Przewidywanie zwycięzcy w meczach PSG na krajowych boiskach - w lidze i w pucharze - nie jest specjalnie trudne. I nie tylko z tego powodu, że paryżanie rozjeżdżają konkurencję w tym sezonie praktycznie jak chcą, ale również dlatego, że od pięciu lat (!) żadna drużyna nie potrafi im się przeciwstawić w Pucharze Francji. Ostatnie było Montpellier w styczniu 2014 i basta! Tradycji stało się więc zadość. Oczywiście, trzeba przypomnieć wpadkę z ubiegłego miesiąca, gdy mistrzowie Francji - wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi ulegli ekipie Guingamp w Pucharze Ligi (1-2) - ale był to raczej wypadek przy pracy. Spotkanie z Dijon miało dodatkowy smaczek, bo na Parc des Princes wrócił na jeden wieczór Antoine Kombouare, pierwszy trener ery katarskiej PSG. Jego drużyna nie była jednak w stanie sprawić niespodzianki. Zadbał o to Di Maria. Argentyńczyk już do przerwy dwa razy trafił do siatki Dijon. Szczególnie pierwsza bramka zasługuje na uznanie, znakomitym lobem nad bramkarzem gości, choć jeszcze większe brawa należą się Julianowi Draxlerowi, który posłał idealne podanie ze środka boiska za plecy obrońców. Drugi gol został zapisany na konto Di Marii trochę... przypadkowo, bo tak naprawdę zawodnik PSG podawał piłkę do Choupo-Motinga, ale po drodze odbił ją obrońca wprost pod nogi Argentyńczyka, który dobił do pustej bramki. Wicemistrz świata sprzed pięciu lat mógł zapisać na konto klasycznego hat-tricka, ale jego strzał tuż przed przerwą został wybity w ostatniej chwili przez Chafika. Na kwadrans przed końcem trzeciego gola dołożył Thomas Meunier, który walczy o częstszy powrót do pierwszego składu. Pod nieobecność trójki najlepszych graczy ofensywnych (Neymar, Mbappe, Cavani) dobrze zagrał też Draxler. RP