Liczby nie kłamią. Monaco spadło prawie na dno, nie może wydostać się z przedostatniej pozycji w tabeli, wygrało tylko pierwszy mecz sezonu i nie pomógł nawet wstrząs, jakim było zatrudnienie, dokładnie przed miesiącem, Thierry'ego Henry'ego. Najlepszy strzelec w historii francuskiej reprezentacji, napastnik, który zaczynał wielką karierę w Monaco, by potem stać się legendą Arsenalu, miał podnieść swój pierwszy klub, dać nowy impuls i wyprowadzić ekipę tam, gdzie jej miejsce. Efektów nie ma żadnych. Paradoksalnie, byłoby pewnie jeszcze gorzej, gdyby nie - jakkolwiek to zabrzmi - zbieg okoliczności, bo rywale z... Guingamp nie chcą za nic opuścić ostatniego miejsca. Bilans Henry'ego po tym inauguracyjnym miesiącu jest katastrofalny. Sześć meczów, dwa remisy, cztery porażki. Bolą szczególnie dwie ostatnie, poniesione na własnym stadionie, obie po 0-4 - z Brugią w Lidze Mistrzów i z PSG w meczu, który jeszcze tak niedawno byłby uznany za hit ligowy. Tak fatalnej serii gracze z małego księstwa nie mieli od lat. W sumie - szesnaście ostatnich meczów bez zwycięstwa! Książęcy futbol z Manchesterem Guardioli. Tak niedawno A przecież jeszcze wiosną 2017 Monaco czarowało swoją grą. Potrafiło odwrócić losy meczu w Lidze Mistrzów z wielkim Manchesterem City Pepa Guardioli, pokazać - jak się walczy z naszpikowanym gwiazdami i skazanym na sukces Paris Saint-Germain, wreszcie zapisać się w historii jako jedna z najbardziej efektownie grających drużyn ostatnich dekad. Tak, to nie przesada. Tamto Monaco chwytało za serce. Nieprzypadkowo. Jeśli ekipa Leonardo Jardima zadziwiała skutecznością i widowiskowością, to z wielu powodów, choć trzy z nich wydawały się najważniejsze. Trener miał znakomite wyczucie, aby zmienić filozofię gry w ataku, budując ofensywę na dwóch napastnikach i łącząc spryt Falcao z szybkością Mbappe. Rekordowe 107 goli w sezonie 2016-2017 świadczyło o tym najlepiej. Niemal do perfekcji doprowadził też ustawienie 1-4-4-2, konsekwentnie opierając się na synchronizacji gry... dwójkami. Nie tylko Kolumbijczyk odnalazł drugie piłkarskie życie z młodym Francuzem, ale Glik sprawnie funkcjonował z Jemersonem, Fabinho z Bakayoko, Sidibe z Bernardo Silvą, a Mendy z Lemarem. Jardim potrafił wreszcie wydobyć ze swoich zawodników wszystko, co mieli najlepszego. To były czasy, gdy rosyjscy właściciele wspomagani przez sztab mieli też dużo lepszego nosa na rynku transferowym. - Od czasu zdobycia tytułu Monaco nie przestało sprzedawać swoich najlepszych zawodników. Co prawda, zawsze tak robiono, ale dotychczas nie stwarzało to problemów, bo pozostawało jądro drużyny. Także liderzy na boisku, którzy potrafili w każdym momencie przechylić szalę. Na dodatek, od ubiegłego roku najbardziej doświadczeni zawodnicy, którzy powinni uczyć młodych - tacy jak Falcao, Subasić, Raggi, Sidibe czy Glik - znacznie obniżyli poziom. Nie mówiąc o transferach, które po raz kolejny nie wypaliły - mówi nam Fabien Pigalle, zajmujący się na co dzień ekipą z małego księstwa w dzienniku Nice-Matin. Kamil Glik. Pęknięta skała Byłoby niesprawiedliwe zrzucać dzisiaj winę za fatalną passę na Henry’ego, niedoświadczonego jeszcze w samodzielnym prowadzeniu drużyny, a szczególnie w kryzysowej sytuacji. To prawda, że można było oczekiwać więcej, szczególnie z psychologicznego punktu widzenia. Spodziewaliśmy się wstrząsu, choćby z powodu niezwykłej aury towarzyszącej przyjściu francuskiej gwiazdy do "swojego" klubu. Wiedzy piłkarskiej trudno mu odmówić, takiego maniaka na punkcie futbolu trzeba szukać ze świecą, choć można też zadać pytanie, czy przypadkiem taktyczna wiedza "Titiego", nawet jeśli zadziwia na treningach, nie paraliżuje potem zawodników, mających problemy na boisku, aby grać to, co rzeczywiście potrafią. Takie głosy dochodzą od osób, które na co dzień obserwują życie klubu. Trzeba jednak przyznać, że ogromne znaczenie w obecnej postawie Monaco ma plaga kontuzji. Urazy Chadliego i Mbouli w ostatnim spotkaniu z PSG wydłużyły ławkę