Przed tym spotkanie fachowcy zgodnie twierdzili, że faworytami w starciu z Metz jest ekipa Olympique Marsylia, której ambicje w tym sezonie sięgają ligowego podium. Wygrana dawałaby im zresztą pozycję wicelidera, przynajmniej do czasu, aż swój mecz rozegra zespół z Nicei. Przedmeczowe opinie należało jednak potwierdzić na boisku.Jako pierwsi zaatakowali jednak goście. Już w 7. minucie Thomas Delaine uderzył bardzo dobrze na bramkę gospodarzy, piłka odbiła się od słupka i przeleciała wzdłuż linii bramkowej. Był to znak ostrzegawczy dla marsylczyków, że drużyna Metz nie przyjechała tutaj tylko i wyłącznie się bronić. Po tej sytuacji inicjatywę przejęli gospodarze, ale niewiele z tego wynikało. Co więcej, w 22. minucie goście zdołali nawet umieścić piłkę w siatce, ale ostatecznie sędzia dopatrzył się pozycji spalonej i skończyło się tylko na strachu dla Olympique. Dopiero w 24. minucie pierwszą groźną okazję stworzyła sobie miejscowa drużyna. Świetnie uderzył Dimitri Payet, ale jego uderzenie zatrzymało się na poprzeczce, z kolei dobitka Pola Liroli trafiła wprost w ręce bramkarza. Siedem minut później dał o sobie znać Arkadiusz Milik, ale jego strzał był zbyt słaby, by zaskoczyć bramkarza. W 34. minucie ponownie o włos od zdobycia gola był Delaine, ale jego strzał ponownie zatrzymał się na słupku. Była to ostatnia groźna okazja w pierwszej połowie, ale do szatni w lepszych nastrojach mogli zejść goście, którzy byli bliżsi tego, by zdobyć gola. Gracze Olympique zupełnie nie wyglądali, jakby marzyli o mistrzowskiej koronie. Momentami mogło się wydawać, że wystarczyłby im widok na Trzy Korony ze Sromowiec Niżnych. Po zmianie stron gospodarze ruszyli do ataku i błyskawicznie stworzyli sobie dogodną okazję, ale po zgraniu piłki przez Payeta fatalnie zachował się Luis Henrique, który mając sporo miejsca w polu karnym uderzył wprost w bramkarza Metzu. Goście bronili się dzielnie, ale od 56. minuty musieli radzić sobie w "10" po tym, jak po bandyckim faulu czerwoną kartkę ujrzał Jemerson. Co ciekawe jednak gracze FC Metz chwilę później mieli dogodną okazję do wyjścia na prowadzenie, ale Steve Mandanda zdołał zbić do boku uderzenie Niclolasa De Preville'a. W 67. minucie znów dał o sobie znać Milik. Polak dostał piłkę w polu karnym i błyskawicznie zdecydował się na uderzenie, ale piłka przeleciała obok słupka. Kolejny minuty to coraz większy napór gospodarzy, ale stojący w bramce przyjezdnych Alexandre Oukidja spisywał się znakomicie, czego przykładem jest choćby jego interwencja z 82. minucie, kiedy efektownie wybronił uderzenie głową polskiego snajpera.Arbiter przedłużył drugą połowę aż o dziewięć minut. I były to niezwykle emocjonujące fragmenty, w których obie drużyny stworzyły sobie kilka dogodnych okazji, fundując fanom mnóstwo emocji. Ostatecznie jednak bramki nie padły, choć druga połowa zdecydowanie mogła się podobać. KK