Pięć meczów, 450 minut na boisku przeciwko Barcelonie i Cristiano Ronaldo wciąż nie wie, jak czuje się ktoś, kto pokonał Victora Valdesa. To zadziwiające jak na piłkarza, który w 54 spotkaniach w Realu Madryt trafił do siatki aż 51 razy. "Nie mam żadnej obsesji Barcelony" - zastrzega, ale i tak nikt mu nie wierzy. Na niewiele ponad dobę przed Gran Derbi Portugalczyk mówi o meczu z Katalończykami jak o jednym z wielu w drodze po mistrzostwo Hiszpanii, i to najlepszy dowód, jak bardzo stara się ukryć emocje. Obsesja Messiego? O całkiem inną obsesję można podejrzewać Leo Messiego. On Ikera Casillasa pokonał w ośmiu meczach siedem razy. Zadebiutował w Gran Derbi w listopadzie 2005 roku, kiedy fani z Santiago Bernabeu owacją na stojąco pożegnali jego wielkiego idola Ronaldinho. W marcu 2007 roku Leo zagrał pierwszy klasyk na Camp Nou zdobywając hat-tricka (3-3). Co więc może martwić Argentyńczyka? Na przykład to, że choć w 49 spotkaniach Champions League trafił do siatki aż 31 razy, nigdy nie udało mu się to przeciw drużynie prowadzonej przez Jose Mourinho. Kiedy przypomniano mu o tym przed rewanżem z Interem w półfinale ostatniej edycji Champions League odpowiedział z uśmiechem: "Czyli jest na to najwyższy czas". Tamto spotkanie było jednak siódmym potwierdzającym regułę smutną dla Argentyńczyka. Koledzy Messiego z Barcelony śmieją się słysząc takie rozważania. "Leo nie może mieć żadnych obsesji, bo kompletnie ignoruje statystyki" - mówią. Jego gole, mecze, zwycięstwa i trofea zliczają dziennikarze i kibice, sam 23-letni piłkarz traktuje je ponoć nonszalancko nie mając do futbolowej buchalterii ani głowy, ani serca. Ronaldo też raczej nie drży ze strachu przed katalońską parą stoperów Carles Puyol - Gerard Pique. To fakt, że powstrzymali go w kilku ważnych meczach (finał LM w 2009, lub 1/8 finał MŚ w RPA), ale w ostatnim towarzyskim spotkaniu Portugalia - Hiszpania robił z nimi, co chciał. Higuain groźniejszy niż Ronaldo? Pep Guardiola i Jose Mourinho obiecują, że podczas Gran Derbi nie będzie specjalnych planów przeciw Ronaldo i Messiemu. Trener Barcy bardziej obawia się nawet strzeleckiego instynktu Gonzala Higuaina. Ronaldo jest wciąż aktywny: biega, kiwa, walczy i strzela - łatwiej mieć go pod kontrolą niż Argentyńczyka, który "przesypia" mecz, by dwa razy znienacka się ocknąć i go rozstrzygnąć. Mourinho z kolei - ceniąc klasę Messiego -co najmniej na równi z nim stawia Xaviego i Iniestę. Zdaniem Portugalczyka to dwaj hiszpańscy pomocnicy sprawiają, że Argentyńczyk może być tak skuteczny. Tegoroczne Gran Derbi zapowiada się porywająco ze względu na pojedynek trenerów, liderów drużyn, ale też 13 mistrzów świata w kadrach obu zespołów. Bohaterem może być Pedro, czy Busquets - czyli piłkarze uchodzący w Barcelonie za drugoplanowych, lub nawet Albiol i Arbeloa - złoci medaliści z RPA, których Mourinho sadza na ławce dla rezerwowych. Przy takiej konstelacji gwiazd w obu klubach każdego piłkarza stać na dokonanie czegoś niezwykłego. "Zachowujecie się, jakby to miał być koniec świata" - powiedział do dziennikarzy zdumiony Pep Guardiola podczas jednej z konferencji przed Gran Derbi. Napięcie przed najważniejszym wydarzeniem w ligowej piłce narasta z każdą chwilą. Hiszpańskie media emocjonują się jakby w poniedziałek czekał ich finał mistrzostw świata. Tymczasem w praktyce ten mecz o