Gdy dwa lata temu Interia razem z RMF.FM zadała polskim fanom pytanie, której drużynie piłkarskiej kibicują w kraju, aż 18 procent wskazało na Widzew! Chodzi o coś więcej niż tytuły czy inne trofea. Właśnie w takich meczach jak z Rapidem, Liverpoolem czy Juventusem tworzył się widzewski charakter. To fenomen wykraczający poza futbol. Zadziorność, wiara w siebie, walka do końca napawała Polaków dumą. Czas był ciężki. Wciąż obowiązywał stan wojenny, który odebrał nadzieję rozbudzoną w sierpniu 1980 roku. Zniesiono godzinę milicyjną, ale nadal trwały represje, a na półkach w sklepach stał tylko ocet. Pamiętając o tym łatwiej pojąć, dlaczego Widzewowi kibicował cały kraj. Nic nie zapowiadało sukcesu Gdy minęła euforia po obronieniu mistrzostwa Polski, trener Władysław Żmuda musiał zabrać się za budowanie nowego zespołu. Z mistrzowskiej drużyny odeszli piłkarze, którzy stanowili jej trzon: Zbigniew Boniek dołączył do Juventusu, Władysław Żmuda trafił do Werony, a Marek Pięta przeniósł się do Hannoveru. Początek rozgrywek I ligi nie był zły, choć na pierwszy mecz pucharowy Widzew jechał tuż po tym, jak stracił cztery bramki przy Łazienkowskiej (porażka z Legią 2-4). Maltański Hibernians FC nie był jednak wymagającym rywalem i kwestia awansu do 1/8 finału była praktycznie rozstrzygnięta już po pierwszym meczu. Hat-tricka ustrzelił w nim Marek Filipczak i Widzew wygrał na wyjeździe 4-1. W rewanżu goście objęli prowadzenie, ale łodzianie przypieczętowali awans wygrywając 3-1. W kolejnej rundzie nie byli faworytami, bo trafili na Rapid Wiedeń. Najbardziej utytułowany austriacki klub chciał nawiązać do dawnych sukcesów. W składzie miał m.in. słynnego Czecha Antonina Panenkę i Hansa Krankla, który powrócił do klubu po okresie spędzonym w Barcelonie, dla której strzelił 44 gole w 59 meczach. W poprzednim sezonie Rapid eliminował kolejnych rywali w Pucharze UEFA i odpadł dopiero po przegranym 0-1 dwumeczu z Realem Madryt. Gdy Widzew odprawiał Hibernians, Rapid rozbił Avenir Beggen z Luksemburga 5-0 i 8-0. W Wiedniu polski zespół przegrał 1-2, ale w rewanżu wygrał 5-3 po kapitalnym meczu. Jan Paweł II pogłaskał po głowie Wygranie dwumeczu z Rapidem było dużym sukcesem, ale wyeliminowanie Liverpoolu ogromną sensacją! Ekipa trenera Boba Paisleya nie miała wtedy sobie równych w Premier League (sześć tytułów mistrzowskich w latach 1976-1983), a od 1977 roku trzykrotnie zdążyła sięgnąć po najcenniejsze klubowe trofeum - Puchar Europy. Pierwszy mecz ćwierćfinałowy (2-0), rozgrywany na stadionie ŁKS-u, oglądał nadkomplet widzów - grubo powyżej 40 tysięcy fanów. Szaleli z radości, gdy prowadzenie Widzewowi dał Mirosław Tłokiński, a wpadli w euforię po cudownej "główce" Wiesława Wragi. Jak to się stało, że mierzący 167 cm 19-latek strzelił gola głową z 16 metrów jednej z najlepszych drużyn świata? Cud? Kto wie... Przygotowując się do wiosennych meczów z Liverpoolem, Widzew pojechał zimą na obóz do Włoch, a w drodze powrotnej w Watykanie piłkarzy przyjął Jan Paweł II. - Papież tak na mnie popatrzył i powiedział: "O, taki mały chłopiec i już w piłkę gra". I pogłaskał mnie po głowie. Dwa tygodnie później graliśmy z Liverpoolem, a ja strzeliłem bramkę głową" - relacjonował Wraga w filmie "O krok od pucharu: Widzew 1982/1983". Początek rewanżowego starcia potwierdzał obawy, że dwubramkowa zaliczka to niewiele, gdy gra się z Liverpoolem. "The Reds" objęli prowadzenie, ale gdy Tłokiński wyrównał trafiając z karnego, widzewiacy już czuli, że awansują. Wprawdzie przegrali 2-3, ale półfinał był ich! Trafili na mistrzów świata, Bońka i Platiniego Widzew trafił w półfinale na Juventus, w którym roiło się od gwiazd i nie chodzi tylko o Michela Platiniego czy Zbigniewa Bońka. Drużyna oparta była na Włochach, którzy kilka miesięcy wcześniej zdobyli mistrzostwo świata - począwszy od znakomitego Dino Zoffa w bramce przez Claudio Gentile czy Marco Tardellego i innych, a kończąc na Paolo Rossim, który był królem strzelców mundialu w Hiszpanii. Faworyci wygrali w Turynie 2-0, a mecz oglądało 70 tys. fanów. W rewanżu łodzianie prowadzili 2-1 i kto wie, jak potoczyłyby się losy meczu, gdyby nie został przerwany po tym, jak ktoś rzucił w sędziego butelką. Juventus liczył na walkower, ale wrócił na boisko, do czego przyczyniła się mediacja Bońka. Wybity z uderzenia Widzew nie odrobił strat, a po faulu Młynarczyka na Bońku, Platini wykorzystał "jedenastkę" i skończyło się remisem 2-2. Widzew odpadł, ale odniósł sukces, o jakim dzisiaj polski futbol może tylko śnić. Mirosław Ząbkiewicz