Henry się tego nie spodziewał się. Do końca. Gdy ostatniego dnia, w miniony czwartek, opuszczał wieczorem malowniczo położone centrum treningowe w La Turbie, nie zdawał sobie sprawy, iż zaledwie godzinę później pojawi się oficjalny komunikat, że klub właśnie go zawiesił w prawach trenera. To prawda, że Monaco przegrało kolejny mecz w fatalnym stylu - z Metz w Pucharze Francji (1-3); to prawda, że kilka dni wcześniej Strasbourg wbił wicemistrzom Francji najwięcej goli w tym sezonie (1-5), ale były mistrz świata miał prawo sądzić, że jeszcze nie wszystko stracone; że dostanie jeszcze szansę w dwóch kolejnych meczach, aby odwrócić fatalną tendencję, w której drużyna coraz bardziej sie pogrążała. Taką informację miał rzekomo uzyskać od wiceprezesa klubu Wadima Wasiliewa, który od dawna jest de facto najbardziej decyzyjny. Zresztą, po porażce z Metz zaimprowizowane naprędce spotkanie sztabu z drużyną, aby jeszcze wykrzesać odrobinę chęci do walki o utrzymanie w lidze w tym składzie, trwało do późna w nocy. Niewiele dało, bo w tle były już podejmowane kluczowe decyzje, które ostatecznie doprowadziły do powrotu Jardima. Come back, jakiego jeszcze nie było To w ogóle niespotykany come back. Taki, jakiego w zawodowej piłce ostatnich lat jeszcze nie było. A przynajmniej nie tak szybko. W pierwszej połowie października Portugalczyk odchodził dlatego, że nie potrafił powstrzymać spirali porażek w klubie Kamila Glika. Monaco było wówczas w strefie spadkowej i nic się nie zmieniło. Teraz Jardim ma być wybawicielem, który będzie w stanie tchnąć w zawodników nowego ducha, zakładając, że problem jest bardziej psychologiczny niż sportowy. W tej niespodziewanej historii z nagłym przewrotem w Księstwie jest co najmniej kilka nieoczekiwanych punktów. Czy to możliwe, że jeszcze zanim "gilotyna" spadła na głowę Henry’ego, niektórzy z zawodników wiedzieli, co się święci? Możliwe, bo taka informacja dotarła do nich bardzo okrężną drogą. Od... Thomasa Lemara. Były pomocnik Monaco, sprzedany przed początkiem sezonu, informował kolegów, z którymi cały czas ma dobry kontakt, że nowym zawodnikiem drużyny walczącej o utrzymanie zostanie Gelson Martins, jego partner z Atletico Madryt. I że portugalskiego reprezentanta przekonywał do zmiany klubu... Leonardo Jardim. To oznacza, że trener przygotowywał już grunt trochę wcześniej. Po kilku miesiącach przerwy, które poświęcił dla rodziny, ale też na podróże po świecie, zamierzał wrócić na ławkę. "France Football" twierdzi, że był bliski podpisania kontraktu z chińskim Dalian Yfang, a nawet że miałby starać się ściągnąć za sobą Dimitri Payeta z Olympique'u Marsylii. Z kolei w wywiadzie dla "L'Equipe" potwierdzał, że będzie chciał wrócić do Francji, choć bardziej łączono go z Lyonem albo z Marsylią, ale od przyszłego sezonu. Czy właściciel Monaco Dimitrij Rybołowlew chciał uprzedzić te ruchy, widząc, że jego klub coraz bardziej się pogrąża, a Jardim ciągle jest jednak kojarzony bardziej w sukcesem niż z kilkoma tygodniami porażek w tym sezonie? To całkiem prawdopodobne. Tak czy inaczej, finansowo wyszedł na tym znakomicie, bo za zwolnienie w październiku skasował, według różnych szacunków - 8-10 mln euro. A wiele wskazuje na to, że teraz może mieć więcej do