Środowe spotkanie Bayernu z Salzburgiem potwierdziło wszystkie moje obawy, powstałe po niedzielnym spotkaniu z Bochum. Po tamtym spotkaniu napisałem, że upchnięcie w wyjściowym składzie Gnaby’ego, Sanego, Muellera i Comana niebezpiecznie zaburza proporcje między defensywą a ofensywą. Co w obliczu słabej gry obrońców Bayernu jest prostą drogą do klęski. Czytaj więcej - Lepsze jest wrogiem dobrego. Nagelsmann "przekombinował" Już w przerwie meczu z Bochum Julian Nagelsmann wyciągnął wniosek z pierwszej połowy, w której stracił cztery gole. Zrezygnował ze środkowego obrońcy Dayota Upamecano na rzecz środkowego pomocnika Corentina Tolisso. Ten zabieg miał na celu zwiększenie kontroli w środku pola. Niestety - nijak nie rozwiązał problemów w defensywie. Nagelsmann dostał od Bochum piekielnie mocne ostrzeżenie, lecz przeciwko Salzburgowi po raz drugi popełnił niemal te same błędy. Przyjrzyjmy się im po kolei. Salzburg - Bayern. Koszmarna forma obrońców Bayernu 34-letni szkoleniowiec mistrza Niemiec kolejny raz postawił na system z trójką obrońców. To system znacznie bardziej wymagający dla defensorów od tradycyjnego ustawienia z czterema obrońcami. A przy obecnej formie defensorów Bayernu - jest to rozwiązanie przynajmniej karkołomne. Benjamin Pavard już od dłuższego czasu jest bez formy - i nie zmienia tego nawet wybicie piłki z linii bramkowej, dzięki któremu uchronił Bayern przed stratą bramki na 0-2. Podobnie jak Dayot Upamecano - sprowadzony z Lipska Francuz miał być liderem defensywy, lecz po kilku słabych występach stracił miejsce w wyjściowym składzie. Nagelsmann ufa już bardziej Niklasowi Suele - problem w tym, że ten jest już jedną nogą w innym klubie, a wroga reakcja kibiców na transfer do Borussii Dortmund na pewno odkłada się w głowie piłkarza. Defensywie nie pomagają też skrajnie usposobieni wahadłowi - Kingsley Coman i Serge Gnabry. Zresztą nic dziwnego - ci piłkarze to urodzeni skrzydłowi, zawodnicy, którzy najlepiej czują się w tzw. strefie bezpośredniego zagrożenia bramki przeciwnika. Jeśli większość meczu spędzają w II i III strefie (zamiast w nominalnej IV), są bezproduktywni - zarówno w ofensywie, jak i defensywie, cytując Adama Nawałkę. Coman, uznany najlepszym graczem Bayernu w starciu z Salzburgiem, zaczął grać bardzo dobrze dopiero po 60. minucie, gdy sytuacja meczowa pozwoliła mu - a właściwie zmusiła go - do gry bliżej bramki przeciwnika. Tam mógł rozwinąć skrzydła i zrobić użytek ze swojego dryblingu. Coman i Gnabry to nie wahadłowi Dodatkowo "przypinanie" Comana i Gnabry’ego do linii bocznych mocno ogranicza ich kreatywność. W II i III strefie wahadłowi nie mogą schodzić do środka, bo nie obiega ich boczny obrońca. A to manewr, który świetnie sprawdzał się na początku sezonu, gdy w ustawieniu 4-2-3-1 na lewym skrzydle ustawiany był Leroy Sane. Niemiec schodził do środka, tworząc miejsce dla Alphonso Daviesa. To - przy jednoczesnych wycieczkach Thomasa Muellera pod prawą flankę i Serge’a Gnabry’ego w pole karne i, czasem nieśmiałe, oskrzydlanie akcji przez Pavarda - pozwalało rozbijać organizację defensywy rywala. Był to system hybrydowy, pozwalający na grę trójką obrońców w ataku i czwórką w obronie. I - z Daviesem na boku - sprawdzał się idealnie. Liga Mistrzów - zobacz skróty wszystkich meczów w Interii Obecna gra Bayernu w bocznych sektorach jest statyczna i przewidywalna. To sprawia, że przeciwnikowi łatwiej jest rozczytać grę Bawarczyków. Nagromadzenie w środkowej strefie czwórki zawodników (Kimmich, Tolisso, Sane, Mueller), tworzy zaś tłok, który uniemożliwia sprawne przetransportowanie piłki z linii obrony do ataku. Przeciwnikom Bayernu coraz łatwiej zakładać wysoki pressing - ani Salzburg, ani Bochum nie murowało dostępu do własnej bramki. Udało im się trzymać mistrza Niemiec na dystans, z dala od własnego pola karnego. Wracając jeszcze do problemów Bayernu z defensywą - w systemie z wahadłowymi istotne jest, by w