niedysponowanych do... szesnastu nazwisk. Nie ma wątpliwości, że gdyby większość z nich była zdrowa, odbiłoby się to na postawie drużyny. Efekt? Henry zaczął stawiać w ataku na dwóch młodzian - Sophiane’a Diopa i Moussę Syllę, których średnia wieku wynosi niewiele ponad 18 lat, a przeciwko PSG wpuścił na boisko jeszcze młodszych graczy. Benoit Badiashile i Han-Noah Massengo urodzili się w roku 2001. Wśród kontuzjowanych znalazł się nawet Kamil Glik, co jest dość symboliczne. Oto z kadry wypadł ten, który jest powszechnie uważany za skałę. Zawodnika twardego, którego niewiele jest w stanie zagiąć. Jeśli taki piłkarz wypada w dość niespotykanych dla niego okolicznościach, z powodu kontuzji przywodziciela - znaczy, że nad klubem zawisło jakieś fatum. Zresztą, przykład Glika jest znamienny. Zjazd Polaka - który mimo przejęcia opaski kapitańskiej pod nieobecność Falcao, wyraźnie obniżył loty, a i tak był długo najlepiej ocenianym obrońcą - idealnie odzwierciedla, jaką drogę przebyło Monaco w ciągu tych kilkunastu ostatnich miesięcy. Kontuzje nie wyjaśniają jednak wszystkiego. Problem wydaje się głębszy. Tanio kupić, drogo sprzedać. Jak spekulacja wchłonęła projekt sportowy Dlaczego tandem Wadim Wasiliew (wiceprezes wspierany przez właściciela Dmitrija Rybołowlewa) - Leonardo Jardim funkcjonował tak znakomicie? Dlatego, że nie było lepszego trenera, który potrafiłby tak skutecznie dostosować się do filozofii klubu. Dzisiaj brzmi to trochę dziwnie, ale warto przypomnieć, że Portugalczyk był w pierwszych latach we Francji, od 2014 roku, dość ostro krytykowany. Za grę defensywną i mało efektowną, a nawet za akcent. Mało francuski. Ale w oczach szefów miał jedną nadzwyczajną cechę - doskonale rozumiał, że jest tam przede wszystkim po to, aby rozwijać piłkarzy o dużym potencjale i robić z nich graczy, których wartość znacząco wzrasta. W ostatnich latach nie było nikogo w Europie na najwyższym poziomie, kto umiałby tak łatwo odbudowywać skład tak bardzo przetrzebiony, a jednak ciągle walczyć o najwyższe cele. Z Monaco co roku odchodzili kluczowi zawodnicy, ale Jardim nigdy się nie skarżył. Mało tego, dzięki swojej pracy nie tylko przynosił do klubu konkretne pieniądze, ale powtarzał bez przerwy, że podoba mu się taki styl budowania drużyny. Mówiąc obrazowo - trochę syzyfowy. Ile w tym było dyplomacji, a ile realnej oceny sytuacji, której nie mógł zmienić - to już inna sprawa. Wychowanek Mbappe? Odszedł do PSG za 180 mln euro. Lemar? Kupiony z Caen za 4 mln, został sprzedany do Atletico za 72 mln euro. Bernardo Silva? Gdy przychodził z Benfiki, był mało znanym pomocnikiem, a do City odchodził jako najlepszy zawodnik Ligue 1, po kapitalnym, mistrzowskim sezonie. Za 50 milionów, choć z wszystkimi bonusami ta kwota wzrastała nawet do 70 mln. To oczywiście wybrane przypadki, bywały też mniej skuteczne transakcje, ale bilans jest więcej niż imponujący. Dziennikarze telewizji "L'Equipe" policzyli, że przez cztery lata rządów Jardima, Monaco sprzedało piłkarzy za - bagatela - 757,75 mln euro! "Przerób" był gigantyczny, a o filozofii klubu niech świadczy fakt, że tuż przez zamknięciem ostatniego okienka transferowego Monaco miało podpisane kontrakty z... 58 zawodnikami. Oczywiście, najczęściej młodymi albo wręcz bardzo młodymi. Wiceprezes Wadim Wasiliew, bardzo elokwentny i lubiany dyplomata, będący prawą ręką właściciela Rybołowlewa, bronił projektu w zdecydowany sposób: "Skończmy z tymi fantasmagoriami - Monaco nie jest maszynką do robienia pieniędzy", tłumacząc, że inwestycje w topowych graczy też kosztują, że nowe centrum treningowe pochłonie 55 mln euro, że w satelicki Cercle Brugge wpompowano dziesiątki milionów. To wszystko prawda, ale wrażenie, które powstało w ostatnich latach, było dość przejrzyste - projekt sportowy nierzadko ustępował pola spekulacji, a w zasadzie niemal całkowicie się jej poddawał. W polityce klubu ważne było przede wszystkim, aby tanio kupić i jak najdrożej sprzedać, licząc, że Jardim