niczym nie rozstrzygnie. "Nikt nie zdobywa tytułu w listopadzie" - przypomina David Villa. "Nawet, gdybyśmy przegrali, będziemy mieli do Barcy tylko dwa punkty straty i nikt nie powie, że mistrzostwo przepadło" - dodaje Marcelo. Skończone dzieło Mourinho? Praktyczna waga spotkania rzeczywiście nie jest największa, ale obie drużyny grają o coś od strony emocjonalnej bardzo istotnego. Gdyby po czterech porażkach z drużyną Pepa Guardioli Real zdobył na Camp Nou choć punkt, byłoby to ostatecznym dowodem, że dzieło Mourinho jest niemal skończone. Przez sześć ostatnich lat klub z Madrytu zrobił bardzo dużo, by nadwerężyć prestiż najlepszej drużyny świata XX wieku (sześć kolejnych porażek w 1/8 finału LM). W tym samym czasie Katalończycy przeszli drogę w przeciwną stronę - Międzynarodowe Stowarzyszenie Historyków i Statystyków Futbolu (IFFHS) uznało właśnie Barcę za najlepszy klub mijającej dekady. Stawiając jej czoła zespół z Madrytu dałby sygnał całej Europie, że wraca do gry. Swoją wagę mają też zadawnione konflikty. Mecze Realu z Barceloną nigdy nie będą zwykłym kopaniem piłki przez 22 ludzi. Hiszpanie są świadomi siły oddziaływania za granicą rywalizacji ich największych klubów. Jeden z felietonistów "Sportu" zauważa, że w poniedziałek Katalonia będzie mogła sprzedać światu bezcenną reklamówkę. Być może nawet bardziej nośną niż film Woody'ego Allena: "Vicky Cristina Barcelona" - sławiący uroki stolicy regionu. Ten sam felietonista "Sportu" opisuje wizytę w swojej redakcji kolegi z telewizji Al Jazeera, który przyleciał do Barcelony kilka dni wcześniej, by relacjonować atmosferę wokół hiszpańskiego klasyku. Korespondent z Kataru mówił mu, że w samolocie do Barcelony leciał tłum szejków chcących przeżyć ten niezwykły mecz z trybun. To tylko przykład dowodzący, które wydarzenie będzie w poniedziałek w centrum uwagi świata. Azja, Afryka, Ameryka, Australia z Oceanią i przede wszystkim Europa będą śledziły tę piłkarską wojnę jakby dotyczyła ona ludzi im bliskich. Zapowiada się nadzwyczajny mecz Ze sportowego punktu widzenia mecz też zapowiada się nadzwyczajnie. W kilku poprzednich latach starcia Realu z Barceloną miały zwykle wyraźnego faworyta. Najpierw w czasach galaktycznych był nim Real, potem drużyna Franka Rijkaarda z Ronaldinho, która popadła w kryzys w 2007 roku. Cztery ostatnie klasyki zdominował zespół Pepa Guardioli, w tym czasie Real przeżywał duże kłopoty. Teraz oba zespoły wydają się być u szczytu formy. Wygrały swoje grupy w Champions League, w lidze mają za sobą pasmo zwycięstw, w ostatniej kolejce wbiły rywalom w sumie 13 goli. "Mówicie, że Barca wygrała z Almerią 8-0" - odpowiadał dziennikarzom Cristiano Ronaldo po wygranej Realu z Athletikiem Bilbao "zaledwie" 5-1. "Zobaczymy, czy nam też wlepi osiem" - ironizował. "Wystarczy nam 1-0" - powiedział potem skromnie Bojan Krkic. "Niech wygra lepszy, a lepszy jest Real" - stwierdził Portugalczyk. "Szanse są 50-50, choć przypominam, że to my gramy u siebie" - dodał Carles Puyol. Premier Zapatero stawia rzecz jasna na Barcę, tenisista Rafael Nadal, który awansował właśnie do finału Masters trzyma kciuki za Real. Jutro rozdarta na pół będzie nie tylko Hiszpania, ale większa część mieszkańców planety Ziemia. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1984509">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego</a>