Znów błyszczał geniusz Lionela Messiego. Wystarczyło pięć minut, aby - jak na lidera przystało - wysłał sygnał, że odrobienie dwubramkowej straty z San Siro jest absolutnie do wykonania. On wytyczył drogę i on odrobił stratę jeszcze przed przerwą i to w chwili, gdy Barca mogła zadrżeć po kontrze Milanu, którą strzałem w słupek zakończył Niang. Messi był piekielnie groźny. Z kolei węgierski sędzia Viktor Kassai bardzo wyrozumiały dla piłkarzy Milanu, którzy nie wahali się ciąć Argentyńczyka, aby tylko go zatrzymać. Milan był bezsilny wobec Barcelony, której moc znów wynikała z jej stylu i to krótko po porażce w Mediolanie i dwóch porażkach w Gran Derbi. Barca udowodniła, że tiki-taka wciąż funkcjonuje, a drużyna uformowana przez Pepa Guardiolę i miażdżąca rywali w Primera Division z Tito Vilanovą w roli pierwszego trenera, nie dochodzi do swojego kresu. We wtorkowy wieczór na Camp Nou to 29-letni Iniesta czuł większy głód sukcesu niż odmłodzony Milan. "Duma Katalonii" zaliczyła sportowe zmartwychwstanie i w stylu, którym rozbiła Milan, znów jest głównym faworytem do wygrania Ligi Mistrzów. Godny uwagi jest też udział w sukcesie Barcy Davida Villi, który dotychczas nie należał do ulubieńców Vilanovy. Nosił się nawet z zamiarem opuszczenia Camp Nou po sezonie. Trafienie reprezentacyjnego napastnika barcelończyków na 3-0 było najwyższej wagi i przedniej marki! Strzał teoretycznie słabszą, lewą nogą, piłka z rotacją omijająca bramkarza i lądująca w siatce tuż przy słupku - gol marzenie! - W tak pięknym dniu, jakim dla nas jest ten dzięki tej wygranej, zapomina się o wszystkich złych chwilach, jakie cię spotkały - podkreślał Villa.