odpowiednich fazach meczu ustawiony na flance zawodnik potrafił wcielić się w buty bocznego obrońcy. Tego Coman i Gnabry - mimo że są znakomitymi piłkarzami - zwyczajnie nie potrafią. Jedynym piłkarzem w kadrze Bayernu skrojonym pod grę na wahadle jest Alphonso Davies. Ale znów - powodzenie zespołu nie może być uzależnione od zdrowia i formy jednego piłkarza. Kluczowa decyzja Nagelsmanna okazała się błędem Pod nieobecność kluczowych piłkarzy - Leona Goretzki i Alphonso Daviesa - Nagelsmann zmuszony był podjąć ważne decyzje. Zdecydował się na zmianę taktyki - co jak pokazują wyniki (i przebieg gry) z Bochum i Salzburgiem - prawdopodobnie było błędem. Zmiana taktyki rozbiła działające wcześniej mechanizmy. Piłkarze przestali grać "na pamięć", pojawiły się newralgiczne straty na własnej połowie (jak przy straconych bramkach z Bochum), a co za tym idzie - w grze Bayernu pojawiła się nerwowość, chaos, a piłkarze tracą pewność siebie. Widać to doskonale na przykładzie Pavarda, który nie ma pojęcia do kogo zagrać, będąc atakowanym pressingiem. Widać to we frustracji Joshuy Kimmicha, gdy ciężko mu przetransportować piłkę przez zagęszczony środek i coraz częściej decyduje się na grę długimi podaniami. Widać to wreszcie w poczynaniach Thomasa Muellera - który ostatnio utracił gdzieś swój blask i jakby nie wiedział, w których strefach boiska powinien się poruszać. Zmiana systemu powoduje, że - na razie - Mueller formą przypomina swoją wersję za czasów Niko Kovaca. Przesunięcie na stałe do środka Sane nieco marginalizuje znaczenia Muellera na boisku i zabiera mu kluczową dla jego działań przestrzeń. Zaś nadmierne ufanie Sane - mimo jego wysokiej formy w tym sezonie - może okazać się zgubne. To piłkarz tyleż wybitny, co chimeryczny. Wymyślić koło od nowa Gdy Nagelsmann przychodził do Bayernu miałem tylko jedną wątpliwość - obawę , czy młody szkoleniowiec za wszelką cenę nie postanowi wymyślić koła od nowa. Dziwi mnie łatwość, z jaką przychodzi trenerowi odrzucanie schematów, które gwarantowały maszynie Hansiego Flicka totalną dominację w Europie. Wciąż przecież ma u siebie trzon zespołu, który niecałe dwa lata temu był nie do pokonania, triumfując we wszystkich rozgrywkach, z Ligą Mistrzów na czele. Choć szerokość kadry i jakość głębi składu - to już temat na osobną opowieść. Być może rozwiązaniem byłby powrót do systemu, w którym drużyna grała za kadencji Flicka i jesienią za kadencji Nagelsmanna. Wówczas Niemiec wprowadził lekkie modyfikacje w taktyce Flicka - i te w pełni zdawały egzamin. Wywracanie jednak taktycznych dogmatów Bayernu - opartych jeszcze na filozofii van Gaala, czy Heynckesa - nie przynosi jednak niczego dobrego. Zespół, którego siła od lat opierała się na grze skrzydłami - był budowany pod konkretny model gry. Bossowie szukając zastępców Arjena Robbena i Francka Ribery’ego sprowadzali klasycznych skrzydłowych - nic więc dziwnego, że gra zespołu nie układa się w taktycznej innowacji Nagelsmanna. Kto wie, czy zespół nie skorzystałby na utrzymaniu bazowego ustawienia (mówię tu już o hybrydowym systemie Nagelsmanna z jesieni) i grze naturalnych zmienników - jak Tolisso lub Musiali w przypadku Goretzki, czy Omara Richardsa (lub ustawionego na boku Lucasa Hernandeza) w przypadku Daviesa, nawet kosztem utraty jakości na jednej - dwóch pozycjach. Dobrze funkcjonująca maszyna potrafi bowiem poradzić sobie ze zmianą poszczególnych trybików - jeśli tylko wszystkie elementy wciąż się ze sobą zazębiają. Nie chciałbym, aby zrozumiano mnie źle - Nagelsmann - mimo braku (jeszcze) trofeów na koncie - to znakomity trener. Powtórzę jednak puentę z tekstu po meczu z Bochum - czasami lepsze jest wrogiem dobrego. A sztuką dla trenera - powstrzymanie się przed ulepszeniem tego, co już działa. Sukces w piłce nożnej zapewnia bowiem właśnie dobrze funkcjonujący zespół - a nie suma indywidualnych umiejętności poszczególnych piłkarzy wyjściowego składu. Wojciech Górski