znowu wszystko poukłada. Trudno winić właściciela, że chciał zarabiać, problem tkwi raczej w czym innym. W proporcjach. Nie było tak od początku. Wracając do Ligue 1 w 2013 roku, Dmitrij Rybołowlew (który zaledwie półtora roku wcześniej przejmował klub będący na dnie tabeli II ligi za symboliczne euro) najpierw postawił na gwiazdy. Sprawdzone i drogie. Jak na ówczesny czas, nawet bardzo drogie. Za Falcao trzeba było wyłożyć 60 mln euro, za Jamesa i Moutinho - odpowiednio 45 mln i 25 mln, ale rosyjski "król potasu" nie wahał się sięgać głębiej do kieszeni. Całkowita zmiana filozofii, czyli cud mniemany Drastyczna zmiana nastąpiła już w następnym roku. Koniec z wielkimi zakupami, przyszedł czas na graczy perspektywicznych, których cena nie przekraczała 30 mln euro, a mieli potencjał, aby ich wartość szybko zwiększyć. Jardim, sam mało skłonny do brylowania w mediach, znakomicie ucieleśniał tę filozofię. I był jej twarzą przez cztery lata. Oczywiście, pojawiały się w tym czasie odstępstwa od reguły - najlepszym przykładem sprowadzenie doświadczonego Glika, co okazało się strzałem w dziesiątkę - ale generalnie założenie było takie, aby gwiazdy raczej odchodziły z Monaco, niż tam przybywały. Cud - poparty wyczuciem Jardima, wsparciem doświadczonych graczy, którzy jeszcze ostali się z tej pierwszej fali, czy niezwykłą eksplozją talentu niektórych młodych gwiazd - mógł zdarzyć raz, drugi, a nawet trzeci. Ale nie zawsze. Gdy przed obecnym sezonem odeszli Lemar, Fabinho i Moutinho zostało tak naprawdę wyrwane serce zespołu. Nie umniejszając nic Glikowi, bo miał bardzo dobre sezony, ale jeśli Polak znakomicie spisywał się na środku obrony, a Monaco traciło mało goli, to również dlatego, że defensywni pomocnicy - Fabinho, Bakayoko, Moutinho - znakomicie to ubezpieczali. Mechanizm, który lepiej lub trochę gorzej, ale jednak w ostatnim sezonie funkcjonował z dobrym skutkiem, został rozregulowany. Mówiąc szczerze, przypuszczaliśmy, że Monaco spuści z tonu już po tytule mistrzowskim, że nie będzie w stanie dotrzymać kroku nie tylko Paris Saint-Germain, co całkiem zrozumiałe, widząc siłę paryżan, ale też Lyonowi i Marsylii. A jednak Jardim wycisnął z drużyny maksimum, łatwo awansując do Ligi Mistrzów. Zjazd od tego sezonu okazał się za to znacznie bardziej spektakularny. Jeśli dzisiaj wiceprezes Wasiliew odwołuje się do świadomości całej ekipy i całego sztabu, aby wszyscy "zdali sobie sprawy z powagi sytuacji", to znaczy, że nikt już oficjalnie nie wyklucza najczarniejszego scenariusza, czyli spadku do Ligue2. Słabe Monaco - problem dla całej ligi Jakby tego było mało, Dmitrij Rybołowlew ma kolejne problemy, oskarżony przez wymiar sprawiedliwości o korupcję i płatną protekcję w sporze z handlarzem dziełami sztuki. Wymiar sprawiedliwości interesuje się nim bardziej już od roku. Oligarcha wyjechał do Moskwy, co przy okazji wzmocniło spekulacje na temat jego dalszej chęci zajmowania się klubem. Wiadomo, że z księciem Albertem nie zawsze było mu po drodze (przywódca nie zgadzał się m.in. na przyznanie Rosjaninowi paszportu Monaco), ale szef małego księstwa nie ma w tej sprawie ostatniego słowa, bo posiada jedynie 33 proc. udziałów. Co więcej, informacje wyciekające w ostatnich dniach z Football Leaks przedstawiają wicemistrzów Francji w niekorzystnym świetle. Najpierw wyszło na jaw, jakoby Rybołowlew starał się ukryć pieniądze dla klubu za fikcyjną umową marketingową, co miało służyć obejściu zasad finansowego fai play, teraz poddawane są w wątpliwość umowy zawierane z młodymi piłkarzami, aby skusić ich oraz ich otoczenie wbrew obowiązującym zasadom. Nikt jeszcze nie wie, czy drużyna Rybołowlewa, Wasiliewa, Henry’ego i Glika podniesie się po tych ciosach ze wszystkich stron. Ale wiadomo na pewno, że słabe Monaco to ogromny problem dla PSG i dla całej ligi. Teraz, gdy paryżanie rozjeżdżają całą konkurencję walcem, widać to jeszcze wyraźniej. Remigiusz Półtorak Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Ligue 1