powiedzenia, bo wpływy dyrektora sportowego Michaela Emenalo po letnim okienku transferowym, są coraz słabsze. Właśnie za sprawą Jardima, m.in. z powodu "wypchania" z klubu Joao Moutinho, aby zrobić więcej miejsca dla Youriego Tielemansa, na którego nowy-stary trener nie liczy. Wiceprezes Wasiliew myśli wprawdzie o ponownym sprowadzeniu Luisa Camposa, który był współautorem ostatnich sukcesów klubu, ale na razie on sam ma bezpośrednio pracować z Jardimem nad polityką transferową. Jakie błędy popełnił Henry? Wróćmy jednak do Henry'ego, bo na jego los miało też niewątpliwie wpływ zarządzanie drużyną, które mogło wzbudzać wątpliwości. Najlepszy strzelec w historii francuskiej reprezentacji, dotychczasowy asystent selekcjonera Belgów Roberto Martineza, nigdy wcześniej nie prowadził drużyny samodzielnie. Co więcej, brał na siebie odpowiedzialność w momencie szczególnym. W czasie, gdy jego koledzy, liderzy dawnej kadry - z którymi odnosił największe sukcesy, ale też miał niemałe ambicje, aby w reprezentacji odgrywać większą rolę - weszli właśnie na trenerski szczyt (Deschamps z tytułem mistrza świata, Zidane z potrójną koroną w Lidze Mistrzów). Z perspektywy czasu łatwiej to oceniać, ale dzisiaj widać, że popełnił niejeden błąd w prowadzeniu drużyny. Trudno odmówić mu zaangażowania, bo spądzał ponoć w centrum treningowym całe dnie, trudno też wypominać brak wiedzy (niewielu ludzi piłki ogląda więcej meczów), ale ciągle zrzucanie winy na zawodników - choćby przy mało konkretnej zapowiedzi, że trzeba zrobić odsiew tych, którym nie zależy na wylewaniu potu - albo nerwowe reakcje na konferencjach prasowych dodatkowych punktów mu nie przydały. Wręcz przeciwnie. Teraz wychodzi na jaw, że relacje z czołowymi piłkarzami, w tym Kamilem Glikiem, też nie były idealne. Choć trzeba wziąć poprawkę na to, że tam, gdzie nie ma wyników, atmosfera też drastycznie siada. Zdaniem "France Football", szczególnie niefortunne były uwagi Henry'ego wobec najlepszego strzelca i lidera ekipy Radamela Falcao, który miał otrzymywać instrukcje dotyczące podstawowych zagrań, jak np. przyjęcia piłki. Nie było to dobrze odbierane. Tak samo jak powierzanie opaski kapitańskiej kilku różnym zawodnikom, także młodym, jak choćby Tielemansowi. Awans do finału po raz trzeci z rzędu? Jardim wraca więc do drużyny rozbitej, mającej ciągle trzy punkty straty do miejsca dającego utrzymanie, z transferami, które są na razie mało efektywne (Fabregas, Naldo, Ballo-Toure). Na dodatek - choć wielkie pieniądze lubią ciszę, warto zaznaczyć, że klub musiał sięgnąć bardzo głęboko do kieszeni, aby pożegnać się z dwoma trenerami; w sumie co najmniej 16 mln euro. W całej tej mizerii są też jednak jaśniejsze punkciki. Cesc, skuszony przez Henry’ego, zapowiedział, że w jego nastawieniu nic się nie zmienia, nowy trener może na niego liczyć. Dzisiaj Monaco gra w Guingamp w półfinale Pucharu Ligi po raz pierwszy z Portugalczykiem na ławce po jego zaskakującym powrocie. Nie chodzi tylko o odwrócenie negatywnej spirali i o rewanż za niedawną porażkę w lidze. Awans do finału PL po raz trzeci z rzędu byłby symbolicznym powrotem na lepszą drogę. Na początek "nowej" ery Jardima, dobre i to. Również Kamil Glik dobrze o tym wie. Remigiusz Półtorak