27-letni Brazylijczyk z portugalskim paszportem Deco, bo o nim mowa, jeszcze w barwach FC Porto zapisał na swoim koncie kolejno mistrzostwo Portugalii, triumf w Lidze Mistrzów oraz wicemistrzostwo Starego Kontynentu z reprezentacją Portugalii na Euro 2004. To niewątpliwie pomogło mu latem w transferze do Barcelony. Te dokonania nie zostały jednak docenione przez szanownych jurorów z "France Football" oraz FIFA. Prestiżowy francuski tygodnik i Międzynarodowa Federacja Piłkarska w ten sposób po raz kolejny podważyły sens wyboru faktycznie najlepszego piłkarza mijającego sezonu. O ile jeszcze Szewczenko może się pochwalić "scudetto" z AC Milan (co przy laurach Deco nie jest wielkim wyczynem), tak Ronaldinho z Barceloną jeszcze niczego nie wywalczył! Mało tego Brazylia bez Ronaldinho cieszyła się ze zwycięstwa w Copa America, a na stadionach w Peru głównym bohaterem "canarinhos" był przecież Adriano! Finezja gry i nietuzinkowe wyszkolenie techniczne nie powinny być jedynym przekonującym argumentem w dokonywaniu historycznego wyboru. Wybitne indywidualności są futbolowi potrzebne, tyle że futbol to gra zespołowa i o tym trzeba pamiętać. Deco udowodnił, że oprócz znakomitych indywidualnych umiejętności, potrafił perfekcyjnie dyrygować poczynaniami FC Porto, reprezentacji Portugalii i obecnie z powodzeniem czyni to również w naszpikowanej gwiazdami Barcelonie. I jeśli nie nawet Thierry Henry (Francuz też ma prawo czuć się oszukanym), to właśnie Deco zasłużył sobie na szczególne uznanie. Rafał Dybiński