Liberia, kraj o pięknej nazwie, przygnębiającej historii i koszmarnej rzeczywistości. Powstał dzięki marzeniu o wzniosłej idei wolności dla ciemiężonych w XIX wieku w Stanach Zjednoczonych niewolników. Na tym niewielkim skrawku afrykańskiego wybrzeża osiedlali się przybyli z Ameryki wyzwoleńcy i żyli z miejscową ludnością. Amerykańskie dziedzictwo przetrwało we fladze narodowej, która stanowi replikę amerykańskich gwiazd i pasków, z jedną gwiazdą w lewym górnym rogu i jednostce monetarnej - dolarze liberyjskim. Ale nie tylko. Wyzwoleńcy naśladowali styl amerykańskiego Południa - w architekturze, sposobie życia, ale również w systemie społecznym. Amerykano-Liberyjczycy stworzyli system kolonialny. Stali się władzą gromadzącą majątek wyłącznie we własnych rękach i dominującą ekonomicznie nad miejscowymi poddanymi. Ten model przetrwał aż do czasów współczesnych i pogrążył kraj w wielkim kryzysie gospodarczym, skrajnej biedocie, korupcji i niewyobrażalnej przemocy. Prezydent z getta Georghe Weah jest dopiero drugim prezydentem Liberii od 1822 roku, który wywodzi się spoza dotychczasowej elity, z jednej z lokalnych grup plemiennych a nie od wyzwoleńców ze Stanów Zjednoczonych. Jest za to pierwszym prezydentem wychowanym w slumsach, w getcie Monrovii. Urodził się w Gibraltarze, jednej z największych dzielnic biedoty stolicy Liberii. Położona na nadmorskiej lagunie, ale w okolicznych potokach i rzeczkach płynie nie woda, ale śmieci i ścieki. W slumsach Gibraltaru mieszka dziś 85 tys. ludzi, w domach z dachami z blachy, bez okien i drzwi. W domu, w którym żył obecny prezydent, mieszka jeszcze część jego dalekiej rodziny. Weaha wychowywała babcia. Codziennie walczył o przetrwanie. Aby przeżyć naprawiał telefony i wykonywał drobne prace techniczne.