Z jednej strony doświadczenie i nadzwyczajna umiejętność wygrywania w decydujących meczach, z drugiej - szaleństwo połączone z chęcią nawiązania do najlepszych czasów w historii. A przecież nikt dzisiaj nie symbolizuje bardziej filozofii gry każdej z tych drużyn niż Zinedine Zidane i Juergen Klopp, dwaj trenerzy o całkiem odmiennym charakterze, ale podobnej pasji. Czy można było zatem wyobrazić sobie lepszy finał najbardziej prestiżowych rozgrywek w europejskim futbolu? Bo oprócz starcia wielkich klubów, za którymi stoją niespotykane osiągnięcia w Lidze/Pucharze Mistrzów, to będzie również starcie wielkich osobowości. Zidane kontra Klopp. Cristiano Ronaldo kontra Mohamed Salah. Francuski trener Realu ma szansę zdobyć coś, co nie udało się jeszcze nikomu wcześniej. Wywalczyć ze swoim zespołem Ligę Mistrzów po raz trzeci z rzędu. Gdy dwa i pół roku temu obejmował zespół z Madrytu - nie ukrywajmy - takie sukcesy w tak błyskawicznym tempie wydawały się jedynie dość ekstrawaganckim marzeniem kibiców "Królewskich". Dzisiaj już nikt tak nie powie. Ale po drugiej stronie stoi nie byle kto. Jurgen Klopp tchnął w "The Reds" ducha niestrudzonych wojowników, dla których szybkość gry, intensywność i pressing nie stanowią w tym sezonie większego problemu. Drugi pojedynek gigantów jest być może jeszcze bardziej symboliczny. Cristiano Ronaldo już doskonale wie, jak się oszczędzać, by w decydujących momentach uderzyć z największą siłą - do Kijowa przywiózł nawet mamę, która ma mu dodać energii - ale w ostatnich miesiącach to Salah zadziwia najbardziej, pokazując, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Jeszcze niedawno wielu skreślało go z zawodowego futbolu w wielkiej drużynie, dzisiaj Egipcjanin wspiął się na poziom, z którego - jeśli tylko potwierdzi to w finale - może realnie liczyć na podium w plebiscycie Złotej Piłki. Przeskok kolosalny. Każdy ma więc dużo powodów, aby znowu się pokazać i jeszcze raz zadziwić kibiców. Tę pasję i ciągły atak Liverpoolu widać również na ulicach Kijowa. W piątek wieczorem to oni królowali na Chreszczatyku, głównej arterii ukraińskiej stolicy, prowadzącej do Majdanu Niepodległości. Pod bacznym okiem policjantów i żołnierzy stojących przez cały czas w kilkuosobowych grupach w całym centrum miasta. Sympatyków Realu jest wyraźnie mniej, choć trzeba przyznać, że niemal tysiąc fanów witało zawodników z Madrytu przed ich hotelem, położonym niemal w centrum miasta. Część dojedzie jeszcze dzisiaj, ale... nie wszyscy. Ceny za nocleg w Kijowie skoczyły bowiem tak bardzo, że wielu kibiców albo zrezygnowało z przyjazdu albo wymyśliło sobie Polskę jako przystanek pośredni i zaraz po meczu ma zamiar opuścić Ukrainę. Niemały problem ma w związku z tym UEFA, bo nagle dostała do dyspozycji wiele biletów, które były zarezerwowane dla konkretnej drużyny. Liverpool nie może ich przejąć, a otwarta sprzedaż się zakończyła. Do akcji wkroczył nawet Witalij Kliczko, mer Kijowa, który zaczął zapraszać wszystkich niemających noclegu do... swojego domu. - Witamy wszystkich, którzy przyjechali na finał. A jeśli ktoś nie znalazł miejsca w hotelu, zapraszam do mnie, drzwi są otwarte. Chcę pokazać, jak gościnny jest naród ukraiński - mówił Witalij Kliczko przy okazji turnieju dawnych legend Ligi Mistrzów, który został zorganizowany na prowizorycznie przygotowanym boisku na Chreszczatyku, głównej ulicy Kijowa. Nie mogło w nim zabraknąć Jerzego Dudka. Polak spisał się znakomicie wśród dawnych gwiazd, wygrywając zawody na oczach kilku tysięcy kibiców wspólnie z dawnymi kolegami z Realu, choć... stawał również na bramce Liverpoolu. Aby pogodzić te dwa kluby do pamiątkowego zdjęcia zwycięzców ustawił się w koszulce "The Reds". W piątek wydawało się, że nie ma lepszego ambasadora tego finału. Dzisiaj jednak tak miło już nie będzie. Każdy chce wygrać. Real po raz trzynasty czy Liverpool po raz szósty? Oto jest pytanie. Z Kijowa Remigiusz Półtorak