktoś może mnie nie puścić. Polską piłką rządził wtedy Centralny Ośrodek Sportu, bo to oni ustalali sobie reguły kto, za ile wyjedzie. Jeśli nie dostali swojej doli, to nie puszczali nikogo. W kadrze grali już jednak piłkarze, którzy się ich nie bali. Furtok, Romek Kosecki, Jasiu Urban, Jacek Ziober, grali sobie na Zachodzie i nikt im nic nie mógł zrobić. A my z polskiej ligi musieliśmy się pilnować. Zmieniał się system, nastała prywatyzacja, inflacja, podatki - dużo rzeczy do kontrolowania. Dlatego dodatkowo kłótnie w kadrze nie były nam potrzebne, ani problemy w klubach. W końcu w 1993 r. wyjechał pan do francuskiego Sochaux. Jak pan odebrał to zderzenie z Zachodem? Cieszyłem się, że mam więcej spokoju. Całą koncentrację mogłem skupiać na treningach i na graniu. Polsce się kombinowało to kupić, to kupić, tego nie ma, tamtego . A we Francji co chciałem dostałem. Nic nie musiało mnie obchodzić, tylko mecze i treningi. W 1994 r. w wieku 29 lat pożegnał się pan z reprezentacją. To było po meczu z Izraelem, który przegraliśmy 1:2. Początek kadencji Henryka Apostela. Po meczu powiedziałem, że to nie ma sensu. Widziałem co się dzieje. Na boisku byliśmy słabi, poza nim działy się dziwne rzeczy. Selekcjoner dowoływał kogoś w ostatniej chwili i ten ktoś grał w pierwszym składzie, a nie ktoś, kogo powołał w normalnym trybie. Wcześniej zagrałem u Apostela w Cannes z Arabią Saudyjską i też mi coś nie pasowało. Jak wróciłem z Izraela, to pomyślałem sobie - po co mi to jeszcze, mam już 32 lata i wystarczy. Jak zadzwonili z kolejnym powołaniem to powiedziałem, że odblokowuje miejsce dla młodszych. Mieliśmy silną młodzieżówkę, miał kto grać. Teraz jak sobie przypominam te wszystkie lata w kadrze, to jakbym jakiś film w "Starym kinie" oglądał. Tak to się pozmieniało Ale tego, że nie udało się awansować do wielkiej imprezy, to na pewno pan żałuje. To mnie najbardziej boli. W 1991 r. byliśmy tak blisko awansu na mistrzostwa Europy. Po moim golu w Poznaniu prowadziliśmy z Anglią do 77. min 1:0. Mieliśmy swoje sytuacje, żeby podwyższyć na 2:0. Po faulu na Furtoku należał się nam rzut karny. Później w Austrii spotkałem sędziego tamtego spotkania - Huberta Forstingera i przyznał mi, że tamten karny nam się należał. Czy to był pański najlepszy mecz w kadrze? Wiele takich było. Żaden zawodnik nie wybierzre jednego meczu, jednego gola. A w tych czasach, to w ogóle niewyobrażalne. Teraz piłkarze mają na koncie po 700 meczów w klubie i 100 w kadrze w wieku 30 lat . I niech taki Robert Lewandowski wybierze tylko jeden mecz i jednego gola? A przecież przed niem jeszcze z cztery-pięć lat grania na najwyższym poziomie. On do tego czasu pobije wszelkie rekordy. Kto był waszym Lewandowskim w kadrze w pańskich czasach? Było paru świetnych piłkarzy. Ja koncentrowałem się na na piłkarzach, którzy grali na mojej pozycji - w obronie. Wróżyłem wielką karierę Tomkowi Wałdochowi i to się sprawdziło. Po Górniku i Bochum trafił do Schalke, gdzie zrobił naprawdę wielką karierę. Pamiętam, jak przed meczem eliminacyjnym z Turcją wchodził do reprezentacji, poszedłem do niego i powiedziałem: - Tomek zrobisz karierę, masz wilki talent. I sprawdziło się. Było u nas więcej takich piłkarzy, może nie na światowa skalę ale na europejską już na pewno. Takimi piłkarzami byli Kosecki, Urban, Furtok i Krzysztof Warzycha, który nastrzelał w Grecji ze 300 goli. Wybitny zawodnik. A najbardziej zmarnowana kariera, której była pan świadkiem? Trudno mi odpowiedzieć. Przychodzą mi do głowy chłopaki z młodości, z Szombierek Bytom z początku lat 80., kiedy i ja zaczynałem karierę. Byli wtedy ze mną świetni piłkarze, którzy niestety zamiast w reprezentacji skończyli na kopalni. Zero dyscypliny. Z różnych przyczyn im się sypało, prywatnych, rodzinnych. A jak pan wspomina Mariana Dziurowicza, poza tym, że bał mu się podpaść. To był człowiek, który oddawał całe serce dla klubu, serce dla zawodników - tego nie można mu odmówić. Gdyby nie on GKS Katowice nie byłby takim wielkim klubem w naszych czasach. On kochał "Gieksę". Były zgrzyty, wiele mu się nie podobało, ale były też wspaniałe rzeczy. Robił dobrą robotę jako prezes GKS. Zawodnicy mieli co chcieli i klub od nas dostawał co trzeba. Jak został prezesem PZPN to inna sprawa i inne czasy, ja już wyjechałem z Polski. Póżniej jak czytałem o GKS to nie mogłem w pewne rzeczy uwierzyć. Coś tam słyszałem, ale taka skala! Al myślałem sobie mnie już tam nie ma, nie wiem co tam się wyrabia. Za pańskich czasów był ktoś taki, jak "Fryzjer", ktoś kto ustawiał całą ligę? W moich czasach rządził PZPN i COS. Centralny Ośrodek Złodziei - tak to nazywałem, znienawidzona przez mnie instytucja. Trzymali chłopaków w Polsce do 32- roku i potem puszczali do jakiejś zagranicznej okręgówki. Jasiu Urban chyba ostatni dostał od nich zgodę. To byłą katastrofa, takie papierki, a jeszcze takie papierki, tego brakuje, nie ma podpisu... Tak to niestety z nimi było. Nie dziwiliśmy się kolegom, którzy zostawali za granicą. To było dla nas normalne. Kto chciał uciekał - Rudek Wojtowicz, Marek Leśniak, Andrzej Rudy, kto miał rodzinę i odwagę zostawał. Ja nie brałem takiego rozwiązania pod uwagę i myślę że dobrze zrobiłem. Jak byłem młodszy miałem ofertę ucieczki na Zachód. Jak grałem w reprezentacji województwa katowickiego w RFN. Byliśmy na turnieju klubowym wśród rywali był Liverpool i inne takie marki, a my jako Katowice. Krzysiek Warzycha u nas wtedy grał. Uznałem jednak, że 16 lat to za mało żeby zostać samemu za granicą. Zaczynałem dopiero w Szombierkach. Nie wiem nawet do jakiego klubu miałem trafić. Przyszło dwóch ludzi i obiecywali, że zabezpieczą szkołę wszystko, że mają klub z Bundesligi dla mnie. Nie byłem jednak zainteresowany. I nie żałuje. A czego pan w swojej karierze żałuje? Nie jestem zadowolony do końca. Brakuje mi w życiorysie udziału w dużej imprezie. To Euro 92 było blisko... Gdyby nie to mógłbym powiedzieć, że moja kariera byłą wspaniała, kompletna i jestem w pełni zadowolony. Rozmawiał w Bergheim Artur Szczepanik, Interia